- Polska szkoła przechodzi kryzys i pandemia tylko go pogłębia – takie głosy słyszymy od nauczycieli, wykładowców i rodziców. Pogorszenie jakości nauczania pokazały wyniki m.in. egzaminów zewnętrznych. Nauczyciele okazali się niezastąpieni, a uczniowie mało zorganizowani.
- Model mistrz i uczeń cały czas funkcjonuje, bo niestety uczeń bez mistrza nie ma motywacji – zauważa Paulina, nauczycielka lubelskiego liceum.
I dodaje, że uczniowie mają problem z samodzielnością, a ta w nowych okolicznościach jest bardzo potrzebna.
- Nawet na etapie liceum uczniowie są traktowani jak dzieci prowadzone za rączkę. Trzeba pomyśleć jak uczyć ich większej samodzielności i tę rączkę stopniowo zabierać – przyznaje nauczycielka.
Samodzielność przydałaby się też studentom. - Zajęcia zdalne nauczyły mnie, że muszę radzić sobie sama, mogłam lepiej planować dzień – tłumaczy Ewa, studentka pierwszego roku na KUL i mówi, że ledwo co zaczęły się studia, a już wylądowała przed komputerem. Iwona, koleżanka ze szkolnej ławki przyznaje, że pandemia wywróciła jej plany do góry nogami.
– Miałam być w Cardiff, przez „koronę” zostałam w Lublinie. Wszyscy mówili, że matura to taki ważny etap w życiu, że studia to czas towarzyskich relacji, naukowych poszukiwań. A my wszystko mamy online, na uczelni byłam dwa razy, nawet nie poznałam wszystkich z roku – żali się świeżo upieczona studentka UMCS.
Nauczyciele oczekują od rządu wprowadzenia prowizorium podstawy programowej i wymagań egzaminacyjnych, dopasowanych pod sytuację epidemiologiczną. I wyjaśnienia interpretacji prawnych, które nie są do końca jasne: - Wykładnie prawne są niedograne, np. nie wiadomo czy nauczyciel, który idzie na kwarantannę, może pracować zdalnie czy już nie, a jeśli pracuje, to zarabia normalnie czy ma tylko 80 proc. pensji – żali się inny lubelski nauczyciel.
- Wciąż obawiamy się o proces socjalizacji, który powinien dokonywać się w szkołach. Martwi nas również fakt, że w minionych miesiącach nie dokonano znacznego ograniczenia podstawy programowej tak, aby nauczyciele mogli skoncentrować się na tematach naprawdę najważniejszych i niezbędnych w przygotowaniu uczniów do egzaminów zewnętrznych – przyznaje Mariusz Banach, zastępca prezydenta ds. oświaty i wychowania.
Dynamicznie zmieniająca się sytuacja sprawia, że wielu czekało na decyzję o pracy zdalnej. - Będą mogła na chwilę odetchnąć z ulgą, bo to był koszmar. Dwa dni w szkole, na kwarantannie, kolejne dni w zawieszeniu. Teraz przynajmniej lekcje będą ciągiem i można pracować – mówi nauczycielka jednego z lubelskich liceów, która woli zachować anonimowość, podobnie jak większość naszych rozmówców. Nauczyciele zazwyczaj wypowiadają się niechętnie, są bezradni, a temat koronawirusa działa im na nerwy.
Zwracają też uwagę, że w ostatnim czasie mało dzieci chodzi do szkoły.
- Jeżeli zamknięto by klasy młodsze, zwłaszcza te 1-3, to będzie lockdown. Rodzic musi mieć możliwość przyprowadzić dziecko do przedszkola i do szkoły – mówi Banach.
Stanowiska rodziców w tej kwestii są zróżnicowane. - Moje dzieci uczą się w podstawówce, ale teraz nie chodzą do szkoły. Nie są chore, po prostu boję się, że zachorują – przyznaje mama Oli i Kuby.
Innego zdania jest pani Ania: - Wolę, żeby dzieci chodziły do szkoły, więcej wtedy korzystają, bo wiadomo co robią w domu - grają na komputerach. Mój starszy syn jest w liceum, młodszy w 7 klasie. Pierwszy woli chodzić do szkoły, ale ma nauczanie online, z kolei młodszy bez przerwy pyta: „mamo, kiedy będzie zdalnie” – dodaje pani Ania.
- Chcielibyśmy zobaczyć światełko w tunelu, ale w tej chwili nie widzimy światełka. Zakładamy, że taka sytuacja będzie trwać do momentu wynalezienia skutecznego leku albo szczepionki, nie ma innej perspektywy. Ale przechodziliśmy różne zakręty i ten też przejdziemy – mówi Banach.
