Jedna z ranionych kobiet z powodu licznych obrażeń i bezwładnej ręki nie może wrócić do pracy. Miała prawie odciętą głowę, lekarze kazali rodzinie przygotować się na najgorsze. Nadal nie doszła do zdrowia, czeka na przyznanie renty.
Jej koleżanka do zdrowia wróciła, ale też już tam nie pracuje. Podobnie jak pięć innych osób, które odeszły z pracy po ataku nożownika. - Nie czujemy się tu bezpiecznie, pracodawca nie gwarantuje nam, że taka sytuacja się nie powtórzy - twierdzą. Z kolei bliscy kobiet mają pretensje do kierownictwa Środowiskowego Domu Samopomocy im. bł. Matki Teresy z Kalkuty i urzędników z nadzorującego ten organ - Starostwa Powiatowego o brak wsparcia.
Po ataku nożownika (10 marca 2020r.) kobiety wymagały szybkiej pomocy ze względu na zagrożenie życia. 40-letnia terapeutka z ośrodka została raniona w gardło, ostrze noża przecięło tętnicę. W ciężkim stanie przetransportowano ją helikopterem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do szpitala specjalistycznego w Krakowie, gdzie przeszła operację ratującą życie. Druga z pracownic trafiła do szpitala powiatowego w Suchej Beskidzkiej. Również została raniona w gardło, a także w rękę. I również była operowana.
Teraz, w rozmowie z "Gazetą Krakowską" rodziny poszkodowanych w ataku nożownika kobiet zdecydowały się przerwać milczenie.
Urzędnicy z Wadowic nawet nie chcą z nami rozmawiać, tak samo jak dyrekcja ośrodka - mówiła nam w środę (20.10.2021) matka jednej z poszkodowanych kobiet.
Mężowie ranionych kobiet nie kryją już desperacji. Do tej pory czekali na reakcję odpowiedzialnych za działalność ŚDS urzędników, ale w końcu nie wytrzymali. W czwartek 21.10.2021 przyszli na sesję Rady Powiatu Wadowickiego by głośno i publicznie poskarżyć się powiatowym radnym.

Lucjan Radwan zaznaczył, że też pracował w ŚDS przez trzy lata, jako instruktor terapii zajęciowej:
Chciałem zabrać głos przed radnymi w sierpniu 2020 roku, ale nie dano mi takiej możliwości. Musiałem czekać na to cały rok. Do dnia dzisiejszego ani mojej żonie, ani jej koleżance nie udzielono żadnego wsparcia. Nie chodzi o samo wsparcie finansowe, bo to akurat jest nam teraz najmniej potrzebne. Problem w tym, ze urzędnicy nas olali - powiedział.
Władze w Starostwie Powiatowym, a także dyrekcje ŚDS i Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, któremu on podlega myślały tylko o tym, jak bronić się przed ewentualną odpowiedzialnością, zapominając całkowicie o poszkodowanych. Nie wyciągnięto z tego zdarzenia żadnych wniosków, nie wdrożono procedur bezpieczeństwa. Mało tego, zwolniono niemal wszystkich pracowników ośrodka, którzy tego dnia byli tam na miejscu. Czemu? Pozbyto się świadków? Straciłem całkowicie zaufanie, jako mieszkaniec, do władz powiatu i dyrektorom podległych im instytucji, to przykre - oświadczył rozgoryczony mężczyzna.

Wojciech Odrobina, mąż drugiej z poszkodowanych kobiet, matki 16 i 13-letnich dzieci, potwierdza tę relację.
Ten człowiek z nożem mógł tam zrobić rzeź, to się w każdej chwili może powtórzyć a żadnych zabezpieczeń nie wprowadzono. Żona popracowała tam jeszcze rok po powrocie ze szpitala, ale odeszła, podobnie jak inni, którzy zgłaszali zastrzeżenia
mówi mężczyzna.
Obecni na sesji przedstawiciele Starostwa nie skomentowali sprawy, nie zdecydowali się zabrać głosu.
- To było bardzo emocjonalne wystąpienie - przyznaje wicestarościna Beata Smolec. Jak dodaje nie chciała dolewać "oliwy do ognia", bo oskarżenia pod adresem instytucji, którą kieruje, nie były prawdziwe. Wolała pominąć je milczeniem. Zaznacza, że ze strony pracowników starostwa były próby kontaktu z poszkodowanymi, ale odrzucali propozycje spotkań. Podkreśla, że okres, kiedy kobiety zostały zaatakowane, to był początek najtrudniejszego "covidowego" czasu. - Ja rozumiem tych ludzi, bo są w bardzo trudnej sytuacji, a osoba winna nie odpowie za swój czyn. To może wydawać się niesprawiedliwe - dodaje. Po ataku nożownika procedury bezpieczeństwa w ŚDS zostały zostrzone.
Śledztwo w sprawie nożownika z Wadowic zakończyło się umorzeniem
Sprawca, 38- letni Jacek J. usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa. Groziło mu do 25 lat więzienia lub nawet dożywocie. Najpierw jednak siedział w areszcie przez kilka miesięcy a po badaniach biegłych został uznany za niepoczytalnego. Zastosowano wobec niego detencję sądową, czyli przymusowo umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym (na mocy orzeczenia sądu).
Co stało się w ŚDS w Wadowicach?
Do dramatycznych scen doszło we wtorek ok. godz. 11, kilkaset metrów od słynnej wadowickiej bazyliki, w starym pawilonie przy ulicy Emilii i Karola Wojtyłów w Wadowicach, gdzie znajduje się m.in. Środowiskowy Domu Samopomocy im. bł. Matki Teresy z Kalkuty.
To tzw. placówka dziennego pobytu, przeznaczona dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Działa jako powiatowa jednostka organizacyjna, podlegająca starostwu. Korzystający z pomocy ośrodka, przychodzą tu od rana na zajęcia terapeutyczne, które z przerwami trwają do popołudnia.
To właśnie podczas jednej z takich przerw miało dojść do ataku jednego z podopiecznych ośrodka: Jacka J. na dwie pracownice ośrodka. Mężczyzna miał wyjąć nóż i ugodzić nim kobiety. Został zatrzymany na miejscu zdarzenia. Już po ataku w Wadowicach plotkowano, że miał to być efekt jego wcześniejszej sprzeczki z innymi pacjentami. Jak się okazało, prawda była inna.
Zdaniem części pracowników ośrodka, z którymi udało się nam porozmawiać, do tragedii mogłoby nie dojść, gdyby policjanci nie zignorowali wcześniejszych sygnałów o nękającym ich mężczyźnie.
Jacek J. to postawny, barczysty mężczyzna. Ten 38-letni mieszkaniec gminy Wadowic musiał systematycznie zgłaszać się na zajęcia przychodni psychologiczno-terapeutycznej działającej w ramach Środowiskowego Domu Samopomocy. Dlaczego? Tych informacji prokuratura nie chciała nam ujawnić, zasłaniając się dobrem śledztwa. Wiadomo natomiast, że nie był wcześniej karany.
- Był problematyczny od samego początku. Dziewczyny w ośrodku nie dawały sobie z nim rady. Potrafił wyszukać w internecie profile na Facebooku albo adresy mejlowe i wysyłać obraźliwe wpisy, także takie zawierające groźby. Pracownice czuły się zagrożone - opowiada nam jeden z pracowników ośrodka.
Pomóc miała dopiero interwencja jednego z urzędników Urzędu Miejskiego w Wadowicach, do którego zagrożone kobiety zwróciły po znajomości. Uważały, że jego "urzędniczy autorytet" lepiej podziała na policjantów niż ich skargi. Jednak po przyjęciu zgłoszenia niewiele się zmieniło, a niedługo później nastąpił atak.
Według Marty Łuczyńskiej, pełniącej obowiązki Prokuratora Rejonowego w Wadowicach, działania policji, według prokuratury, były wystarczające.
Temat będziemy kontynuować.
Bądź na bieżąco i obserwuj
- Kaufland i Biedronka w Andrychowie otwarte w niedziele! [ZDJĘCIA]
- Jesień złotem malowana w Beskidzie Małym
- Mariusz P., były strongman, nie pojawił się w sądzie w Wadowicach
- Puchar Polski. Orzeł Ryczów wygrał walkę w podokręgu Wadowice. W finale pokonał Skawę
- Andrychów. 52-latek odpowie za groźby karalne i uszkodzenie mienia
- Jacek Felsch zginął tragicznie mając zaledwie 47 lat. Wspomnienia jego kolegów
