Karol Nawrocki zostanie nowym prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej - naszego kraju, który zwłaszcza dziś w obliczu wojny ma ambicje odgrywać ważną rolę w Unii Europejskiej i NATO. Kraju, z którego wieloletniego rozwoju jesteśmy dumni i który zachował się wspaniale, przyjmując Ukraińców. Kraju, którego obywatele dzielnie walczą z pierwiastkiem ksenofobii. Kraju wreszcie, który w 2023 roku zatrzymał populizm i wyciął raka najgłupszej propagandy w mediach. Tak przecież Polskę widzi co najmniej połowa Polaków.
Nikt nie wie, jakim prezydentem będzie Karol Nawrocki, tak jak nikt do końca nie zna jego
przeszłości. Czy będzie w stanie odgrodzić się od Nowogrodzkiej, jak by to wyglądało w
świecie idealnym? Czy w ogóle będzie tego chciał? Jak sobie poradzi w tej najtrudniejszej od lat sytuacji geopolitycznej? Czy będzie w stanie w ogóle w jakimkolwiek stopniu współpracować z rządem? Czy będzie realizował postulaty Mentzena, które nieroztropnie podpisał bez większej dyskusji? Jak bardzo będzie utrudniał życie rządowi w imię tego, by w roku 2027 ułatwić PiS-owi wygranie wyborów parlamentarnych?
Nie ma co marzyć, że Nawrocki „będzie prezydentem wszystkich Polaków” - jak to się pięknie mówi - podobnie zresztą, jak Trzaskowski nim by nie był. Sprawy zaszły za daleko. Ta kampania pokazała
to najlepiej.
Można posłużyć się wytartym hasłem, że przed Karolem Nawrockim potężne zadanie i ogromna odpowiedzialność. Ale to raczej przed środowiskiem PiS potężne zadanie i ogromna odpowiedzialność, tym środowiskiem, które uczyniło z Nawrockiego polityka i tym środowiskiem, które na polu jednoczenia Polaków nie ma wielkich sukcesów. Nowy prezydent zaczyna z ogromnym obciążeniem wizerunkowym i presją polityczną, a szanse, że będzie z pełnym zaangażowaniem walczył o swoją niezależność, są jeszcze mniejsze niż w przypadku Andrzeja Dudy.
