W czwartek, 18 maja, autobus jechał z Przytoku. Dzieci wracały z wycieczki. Podjeżdżał pod wzniesienie już w Starym Kisielinie dzielnicy Zielonej Góry. Nagle zaczęło dziać się coś złego.
– Zobaczyłem ogień z tyłu autokaru – mówi nam jego kierowca. Po chwili autokar zaczął się palić. Kierowca zatrzymał się. To była walka z czasem. W każdej chwili mogło dojść do tragedii.
Po otwarciu drzwi dzieci zaczęły uciekać z płonącego już autokaru. Autobus stał na poboczu tuż koło lasu. Dzieci wbiegały między drzewa i krzaki, które również w każdej chwili mogły się zapalić.
Na szczęście wszyscy zdążyli uciec. Na miejsce przyjechały jednostki zawodowej straży pożarnej oraz ochotnicy. Strażacy gasili pojazd i jednocześnie zalewali wodą las przy autokarze. Obawiali się przeniesienia płomieni na drzewa.
Autokar spłonął doszczętnie. Pożar wybuchł najprawdopodobniej w komorze silnika. Nie nadaje się już nawet do naprawy. – To, co się działo w autokarze jest nie do opisania. To coś strasznego i cud, że nikomu nic się nie stało – mówi kierowca spalonego autobusu.
Czytaj również:Tragedia w Wilkanowie. W pożarze zginęły dwie osoby