To już czwarty dzień, Czwarty dzień napięcia, niepokoju graniczącego z rozpaczą, nadziei atakowanej przez lęk przed najgorszym. (...) Choć piekły oczy pozbawione snu, suchość atakowała gardło, mięśnie drętwiały - sił dodawała świadomość, że każdy ruch wiertła, każde uderzenie kilofem, każda słuszna decyzja redukuje o część, o ułamek części niebezpieczeństwo, które czwartkowego popołudnia zawisło nad głowami najpierw 119, a potem 82 (bo 37 z nich udało się wydostać zaraz po wypadku) górników z oddziału III kopalni Generał Zawadzki w Dąbrowie Górniczej.
Inaczej przeżywali to ci, którzy zdani byli na los obserwatorów ciasnym pierścieniem otaczających kolejne miejsca ratunkowej akcji, którzy czekali. Matki, ojcowie, żony, dzieci górników, którym woda z osadnika Jadwiga podstępnie wdarła się potężnym nurtem pod ziemię, zagrodziła powrót do miejsca, skąd szybową klatką prosta droga do góry, do swoich.
Dzień i noc pracowali górnicy przy wierceniu otworów, dzień i noc szybami Walery i Koszelew zjeżdżały na dół ekipy ratownicze. (...) Dzień i noc ich gigantyczny wysiłek śledziły rodziny uwięzionych pod ziemią. Co kilka godzin z ust do ust szły wieści - coraz lepsze, coraz większą budzące nadzieję. A mimo to ludzie ani na moment nie opuszczali swych miejsc wyczekiwania, miejsc byle bliższych źródła informacji, ośrodków ratowania.
Wieści są pomyślne
W momencie, gdy wmieszałam się w tłum matek, żon i córek - one tu bowiem przeważały, gdyż prawie wszyscy mężczyźni zdatni do akcji poszli na ratunek - w tym momencie, a było to w niedzielę wczesnym popołudniem, wszyscy już wiedzieli, że prócz Mariana Dereja katastrofa nikogo z pozostałych nie pozbawiła życia. (...) Wszyscy wiedzieli. Wiedziały i one, a mimo to jeszcze nie było radości w ich oczach, bo lęk o życie, o zdrowie ukochanych był większy.
Zobaczcie zdjęcia:
- Czy pani wierzy w to, że to naprawdę niedługo? Czy pani wierzy, że oni wszyscy żyją? - Kobieta ściska mnie mocno za ramię i patrzy badawczo, czujnie. Powinnam przecież wiedzieć coś więcej niż ona, tkwiąca już od kilkudziesięciu godzin u stóp stoku otaczającego szyb Koszelew, wpatrzona w wylot tunelu prowadzącego do nadszybia. (...).
- Wierzę, proszę pani - odpowiadam. - Wszyscy żyją. Słyszałam meldunki z dołu. To już niedługo. Jeszcze chwila.
- Jeżeli chwila, to dlaczego pani stamtąd wyszła? Dlaczego pani na nich nie czeka?
Czy mogę powiedzieć kobiecie, która od przeszło 70 godzin żyje w ogromnym napięciu, że ów moment może trwać jeszcze kilka godzin, że ratowników od jej męża dzieli ściana - cienka, którą na pewno przebiją, ale jeszcze dzieli? Nie, nie mogę. - Wyszłam tylko zaczerpnąć powietrza.
Nie mówię prawdy, powietrza bowiem w nadszybiu jest mnóstwo. Wentylatory pracują na pełnych obrotach. (...) Kubło kursuje bez przerwy. Stłoczeni w nim po pięciu wyjeżdżają zmęczeni ratownicy nieskąpiący dobrych wieści o życiu, o zdrowiu, o samopoczuciu ratowanych (...).
Już idą!
Wybiegam na zewnątrz, chcę powiedzieć to tamtej kobiecie, żonie jednego z nich. Nie odnajduję jej w tłumie, nie poznaję wśród twarzy o rozszerzonych, wpatrzonych w tunel źrenicach. Słyszę tylko szept.
- Czy to prawda, czy to możliwe? Co za szczęście, nie mogę uwierzyć, nie uwierzę, dopóki na własne oczy nie zobaczę...
One już wiedzą, że idą - idą przekopem pochylnią 24 i 28 do podszybia. Wiedzą, a jednak trudno im uwierzyć, tak bardzo trudno, że niewiara aż boli tych, którzy czwartą już dobę walczą o życie ich najbliższych.
- Idą - powtarza, jakby nie dość było tego powtarzania, inżynier Jan Wnuk, pełniący tu 24-godzinny dyżur z ramienia Dąbrowskiego Zjednoczenia. - Wszyscy uratowani - dodaje.
Zbliża się godzina 18. Głos maszyny wyciągowej potężnieje. Ostro dźwięczy sygnał oznajmiający, że kubło wznosi się ku górze.
- Jadą.
Choć słowo podawane jest szeptem, brzmi jak radosny okrzyk. Klapa szybu otwiera się. Z wnętrza wyłania się kubło z pierwszym spośród 79, o życie których walczono przez 77 długich godzin. Do kubła, w którym znajduje się pierwszy z tej grupy, podtrzymywany przez dwóch ratowników, opatulony w kraciasty koc w ciemnych okularach chroniących oczy przed ostrym dziennym światłem, podbiegają górnicy, lekarze, koledzy z noszami. Ale Stanisław Ryńca, sztygar zmianowy - pierwszy, który wrócił stamtąd, chce wyjść z szybu o własnych siłach. Może po prostu chce, żeby żona powiedziała potem dzieciom - całej trójce: ojciec wyszedł pierwszy. A może to radość z powrotu jest tak silna, tak wielka, że nie tylko przezwycięża zmęczenie mięśni, ale także pozwala na uśmiech. Szeroki uśmiech do nas czekających w nadszybiu i do tych, którzy okrzykami radości, oklaskami i łzami powitali go tam - u wylotu tunelu.
CZYTAJCIE TEŻ:
Do dziś mam sny, że jestem na dole - mówi górnik ocalony w KWK Gen. Zawadzki
Znów dźwięczy sygnał, znów z wnętrza ziemi wyłania się kubło. Dziesięć minut po pierwszym na powierzchnię wyjeżdża drugi, atletycznie zbudowany górnik przodowy Franciszek Kurbiel, niemal o głowę przewyższa tych, którzy mu pomagają. W czarnej, umazanej węglem zarośniętej twarzy błyszczą zęby. Nieczęsto uśmiecha się człowiek tak szeroko, tak radośnie. Nieczęsto zwłaszcza, gdy wszyscy inni obok niego śmieją się przez łzy.
- Nie bójcie się! - woła Kurbiel. - Wszyscy jesteśmy zdrowi. Przeżyliśmy ciężkie chwile, ale jesteśmy zdrowi.... A potem usiłuje zdjąć okulary. Może chce jeszcze śmiać się oczami? Ale lekarz stojący obok niego nie pozwala. Chronią oczy przed światłem, a potem ukryją łzy wzruszenia, których nie można powstrzymać, gdy nagle po trzech dniach i nocach niepewności usłyszy się rozedrgany radością krzyk żony: „Franuś, Franuś, jesteś!”.
Łzy radości
(...) Po Ryńcy i Kurbielu wyjeżdżają Mieczysław Chojnacki i Stanisław Rutkowski, później Jerzy Haberko, Marian Figiel, Stanisław Rakowski, Czesław Barczyk.
Jest godzina 18.30. W momencie, gdy z kubła pomagają wysiąść Władysławowi Cierniaszkowi i Jerzemu Madejskiemu, do nadszybia przybywa członek Biura Politycznego KC, I sekretarz KW PZPR Edward Gierek w towarzystwie wiceministra Franciszka Szlachcica. (...) Z dołu nadają właśnie kolejny, jakże radosny meldunek: - Wszyscy są już w podszybiu, wszyscy żyją, dobrze się czują, czekają na transport.
- Ludzie, pozwólcie choć na dwie minuty ucałować żonę - protestuje Marian Dudek na wieść, że prosto z podziemi udać się musi karetką do szpitala lub na punkt sanitarny w niedalekim Domu Górnika. Lekarze są surowi. Zdrowie, zdrowie najważniejsze. A więc tylko powitalny ruch ręką, tylko uśmiech, tylko rzucone w przestrzeń słowa: „Nie martw się”. Te sceny powtarzają się coraz częściej.
Ale niektórym udaje się ucałować żonę. Jasnowłosa Rakowa stoi blisko wylotu tunelu. Toteż kiedy kierownik oddziału maszynowego 37-letni Henryk Rak wynurza się z jego mroku, kobiecie udaje się przerwać kordon, broniący dostępu ludzkiej lawinie, pragnącej otoczyć tych odważnych, dzielnych mężczyzn, którzy stawili czoła niebezpieczeństwu i podbiega do swojego, całuje go, a potem płacze ze szczęścia.
(...) Lekarz ze znakiem „R” w klapie, stojący u wejścia do tunelu, wchodzi w jego głąb naprzeciw każdego z prowadzonych lub niesionych na noszach górników i pyta o nazwisko, imię, wiek, numer znaczka kontrolnego, a potem ich słowa przez wzmacniającą głos tubę. Nazwisko, imię, wiek, numer - żeby nie było wątpliwości, że Roman Czaja lat 43, mający znaczek nr 404 jest właśnie tym, o którego od 79 godzin drży rodzina.
Wspaniały sukces
W nadszybiu obok kierownictwa nadzoru kopalni jest minister Jan Mitręga i prof. Bolesław Krupiński. Prof. Krupiński - wybitny specjalista górnictwa, którego pytam o ocenę akcji ratowniczej mówi: Jest to wydarzenie w historii górnictwa niezwykłe, aby z katastrofy zapowiadającej się tak poważnie, katastrofy zagrażającej życiu 119 górników, udało się uratować 118 osób. Jest to niezbity dowód sprawnego przebiegu tej akcji, dowód sprawności, która zrodziła się z harmonijnego współdziałania wszystkich, którzy w niej brali udział (...). Jest ta akcja ponadto dowodem wysokiego poziomu polskiej techniki, umiejętności koncentrowania się naszej technicznej kadry w momentach decydujących. (...).
Kiedy około godziny 21.00 sprawdzałam „listę obecności” u inżyniera bhp Lucjana Szymkiewicza, ostatni uratowani wyjeżdżali spod ziemi. A potem, gdy już wyjechali, gdy karetki odwiozły ich po zdrowie i siły - tłum przed szybem mimo to nie rozchodził się. Ludzie oblepiali stok otaczający tunel, tworzyli szpaler wzdłuż drogi doń prowadzącej. Czekali na ratowników. Ci, których pracy i odwadze zawdzięczają życie, wyjeżdżali z dołu ostatni. Im wiwatowały stojące w wieczornym mroku tłumy.
A w sztabie - kopalnianej cechowni, gdzie udałam się, by odszukać głównodowodzących dyrektora Andrzeja Groyeckiego i naczelnego inżyniera Bogdana Ćwięka powiedziano mi, że są bardzo zajęci, bo zaczyna się inna akcja... ratunkowa. Akcja odwadniania kopalni. Widomym znakiem jej zakończenia będzie ciągły i nieustanny ruch kół wyciągowej maszyny.
Zobaczcie koniecznie
Budowa aquaparku w Częstochowie
