Nowy „Spider-Man” jest zamknięciem i hołdem dla epoki Avengersów, której finałem był film „Koniec gry”, a zarazem stanowi rodzaj wstępu do czwartej fazy marvelowskiego uniwersum, na temat której fani snują najrozmaitsze domysły (co nieco można, rzecz jasna, wyczytać w scenach po napisach). Zgodnie jednak z zasadą, że po potężnej dawce emocji i dialogów dotyczących życia, śmierci oraz sensu istnienia należy się coś lżejszego, całość ubrano w kostium licealnej komedii romantycznej - w pierwszej części filmu nawet chwilami nie do zniesienia. Zaczynamy od wdzięcznego przywołania w szkolnym programie telewizyjnym poległych superbohaterów, przy dźwiękach piosenki „I Will Always Love You” autorstwa Dolly Parton. Następnie rozważamy konsekwencje blipu Thanosa, który unicestwił połowę obsady Ziemi, by po pięciu latach możliwym było przywrócenie wszystkich istnieniu. Aż zbieramy się z Peterem Parkerem i jego klasą na wycieczkę do Europy, podczas której chłopak zamierza wyznać MJ co do niej czuje.
Młodzieńcze rozterki sąsiadują zatem ze sztubackim humorem nie najwyższego lotu (nawet, gdy akcja rozgrywa się w samolocie), aż do przybycia czarnego charakteru i totalnej awantury, na którą w superbohaterskim kinie widzowie czekają. Radość z demolki jest tym większa, że zbytnio w tej opowieści rozciągnięte sekwencje nastoletnich dramatów, pełne powtórzeń tych samych grepsów, potrafią zmęczyć.
Oczywiście, sytuację ratuje swoją energią i entuzjazmem Tom Holland, zdecydowanie najlepszy z dotychczasowych odtwórców Spider-Mana, ale ciekawie robi się dopiero, gdy Parker ze swoich nastoletnich rozgrywek zostaje wciągnięty w bitwy dorosłych. Główny bohater, któremu Tony Stark pozostawił wiadomość: „ufam ci”, musi nagle przekonać się, co to znaczy udźwignąć brzemię odpowiedzialności, nauczyć się dokonywania wyborów i ponoszenia konsekwencji własnych decyzji, stworzyć hierarchię wartości i umieć odróżnić to, co ważniejsze od tego, co może zaczekać. W dojrzałość jest wprowadzany w zaiste gwałtowny sposób.
CZYTAJ INNE ARTYKUŁY
Jon Watts próbuje nadłamywać schematy superbohaterskiego kina, przede wszystkim dużą dawką autoironii (i kilkoma niezłymi żartami, jak Parker stwierdzający, że lubi Led Zeppelin, gdy rozbrzmiewają inni weterani z AC/DC, czy Happy nieporadnie rzucający tarczą i zastanawiający się jak to robił Kapitan Ameryka). Być może przesadzamy z wszechświatowym szaleństwem na punkcie osób w pelerynkach - pyta nas się tu przewrotnie, zarazem niemiłosiernie wkręcając w pragnienie obejrzenia kolejnej produkcji o osobnikach z mocami. Zwycięzcy mogliby czasem odłożyć „magiczny” strój do szafy, dzięki czemu zajęlibyśmy się czymś bardziej przyziemnym, a może przez to istotniejszym, ale przecież to my domagamy się od nich dostarczania nam nowych, coraz silniejszych doznań, nawet, gdy po „akcji”, trzeba odbudowywać całe miasta. Pop kultura stała się religią, co prowadzi do najważniejszej konstatacji zawartej w „Daleko od domu”, wyprowadzonej przez tych, którzy ów kult kreują: „dziś ludzie uwierzą we wszystko”.
Wtłoczeni w cyfrową (realną-nierealną - co to właściwie obecnie znaczy?) teraźniejszość przestajemy odróżniać prawdę od fake newsów, autentyzm od iluminacji. W filmie Wattsa owa przypadłość czasów, w których żyjemy dostaje wspaniały wizualnie komentarz, wyjęty rodem z gier komputerowych osaczający zestaw ułudy, hologramów i wrażeń, które okazują się zupełnie czymś innym, niż się wydają. „Ludzi, którzy okłamują samych siebie, najłatwiej jest oszukać” - przypomina nam się. Nic dziwnego, że piar, propaganda, handel i wciskanie wszelakiego kitu święcą teraz triumfy jak nigdy.
Gwiazdami w „Daleko od domu” są Holland i Jake Gyllenhaal, którzy tworzą świetny ekranowy duet, dając popisowy przykład międzypokoleniowej dynamiki. Swoje pięć minut ma tutaj niemal każdy z drugiego planu, co najpełniej wykorzystali Jon Favreau jako Happy i Marisa Tomei w roli ciotki May oraz Samuel L. Jackson (Nick Fury) i Zendaya (MJ), zapowiadając nieco swój występ w serialu „Euforia”...
W chwilach oddechu nowy „Spider-Man” to również przykład szczególnego spojrzenia Amerykanów na Europę, która niezależnie od tego, czy jesteśmy w Wenecji, Pradze czy miejscowości w Holandii o niewypowiadalnej nazwie, jawi im się jako jednolicie przaśna, słuchająca podobnie „buraczanej” muzyki i w całości historyczna, by nie powiedzieć archaiczna. Z naszego punktu widzenia, niech im nawet będzie, tylko dlaczego tak wychodzi, że Hollywood kasę ponownie zostawił za miedzą w Czechach, a nie w Polsce, hmm?
Spider-Man: Daleko od domu USA sci-fi, reż. Jon Watts, wyst. Tom Holland, Zendaya | OCENA ★★★★☆☆
CZYTAJ INNE ARTYKUŁY
- Krzysztof Rutkowski śpi z rewolwerem i różańcem przy łóżku. Zobacz, jak mieszka!
- Ślub Malwiny Smarzek. Zobaczcie zdjęcia z uroczystości!
- Horoskop na czerwiec: na co musimy być gotowi?
- Centralizacja WORD - Łódź wchłonie trzy ośrodki z regionu
- Ksiądz Michał Misiak chciał mieć żonę!
- Nowe baseny na termach w Uniejowie już otwarte ZDJĘCIA
