Ulica należy do klanu. Arabscy gangsterzy opanowali miasta Niemiec

Andrzej Dworak
Do niektórych dzielnic lepiej się nie zapuszczać. Rządzą tam arabskie bandy, a niemiecka policja jest bezradna (kadr z filmu „Berlińskie psy”)
Do niektórych dzielnic lepiej się nie zapuszczać. Rządzą tam arabskie bandy, a niemiecka policja jest bezradna (kadr z filmu „Berlińskie psy”) Netflix/”DOGS OF BERLIN”
Kilka miesięcy temu informacje o niesłychanym rozmiarze zorganizowanej przestępczości nagle opanowały niemieckie media. Arabskie klany sprawują władzę nad całymi dzielnicami wielu miast, trudnią się prostytucją, handlem narkotykami, wymuszeniami, kradzieżami i zabójstwami! Policja jest bezradna! Bandyci śmieją się w twarz!

Problem narastał latami i siła przestępców budowała się powoli, a odpowiedzialni za praworządność woleli tego nie widzieć lub nie byli dość sprawni, by temu zaradzić. Sytuację zmienił pewien pogrzeb - opinia publiczna doznała szoku, kiedy na muzułmańskim cmentarzu w dzielnicy Berlin-Schöneberg pojawiły się dwa tysiące żałobników żegnających w ostatniej drodze Nidala Rabiha, jednego z najbardziej znanych gangsterów w stolicy Niemiec. Wówczas władze postanowiły działać.

Takiego pogrzebu nie powstydziłby się ojciec chrzestny mafii. Z wielkim przejęciem, wśród szlochów kobiet, przy niesłychanej godności malującej się na twarzach mężczyzn, z pieczołowitym zachowaniem nakazów sunny złożono do grobu ukierunkowanego na Mekkę owiniętą w palestyńską flagę trumnę Nidala Rabiha. Jego ciało przeszyło osiem kul. Był ciężko ranny.

W naszym regionie padła szóstka!

Przed szpitalem, w którym lekarze walczyli o życie Nidala Rabiha, zebrał się tłum składający się z członków klanu. Zebrani zachowywali się agresywnie, zatrzymali ruch w całej okolicy i napastowali pracowników szpitala. 36-letni gangster zmarł.

ZOBACZ TEŻ | Polityk prawicowej AfD ciężko pobity w Bremie

Źródło:
RUPTLY

W dniu śmierci, 9 września, Nidal Rabih wybrał się na spacer do parku Tempelhofer Feld - popularnego wśród berlińczyków terenu zielonego utworzonego z dawnego obszaru wojskowego koło byłego lotniska. Była piękna wczesnojesienna pogoda, na wietrze furkotały latawce puszczane przez dzieci i ich rodziców, wokół dzieciaki jeździły na deskorolkach, a dorośli zażywali świeżego powietrza. Nidal Rabih szedł z żoną i dwojgiem dzieci na grilla urządzanego w parku przez członków jego klanu. Był jeszcze na skraju pola, kiedy zaskoczyli go zabójcy. Oddali kilka strzałów, a później podeszli do leżącego i wystrzelili jeszcze parę razy.

Wybory 2025. Zwycięstwo Nawrockiego, wysoka frekwencja

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Arabskie klany w miastach Niemiec zajmują się rozbojami, kradzieżami, prostytucją oraz wymuszeniami

Tak zginął lokalny boss, szef klanu Rabih, który od ćwierć wieku był kimś w przestępczym środowisku arabskich gangsterów, który zyskał bandycką sławę najgroźniejszego łotra w Berlinie, spędził pół życia w więzieniu, a swój proceder zaczął jako 11-latek od kradzieży i pobić, a jako 14-latek wsadził nóż w plecy innego nastolatka. Jego pogrzeb wstrząsnął Berlinem. A w dzielnicy Neukölln będącej matecznikiem klanu Rabih rośnie od tego czasu strach przed krwawą zemstą i potyczkami rodzin.

Wojny plemienne

Rodzina Rabih nie zalicza się do największych klanów w Berlinie, ale ostatnio wiązał ją sojusz z osławionym gangiem Abou-Chaker. Jego szef Arafat Abou-Chaker miał wśród licznych interesów także kontrakt z najbardziej znanym niemieckim raperem Bushido. Kilka miesięcy temu Bushido, zdobywca prestiżowej nagrody Bambi, zerwał kontakty z Arafatem, poszukał ochrony u innych klanów, i od tej pory on i jego rodzina drżą o życie, a między dawnymi i obecnymi partnerami biznesowymi Bushida narasta konflikt. Gangsta rap to po prostu jeszcze jeden świetny interes, a poza tym ktoś, kto może poszczycić się takim artystą jak Bushido (trochę jak niegdyś boss mafii Willie Moretti Frankiem Sinatrą), zyskuje uznanie u wyznawców rapu, jakim są młode gangusy z arabskich klanów. To całkiem duży krąg słuchaczy, a przynajmniej od chwili telewizyjnej emisji serialu „4 Blocks” o arabskich przestępcach ich świat wszedł do kultury masowej. I nic nie wskórają przedstawiciele prawa, którzy zarzucają serialowi fascynację ciężkimi przestępstwami - w płatnym kanale TNT leci już drugi sezon. Policjanci mogą się wściekać, a dzieciaki z Neukölln zachwycają się idolami bandytami.
Nidal Rabih mógłby być z pewnością wzorem dla którejś z serialowych postaci. Można by przenieść na ekran żywcem scenę, w której gangster kilka miesięcy przed śmiercią siedział w jednym z barów z sziszą (świetny biznes do prania pieniędzy) w swojej dzielnicy i na nowo rozdzielał licencje na handel narkotykami na swoim terenie. 40 euro dziennie wyniosła stawka dla dilerów. I nikt nie protestował. A potem doszło do strzałów w parku Tempelhofer Feld. Sprawców nie znaleziono, motywem zabójstwa były gangsterskie interesy, chociaż nie wyklucza się motywów osobistych - zabity jakiś czas przed śmiercią pobił dotkliwie członka innego klanu. Tarcia i strzelaniny mają miejsce co jakiś czas, bo w samym Berlinie i jego okolicy działa 20 klanowych gangów gromadzących około 10 tys. żołnierzy.

Policja przygląda się, czasem działa

Po zamordowaniu Nidala Rabiha policja wzmocniła obecność w dzielnicach uznawanych za tereny klanów. Przechodzi do działania, ale często okazuje się, że są miejsca, gdzie jej władza nie sięga. Zwyczajna kontrola drogowa - choćby jej próba - na Hermannstraße w Neukölln wywołuje natychmiastową reakcję. Radiowóz zostaje otoczony przez sporą grupę agresywnych, barczystych, wygolonych młodzieńców z modnie ukształtowanymi brodami, którzy przyglądają się z bliska kontroli kierowcy i pasażerów luksusowej limuzyny. Kontrolowani zapalają leniwie papierosy, dym wydmuchują bezczelnie w kierunku stróżów prawa, którzy mają broń krótką i maszynową, są ubrani w kamizelki kuloodporne, ale co? Będą strzelać? Kontrola się kończy, limuzyna może ruszać. Tłumek się rozchodzi. Zastraszanie policjantów i ich rodzin to żadna rzadkość.

W naszym regionie padła szóstka!

Tu chodzi o władzę nad konkretnymi ulicami - nad handlem narkotykami, prostytucją, hazardem, a przede wszystkim nad ściąganiem haraczu za ochronę. Policjanci są zdania, że w Neukölln niemal wszyscy właściciele biznesów muszą płacić. Potężne dochody z tej działalności są lokowane w legalnych przedsiębiorstwach, jak choćby w nieruchomościach. W czasie jednej z wielkich akcji policji zarekwirowano klanowi Remmo 77 nieruchomości i mieszkań o wartości około 10 mln euro. Tymczasem ich właściciele utrzymują się oficjalnie z pomocy społecznej Hartz IV. Prawdopodobnie większość zgromadzonego przez nich majątku już została przetransferowana do Turcji i Libanu, gdzie zakupiono wiele innych nieruchomości. Issa Remmo, szef klanu, ojciec 13 dzieci, z dumą wytatuował sobie na piersi „Jestem berlińczykiem”. Mieszka w willi w dzielnicy Alt-Buckow należącej do okręgu administracyjnego Neukölln. A te 77 nieruchomości to drobiazg.

Podobno od lat najbardziej spektakularne przestępstwa w mieście to robota arabskich klanów. Do legendy przeszła kradzież w Bode-Museum z marca 2017 roku - bandyci ukradli złotą monetę o wadze 100 kg i wartości ok 3,7 mln euro. Dziś już pewnie dawno jest przetopiona. Napad na jubilera Kaufhaus der Westens przyniósł w 2014 roku łup w postaci biżuterii i zegarków o wartości 800 tys. euro. Żołnierze klanu obrobili również w 2010 roku uczestników turnieju pokera, którym zabrali 200 tys. euro. Jeden z okradzionych rozpoznał jednego z bandytów i ten powędrował za kratki. Świadek był właścicielem firmy ochroniarskiej, byłym mistrzem świata w kickboxingu, więc odważył się wystąpić w sądzie i rabusia skazano. Ale większość świadków zmusza się do odwołania zeznań, poszkodowanych do wycofania oskarżeń - metodami bezpośredniego zastraszania.

W naszym regionie padła szóstka!

Specjaliści z policji są zdania, że takich głośnych akcji jak powyższe, bandyci wcale nie potrzebują. Codzienne interesy z narkotykami, wymuszeniami czy prostytucją przynoszą krocie przy znacznie mniejszym ryzyku. Przy tych dużych numerach chodzi bardziej o prestiż, o demonstrację siły i pokazanie pozycji w świecie przestępczym.

Rekwirowanie majątku gangsterów, najnowsza strategia policji i prokuratury, byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie to, że ci chłopcy po drugiej stronie opłacają najlepszych prawników w mieście. I kto wie, czy tych 77 zagarniętych nieruchomości nie wróci do właścicieli - biedaków z Hartz IV, rozbijających się najdroższymi samochodami (często bez papierów i praw jazdy), obwieszonych złotem i pławiących się w luksusie. Bo ich świat wygrywa z państwem prawa. Członkowie klanu gardzą państwem i prawem, rządzą się własnymi zasadami, ale ze zdobyczy państwa prawa potrafią korzystać.

Dziura w Żelaznej Kurtynie

Historię arabskich klanów w Niemczech bada mieszkający w Berlinie znawca islamu i zagadnień migracji Ralph Ghadban, który napisał niedawno książkę „Arabische Clans - Die unterschätzte Gefahr” (Arabskie klany - lekceważone zagrożenie). Ghadban zawarł w niej m.in. opis, jak doszło do tego, że całe klany osiadły w Niemczech. Bo - wbrew oczywistym skojarzeniom - ich geneza nie wiąże się wcale z napływem arabskich imigrantów po 2015 roku. Ma naturalnie związek z powszechnie funkcjonującym obrazem, według którego „wujek z Niemiec mówi - tu dają pieniądze za darmo, przyjeżdżajcie wszyscy!” i całe rodziny ściągają na zachód Europy, ale prawdziwy mechanizm powstawania arabskich kolonii w bogatej części naszego kontynentu tkwi w dość odległej przeszłości i wziął się głównie z jednego miejsca - obozów uchodźców w Libanie.

Liban to wyjątkowe miejsce na mapie Orientu. Stąd wywodzą się wybitni przedstawiciele arabskiej inteligencji wnoszącej do swoich nowych ojczyzn znakomity dorobek humanistyczny i literacki. Stąd jednak również przyszedł mafijny wirus, stąd na cały świat rozprzestrzeniły się przestępcze sieci arabskich klanów, zabierając ze sobą swoje rodzinne struktury i prawa oraz tworząc społeczności żyjące obok, paralelnie do zwyczajnej rzeczywistości.

Według Ghadbana w Niemczech najmocniej rozpowszechnił się szczególny libański klan o nazwie „mhallami”. Pod tą nazwą kryją się muzułmańscy przybysze, Kurdowie, którzy wskutek walk z Turkami w latach 20., 30. i 40. zbiegli do wielowyznaniowego Libanu i tu znaleźli przystań. Nigdy jednak się nie zakorzenili, a podczas wojen libańskich (1976-1990) uciekali dalej w kierunku Europy, przede wszystkim do Niemiec, a tu do Berlina Zachodniego. Bardzo często droga wiodła przez dziurę w Żelaznej Kurtynie.

Krok po kroku arabskie klany konsekwentnie rozbudowywały swoje przestępcze imperia w kolejnych niemieckich miastach

W podzielonych Niemczech Berlin Wschodni, stolica Niemieckiej Republiki Demokratycznej, nie był uznawany za stolicę przez zachodnie mocarstwa, które sprawowały władzę nad sektorami Berlina Zachodniego. Dlatego nie prowadziły kontroli granicznych między wschodnią, a zachodnia częścią miasta. Mhallami z Libanu - ale także Palestyńczycy - przybywali do Berlina Wschodniego samolotami enerdowskich linii Interflug i przechodzili bez przeszkód przejściem przy Friedrichstraße na zachodnią stronę. To było naturalnie dla obywateli NRD zakazane, ale dla tych z Libanu nie. Po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny występowali o azyl, przedstawiali jakieś dokumenty albo twierdzili, że je zgubili, i stawali się berlińczykami, ale takimi wyjątkowego rodzaju. Początkowo nie było im wolno pracować, dzieci nie miały obowiązku szkolnego, ale przybysze nie zamierzali się integrować z coraz bardziej wielokulturowym społeczeństwem wokół nich, lecz praktykowali celowy z nim rozdział. Nic z rodziny nie mogło wydostać się na zewnątrz. Zawierano małżeństwa w rodzinie i ona też była jedynym prawem. Mhallami szkolili się w zorganizowanej przestępczości, w dziedzinach takich jak kradzież, wymuszenia, rozbój, prostytucja i handel narkotykami. Ten model odniósł sukces.

W naszym regionie padła szóstka!

Dziś ulice Berlina są podzielone. Arabowie, Turcy i Afrykańczycy opanowali przede wszystkim zachód miasta. Unikają wschodu, gdyż tam klimat społeczny jest o wiele mniej przychylny cudzoziemcom, a poza tym nie chcą wchodzić w paradę rosyjskim, wschodnioeuropejskim i azjatyckim gangom. Wolą swój Neukölln, z którego nie ruszają sie bez potrzeby. Starsi pozostają w cieniu, na zewnątrz działają młodzi berlińczycy.

A jeśli ktoś w klanie nie nadaje się na kryminalistę, to może znakomicie prosperować, pobierając socjal i pracując na czarno. W klanie jest bezpieczny.

Rodzina jest prawem

Niedawno udało się telewizyjnym reporterom nakręcić film, w którym dość otwarcie wypowiadają się i występują członkowie jednej z wielkich rodzin arabskich, a także właściciele małych biznesów z dzielnicy podlegającej gangsterom.
Khaled Miri należy do jednej z najbardziej znanych rodzin w Berlinie wywodzącej się z wioski na południu Turcji zamieszkałej przez arabskich uciekinierów. Przed kamerą występuje w koszulce piłkarskiej reprezentacji Niemiec, na szyi ma gruby, złoty łańcuch, a ciemne okulary dopełniają obrazu, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się raper. I rzeczywiście chłopak uprawia ten styl muzyczny, a jedna z jego piosenek nosi tytuł „Człowiek śniegu” i opowiada o handlu kokainą, przemocy i szybkich samochodach. Khaled mówi wiele o honorze, szacunku i swojej rodzinie. Padają m.in. zdania, że „jeśli coś złego mi się stanie, to wiem dokładnie, że zaraz mogę liczyć na pomoc i wsparcie przynajmniej setki, dwóch setek naszych ludzi” albo „przemoc istnieje wszędzie, także u nas” - co nie jest dla nikogo tajemnicą. Do strzelanin i zabójstw dochodzi w biały dzień na ulicach. Khaled Miri czuje się pewnie mimo to - i nie jest to zasługa państwa prawa. Jedyne prawo stanowią dla niego rodzice. W rodzinie obowiązują bezwzględna lojalność i ustalone zasady. Ci spoza klanu niech liczą na państwo, do którego Khaled odczuwa głęboką pogardę.

A jeśli ktoś odchodzi z klanu, może się liczyć z najpoważniejszymi konsekwencjami - nawet jeśli jest celebrytą jak wspominany już raper Bushido. Wpływ na jego rozstanie z rodziną Abou-Chaker miała żona muzyka Anna-Maria Ferchichi, która jest siostrą piosenkarki Sarah Connor. A kiedy bandyci grozili porwaniem jej i dzieci, Anna-Maria poszła krok dalej i zwróciła sie do policji. Przy jej pomocy aresztowano szefa klanu Arafata Abou-Chakera i jego brata Yassera. A jeszcze niedawno Bushido planował zamieszkanie na należącej do niego i Arafata działce w

Kleinmachnow. Teraz nie ma o tym mowy. Teraz Bushido i jego żona stoją po stronie państwa prawa i mają nadzieję, że ono poradzi sobie z zagrożeniem.

W naszym regionie padła szóstka!

Tymczasem policja nie podejmuje frontalnej walki z kryminalistami z klanów. Na to jest jeszcze za słaba. Stosuje taktykę nękania, a to raczej nie nadrobi wieloletnich zaniedbań i nie złamie siły klanów. Sytuacja jest trudna - jak bardzo, ukazuje po trosze następujący incydent, do którego doszło kilka dni po pogrzebie Nidala Rabiha: na murze w pobliżu miejsca zbrodni przy Tempelhofer Feld pojawił się nagle ogromny mural z podobizną zabitego w stylu portretu palestyńskiego męczennika. Władze dzielnicy zdecydowały, że graffiti musi być usunięte, gdyż gloryfikuje bandytę. Trzeba było jednak znaleźć firmę, która się odważyła na zamalowanie portretu. Nie było to łatwe. A potem pracom malarskim musiała towarzyszyć wielka obstawa policji.

POLECAMY:

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Największy atak Rosji na Charków od początku wojny. Są ofiary

Największy atak Rosji na Charków od początku wojny. Są ofiary

Wystartowały KultURalia! Tak w piątek bawili się studenci w Rzeszowie

Wystartowały KultURalia! Tak w piątek bawili się studenci w Rzeszowie

Wróć na i.pl Portal i.pl