Na bulwarach nadodrzańskich nigdy nie jest pusto, ale w niedzielne przedpołudnie było tam niespotykanie tłoczno. Całe rodziny i przyjaciele uczestników, a także zwykli mieszkańcy przyszli zobaczyć, jak wygląda mordercza rywalizacja w triathlonie. Za największy akt odwagi widzowie zgodnie uznali nie tyle pokonanie wymagających dystansów (28,25 km; 56,5 km lub 112,99 km), lecz samo przepłynięcie w nurcie czarnej jak smoła Odry.
- Nie jest tak źle, nie ma co się bać naszej Odry. Startowałem w zawodach, gdzie woda w akwenie była znacznie brudniejsza - uspokaja Bartosz Smęda, zwycięzca rywalizacji na najkrótszym z dystansów.
Uczestnicy nie mogli narzekać na brak wsparcia. Okrzyki, tabliczki, flagi, przybijanie piątki - nikt nie miał prawa poczuć się samotny w swojej walce o dostanie się za linię mety. Organizatorzy podkreślali, że właśnie rywalizacja amatorów jest dla nich najważniejsza. Ludzie, którzy na co dzień siedzą za biurkiem czy za kółkiem samochodu, po przebraniu się w piankę stawali się pełnoprawnymi „ludźmi z żelaza”. Dla wielu z nich miejsca na podium były poza zasięgiem, ale liczył się przede wszystkim uścisk najbliższych po pokonaniu dystansu.
Jako pierwsi do mety dotarli "sprinterzy", którzy mieli do pokonania dystans o łącznej długości 28,25 km (475 m w wodzie, 22,5 km rowerem i 5,275 km biegiem).
Wygrał Bartosz Smęda ze Szczecina (rezultat - 1.00, 04).
- Dystans sprinterski choć krótki, jest bardzo wymagający, bo od początku do końca walczy się na maksa. Na dłuższych dystansach zawsze można chwilkę odpocząć na rowerze czy w biegu - wyjaśniał na mecie zwycięzca. - Za dwa tygodnie mistrzostwa Polski, więc ten start potraktowałem treningowo. Wybrałem najkrótszy dystans, bo organizm łatwiej się potem regeneruje - dodaje Smęda.
Jako pierwsza z pań do mety dobiegła Magdalena Wiśniewska (Komorniki, czas 1.07,00).
- Pierwszy raz tu jestem, przyjechałam wygrać - śmiała się na mecie. - Plan był taki: mocno popłynąć, utrzymać pozycję na rowerze i w dobrym tempie dobiec do mety. Wymagający był powrót na rowerze, bo jechaliśmy praktycznie cały czas pod wiatr.
Na dwóch dłuższych dystansach dominowali zawodnicy związani ze Szczecinem i regionem. Na 56,5 km jako pierwsi do mety dotarli Robert Wilkowiecki (trenował pływanie w MKP Szczecin) i policzanka Paulina Koftica. Oboje reprezentują barwy klubu GVT Wrocław. Na 122,99 km triumfowali Marek Jaskółka (AS Szczecin) oraz Justyna Lesiecka (Ironman Szczecin).
- Po zdobyciu mistrzostwa Europy zakończyłem swoją karierę… ale długo nie wytrzymałem. Tęskniłem już za tymi emocjami, które towarzyszą podczas startu. Dlatego postanowiłem wznowić swoją karierę – powiedział Marek Jaskółka. – Triathlon Szczecin był jednym z ważniejszych etapów podczas budowania mojej formy na jedne z najcięższych zawodów triathlonowych, które zostaną rozegrane we Francji – dodał Jaskółka.
Początkowo zgłosiło się ponad 700 zawodników, ale na starcie stanęło ostatecznie 620. Rywalizacji nie ukończyło 25 uczestników. Na szczęście obyło się bez zasłabnięć i groźniejszych wypadków. Zwykle w dotarciu do mety przeszkadzały skurcze czy otarcia. Najpoważniejszej kontuzji doznał zawodnik, który tak niefortunnie spadł z roweru, że złamał rękę.
Co ciekawe, jeden z uczestników etap kolarski pokonał na... rowerze miejskim.
Więcej o imprezie w poniedziałkowym "Głosie Szczecińskim".
Polecamy na gs24.pl:
2. PZU Maraton Szczeciński za nami. Wygrali Paweł Kosek i Ew...