To morderstwo wstrząsnęło Warszawą. Morderca wpadł podczas rekonstrukcji dla programu 997. Jak został namierzony?

Mateusz Łuba
Ciało dziennikarza Radia Bis, Artura Korczaka, odnaleziono w bramie przy ul. Stalowej 50. Jego dramat rozegrał się w ciszy, bez świadków. Na warszawskiej Pradze pojawił się przez przypadek, ponieważ pomylił autobusy. Jego oprawcy okradli go i skatowali. Policja nie mogła znaleźć tropu, aż do rekonstrukcji zdarzeń, kiedy to jeden z odgrywających zaczął poprawiać reżysera i mówić: „to nie było tak”.

Spis treści

Pomyłka kosztowała go życie

Do tragicznego zdarzenia doszło w andrzejkowy wieczór 1995 r. 31-letni Artur Korczak pracował wówczas dla publicznego Radia Bis, które dziś jest znane jako Czwórka. Tego dnia miał plany na wieczór, dlatego po zakończeniu zmiany, udał się do wynajmowanego mieszkania przy ul. Kickiego. Stamtąd wyruszył do swojej znajomej, która organizowała prywatkę. Po 2 w nocy, impreza przy Krakowskim Przedmieściu dobiegła końca, a Artur wyszedł z niej mocno pijany. Gospodyni poprosiła jednego z kolegów o zaopiekowanie się nim podczas powrotu.

Kiedy znajomi zaczęli się rozchodzić, Artur został z jedną osobą – Piotrem P. Według jego zeznań, Korczak był na tyle pijany, że nie dotarłby sam do domu. Dlatego postanowił poczekać z nim na autobus. Usiedli więc na przystanku Muzeum Narodowe i tam czekali na pojazd, który zabrałby Artura na Grochów. Piotr mieszkał na Solcu i wysiadał na kolejnym przystanku, było mu więc obojętne, do którego autobusu wsiądzie. Minęło 30 minut. W międzyczasie Artur zdążył trochę otrzeźwieć. W pewnym momencie wstał, wskazując przy tym autobus linii 602, który miał go zabrać w okolicę adresu zamieszkania. Zapomniał jednak, że ta linia miała inną trasę.

To morderstwo wstrząsnęło Warszawą. Morderca wpadł podczas r...

Autobus, do którego wsiedli był wypełniony ludźmi. Brakowało też miejsc do siedzenia. Piotr wysiadł na Moście Poniatowskiego, a Artur jechał dalej, aż w końcu wysiadł na przystanku Szwedzka 02. O poranku został znaleziony przez przechodzącą kobietę. Jego twarz była nakryta kurtką. Początkowo myślała, że człowiek, którego spotkała, jest pijany i śpi, jednak kiedy chwyciła go za rękę, zimne ciało sprawiło, że wiedziała z czym ma do czynienia. Po krótkim czasie, na miejscu pojawiła się policja. W trakcie śledztwa nie wytypowano żadnych podejrzanych. Mieszkańcy kamienicy nic nie słyszeli i nic nie widzieli, z wyjątkiem jednej kobiety, która zeznała, że tej feralnej nocy usłyszała hałas i wołanie o pomoc. Kiedy wyjrzała zza okna nie zauważyła nic niepokojącego, więc nie zgłosiła sprawy.

Sekcja zwłok mężczyzny wykazała liczne obrażenia na ciele, m.in. złamanie kości czaszki i chrząstki krtani, które powstały w wyniku uderzeń twardym, tępym narzędziem. Przyczyną zgonu było uduszenie, prawdopodobnie przez mocny ucisk na szyję. W krwi zmarłego dziennikarza wykryto ponad 2 promile alkoholu.

Morderca wrócił na miejsce zbrodni

Śmierć dziennikarza pozostawała tajemnicą dla warszawskiej policji. W sprawę zaangażowano Michała Fajbusiewicza z programu Magazyn Kryminalny 997. W styczniu 1996 r. rozpoczęto kręcenie ujęć i tworzenie rekonstrukcji zdarzeń. Panowała wówczas sroga zima, która była na tyle mocna, że spowodowała pewne opóźnienia, dzięki którym udało się później ustalić przestępców. Z relacji Fajbusiewicza wynika, że ze względu na ciężkie warunki atmosferyczne, on i jego ekipa, spóźniła się na materiał w Warszawie o jakieś 2/3 godziny.

Odcinek o zabójstwie dziennikarza miał być kręcony w redakcji Radia Bis i na miejscu zbrodni. W przypadku pierwszej lokalizacji, spóźnienie nie powodowało większych problemów. Jednak w drugiej, na ekipę Fajbusiewicza, czekali młodzi ludzie z pobliskiej szkoły. Zostali wytypowani przez produkcję do odegrania ról w rekonstrukcji. Wybór nastolatków padł przez policyjne przypuszczenia. Od początku śledztwa brano pod uwagę fakt, że to nieletni byli winnymi śmierci Artura.

Aleksy Witwicki

Zima dała się we znaki nie tylko spóźnionym twórcom programu, ale także oczekującym uczniom. Kiedy Fajbusiewicz przybył na Stalową 50, okazało się, że nikt na niego nie czeka. Pomimo tego, że było już ciemno to samochód z ogromnym napisem „997” oraz telewizyjna ekipa przyciągnęły wielu gapiów. Produkcja nie chciała stracić czasu, dlatego rozpoczęła poszukiwania nowych statystów do kręcenia scen w podstawionym autobusie. Udało im się znaleźć grupkę przyglądających się młodzieńców, z których wytypowano czwórkę. W zamian za udział w rekonstrukcji, chcieli otrzymać tanie wino, na co Fajbusiewicz się nie zgodził. Zaproponował im pieniądze, a oni przystali na jego propozycję.

W trakcie kręcenia scen, szczególną uwagę przykuł jeden z nich – podczas rekonstrukcji zaczął poprawiać i tłumaczyć, że przedstawiony w scenariuszu przebieg zdarzeń wyglądał nieco inaczej. Jego uwagi nie były kierowane bezpośrednio do Fajbusiewicza, a do kolegi, który stał obok. Autor programu 997 przemilczał to, lecz po zakończeniu ujęć, wysiadł z autobusu i podszedł do funkcjonariusza z praskiej komendy. Brał on udział w całym zdarzeniu w nadziei, że trafi na jakiś trop. Michał poinformował go, że jeden z nastolatków posiada zbyt dużą wiedzę o zabójstwie Artura Korczaka i prawdopodobnie jest świadkiem, a być może nawet mordercą.

Wtyka zadziałała

Bez zgromadzenia jakichkolwiek dowodów, zatrzymanie podejrzanego, którego wskazał Fajbusiewicz, nie było możliwe. Dlatego warszawska policja postanowiła wpuścić w grupę praskich młodzieńców nastolatka, którego zadaniem była infiltracja.

Dzięki działaniom policyjnej „wtyki”, 15 maja 1996 r., funkcjonariusze zapukali do drzwi Tomasza K., który w chwili popełnienia morderstwa miał 14 lat. W trakcie przesłuchania przyznał się do zabójstwa dziennikarza i opowiedział cały przebieg zdarzeń. Okazało się, że wracał z 17-letnim kolegą, Arturem D., z andrzejkowej dyskoteki, a do autobusu 602 wsiedli dwa przystanki wcześniej. Kiedy Artur Korczak i Piotr P. wsiedli do pojazdu, rozmawiali na tyle głośno, że przykuli uwagę nastolatków. Ich zachowanie nie spodobało się młodym, którzy stwierdzili, że zajmą się Arturem, bo pewnie ma pieniądze.

Kiedy autobus dojechał na Most Poniatowskiego, Piotr P. opuścił pojazd. To wtedy Tomasz K. podszedł do Artura i zapytał o zegarek. Dziennikarz użył przekleństw w kierunku nastolatka, którymi zasugerował, aby młodzieniec dał mu spokój. 14-latek stwierdził, że jak chce to mu w*******i. Po chwili jednak zaczął nagabywać Korczaka, żeby napili się razem wódki, na co dziennikarz przystał.

Nastolatkowie zabili dziennikarza

Kiedy dojechali w rejon ul. Stalowej opuścili autobus 602. Drzwi pojazdu zamknęły się - Artur od razu został uderzony, po czym upadł na ziemię. Nastolatkowie zaciągnęli go do bramy, gdzie dalej okładali go pięściami. Tomasz K. zeznał, że po ujrzeniu zakrwawionej twarzy Korczaka zrobiło mu się go żal. Postanowił go przeszukać i zostawić w spokoju. To wtedy 31-latek wypowiedział kolejne przekleństwa w kierunku oprawców, które wywołały ogromną falę gniewu. Zaczęli kopać go na oślep, aż w końcu jeden z nich stanął mu na szyi, po czym skoczył na krtań.

Tomasz K. ewidentnie wiedział, że jego kara będzie mniej surowa, niż kara jaką poniesie 17-letni kolega. Dlatego też nie wspomniał o tym co zrobił Artur D. Jednak policja zapukała też do jego drzwi. 16 maja funkcjonariusze pojawili się w mieszkaniu nastolatka, lecz nie zastali go na miejscu. Kiedy dowiedział się o tym, że policjanci byli w jego domu, sam poszedł na ówczesny komisariat przy ul. Cyryla i Metodego. Został przesłuchany, a jego wyjaśnienia brzmiały bardzo podobnie. Opowiedział także o swoim udziale w rekonstrukcji wydarzeń Magazynu Kryminalnego 997 i wyznał, że czuł się głupio biorąc w niej udział. Za rolę dostał 10 zł, które przeznaczył później na dyskotekę.

Pociągnięci do odpowiedzialności

Prokuratora początkowo przekazała sprawę do wydziału rodzinnego i nieletnich. Sąd uznał, że Tomasz K. nie może odpowiadać za morderstwo jak dorosły, ale jego kolega – Artur D. – może. Nieletni Tomasz otrzymał najwyższą możliwą karę, jaką mogły mu wymierzyć organy sprawiedliwość. Do 21 roku życia miał przebywać w zakładzie poprawczym. Na swoje usprawiedliwienie powiedział: jestem debil. Dodatkowo, kiedy wyszedł na przepustkę w lipcu 1998 r. dokonał napadu w mieszkaniu swoich sąsiadów.

Z kolei Artur D. został uznany winnym w zamiarze ewentualnym. Sąd okręgowy w Warszawie skazał go na karę 15 lat pozbawienia wolności. Warto dodać, że w momencie zatrzymania był już ojcem czteromiesięcznej córeczki. Oznacza to, że został rodzicem mniej więcej w czasie popełnienia brutalnego morderstwa.

Gdyby nie spostrzegawczość Michała Fajbusiewicza i próba odtworzenia wydarzeń, możliwe, że sprawcy nie zostaliby ustaleni do dziś. Cała sprawa jest na tyle absurdalna, że zabójcy Artura Korczaka nie wzbogacili się zbytnio na zbrodni. W portfelu dziennikarza znaleźli 4000 zł, a że były to czasy denominacji, realna wartość pieniędzy sięgała 4 zł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tragedia w Połtawie. 41 ofiar po rosyjskim ataku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl