- Nie mam żalu do Natalii, bo wiem, że zrobiła to pod dyktando - mówił na konferencji szef białogardzkiego schroniska Jerzy Harłacz. - Dwie panie, przyjaciółki, jedna ze Szczecinka, druga z Kołobrzegu, manipulują młodymi ludźmi, bo chcą za wszelką cenę ukryć to, co koszmarnego dzieje się w kołobrzeskim schronisku. Całe szczęście wreszcie ta katownia została namierzona przez odpowiednich ludzi.
Więcej czytaj TUTAJ > Druzgoczący raport po kontroli w schronisku w Kołobrzegu [zdjęcia, wideo]
- Wszystko, co napisała Natalia, to mijanie się z prawdą. Moje schronisko przeszło, dzięki tym dwóm paniom, w ciągu jednego roku aż 81 kontroli przeróżnych instytucji, łącznie z Głównym Inspektorem Weterynarii. Pytam się, kto za to płaci? Ile jeszcze razy przyjadą do mnie inspektorzy, bo zadzwoniła do nich pani ze Szczecinka? Zarzuca mi tak absurdalne rzeczy, łącznie z gigantycznymi malwersacjami finansowymi, że zastanawiam się, gdzie tak naprawdę ja mam te pieniądze? Kontrolował mnie już Urząd Kontroli Skarbowej, samorząd nie wspiera, przeciwnie, kładzie kłody pod nogami, a tu jeszcze Natalia, wolontariuszka, pisze, że psy umierają, wybiegi są zniszczone. Sprawdziłem: te psy trafiły tu wychudzone, co potwierdzają dokumentacje, ale najważniejsze: żyją, mają się dobrze. Podobnie z innymi zarzutami, których nie mam zamiaru powtarzać - dodaje szef schroniska w Białogardzie.
Harłacz poinformował, że zgłosił na policję informację o kradzieży jego dokumentacji finansowej. Innych kroków prawnych na razie nie podjął.
W piątek rozmawialiśmy też z Andreą Mainitz i Astrid Freudenthal z berlińskiej fundacji ratowania zwierząt, które były w Białogardzie na rekonesansie. Nie są więc związane z żadną lokalną grupą. - Otrzymałyśmy telefon z prośbą, by pilnie sprawdzić schronisko pana Harłacza. Pojechałyśmy. Owszem, są tu niedociągnięcia, brakuje pieniędzy, ale bez przesady, na pewno nie jest tak, jak nam to opisywano - powiedziała nam Andrea Mainitz.