Na hodowców królików i drobiu w gminie Andrychów padł blady strach, bo ktoś regularnie zakrada się nocami na posesje, by mordować niewinne zwierzęta.
Hodowcy tracą całe stada
Sprawa jest poważna. Napaści zdarzają się co kilka miesięcy, o każdej porze roku, ale ostatnio przybrały na sile. W ciągu miesiąca odnotowano ich pięć. - Podczas ostatniego napadu straciłem stado składające się z 25 sztuk królików, czempionów. Wcześniej straty były mniejsze - mówi Wojciech Sordyl z Andrychowa.
- Każda matka była kotna. Dałaby młode, które potem sprzedaję. W sumie straty oszacowałem na ponad 10 tys. zł - wyjaśnia.
Sordyl prowadzi fermę reprodukcyją królików kilku ras: popielniański biały, srokacz olbrzymi, nowozelandzki, olbrzym belgijski. Jego zwierzęta są wysoko cenione. Sprzedaje je na największych jarmarkach i targach w Polsce i za granicą.
Hodowca dostaje na nie dotacje unijne. O sprawie raz już zawiadomił policję. - Nic to nie dało. Pewnie i ta zostanie umorzona - mówi załamany Sordyl. Twierdzi, że policja nie chciała na miejscu użyć psa tropiącego. - A nawet sugerowano mi, że ułożenie ciał ofiar wskazuje na mord rytualny - żali się. W Andrychowie w ciągu miesiąca dorobek życia straciło czterech hodowców królików. Z kolei hodowca drobiu z Brzezinki znalazł na posesji pozabijane kury.
Jeden z poszkodowanych mieszka przy tej samej ulicy co Sordyl, ale pozostali są z innej części miasta. Dlatego pojawiły się podejrzenia, że do mordów królików ktoś używa specjalnie szkolonych psów, które przywozi samochodem na miejsce przestępstwa.
Psy wśród podejrzanych
- Jestem przekonany, że to były psy - mówi Daniel Płatek, który też stracił króliki. Po tym zdarzeniu kupił dla bezpieczeństwa dużego psa i w nocy sprawdza każdy hałas.
Policja nie chce informować o sprawie. Dzielnicowy z Andrychowa potwierdza jedynie, że śledztwo trwa. Na razie wiadomo tylko, że napastnik lub napastnicy pokonują ogrodzenie posesji, a króliki wyciągają z klatek po zniszczeniu metalowych siatek. Potem dokonują rzezi.
Okaleczone zwierzęta
Niektórym króliki udało się przeżyć, ale mają okaleczone łapy lub ogony. Martwe i ranne sztuki gospodarze znajdują rano na swoich podwórkach. Nikt oprawcy nie widział.
- Takie obrażenia bardziej wskazują na jenota, kunę albo wilka. Choć w Andrychowie raczej o wilka trudno - mówi Jerzy Herma, ze Szkoły Psiej Tresury w Wieprzu i przewodnik psa ratowniczego w OSP Kęty. Mówi, że jednak psów też nie moża wykluczyć.
Mieszkańcy Andrychowa przyznają, że jest u nich dużo bezdomnych psów. - Jest wiele wałęsających się po osiedlach kundli. Dzieci się ich boją - mówi Jadwiga Kwiatkowska z Andrychowa.
Niedawno psy bez opieki pogryzły turystę w Rzykach.
Teraz ulotki nawołujące do pilnowania psów i szczepienia ich na wściekliznę roznosi straż miejska. Prowadzona jest akcja uświadamiania i ostrzeżeń także z ambon kościołów.
Część mieszkańców jednak ma wątpliwości, czy to psy, bo siatki króliczych klatek wyglądają na przecięte.