- Motorniczym chciałem być już od dziecka – mówi pan Tomasz. - Moi dziadkowie mieszkali przy ul. Sienkiewicza. Tramwaje wciąż przejeżdżały pod ich oknami. Całe dzieciństwo, które tam spędziłem patrzyłem na nie marząc, że kiedyś będę takimi jeździć.
- Zdałem na studia, na wrocławską politechnikę – opowiada pan Tomasz. - Chciałem dorabiać, studiując. Dlatego w wieku 20 lat stałem się najmłodszym motorniczym w przedsiębiorstwie. Kiedy skończyłem studia na kierunku zarządzanie i inżynieria produkcji, wiedziałem już, że pozostanę w MPK.
Pani Karolina, która także prowadzi zawodowo około 40-tonowy skład, ma podobne wspomnienia. - Mieszkałam po sąsiedzku z dziadkami Tomka, przy ul. Piastowskiej. Ja także patrzyłam na tramwaje jadące po Sienkiewicza. Po latach porzuciłam dla nich posadę w biurze od 8:00 do 16:00, na rzecz pracy od 15:00 do północy.
Pani Karolina i pan Tomasz są także rodzicami. Trzy córki: Hania (12l.), Martynka (3l.) i Dorotka (1r.). Swoją pracę układają pod kątem życia rodzinnego.
- Zdarzało się, że zmienialiśmy się przy opiece w taki sposób: Karolina jeździła rano, a ja przychodziłem ją zmienić popołudniu, z dzieckiem w nosidełku. Między naszymi służbami mieliśmy zazwyczaj godzinę przerwy, którą wykorzystywaliśmy na to, żeby pobyć razem i pospacerować – wspomina pan Tomasz.
Służby, jak motorniczowie nazywają czas spędzony za sterami tramwaju, mogą trwać od 4 do 10 godzin. - Wtedy ważny jest odpoczynek – podkreśla pan Tomasz. - Przerwy, które spędzamy na pętlach służą zaczerpnięciu świeżego powietrza i rozprostowaniu nóg. Aby uniknąć monotonii, w czasie jednej służby, zmieniamy linię. Musimy wówczas uważać, by nie pomylić trasy i nie pojechać trójką tak jak dziesiątką, z której właśnie wysiedliśmy.
Czas na pętlach można jednak wykorzystać inaczej. Pani Karolina studiuje dziennikarstwo. Podczas przerw po prostu się uczy. - Muszę wchłonąć dużą ilość wiedzy, więc wolny czas, także w pracy wykorzystuję na naukę – mówi.
Około 20 procent załogi MPK stanowią kobiety. - To już nie jest wyłącznie męski zawód – zaznacza pani Karolina. - Przybywa kobiet motorniczych. Chętne do wyszkolenia dziewczyny pytają mnie, jak pogodziłam macierzyństwo i studia z tą pracą. Zawsze chętnie dzielę się swoją historią.

- Do tego koledzy po fachu są bardzo pomocni – zauważa pani Karolina. - Jako świeżo upieczona członkini załogi miałam sytuacje, w których tramwaj się zepsuł, czy dowiozłam na pętlę agresywnego pasażera. Zawsze mogłam liczyć na pomoc.
- Ta pomoc jest ważna, bo prawdziwy stres przychodzi dopiero, gdy pierwszy raz wiezie się pasażerów – wyjaśnia pan Tomasz. - Ta świadomość, że ma się za sobą kilkadziesiąt osób, za których życie i zdrowie ponosi się odpowiedzialność, przychodzi wraz z pierwszym kursem. Dlatego na początku jeździmy z tzw. patronem, czyli osobą, która cały czas wspiera nas radą podczas pierwszych służb. Dlatego też kurs trwa 90 godzin. Sam go kiedyś przeszedłem, a potem pełniłem funkcję instruktora – dodaje.
Małżeństwo z Wrocławia zakochane w tramwajach
Małżeństwo, które dzieli wspólną pasję poznało się właśnie „na pokładzie tramwaju”. - Tomek nie był moim instruktorem. Ale poznaliśmy się, kiedy robiłam kurs, a on szkolił inne osoby – wspomina pani Karolina.
Na dzień 25 listopada przypada dzień kolejarza. - Ponieważ jesteśmy „bratem” kolei, w tym dniu także obchodzimy dzień motorniczego – mówi pan Tomasz.
Najtrudniejszym okresem w pracy motorniczego jest jesień. - Ludzie zakładają kurtki z kapturami, w uszach mają słuchawki, a ich wzrok utkwiony jest w telefonach – mówi pani Karolina. - Pamiętam, jak pewien mężczyzna przebiegł przed maską tramwaju, który prowadziłam, na wysokości Astry, w stronę Leśnicy. Mało tego, wsiadł później do mojego tramwaju!
- Kiedy na kolejnym przystanku poszłam pomóc osobie niepełnosprawnej zobaczyłam go i powiedziałam, że miał mnóstwo szczęścia, że jechałam Moderusem, który szybko wyhamował. Miałam wrażenie, że dopiero wtedy dotarło do niego na jakie naraził się ryzyko – opisuje pani Karolina.
- Ja dla odmiany pamiętam, jak uratowałem pluszowego misia – wspomina pan Tomasz. - Kiedyś wjeżdżałem tramwajem na pętlę i dostrzegłem coś na torach. Okazało się, że to był wielki pluszowy miś – mówi. - Posadziłem go na siedzeniu pasażera i… tak już zostało. Ludzie przynoszą nam niepotrzebne, pluszowe misie, które zasiadają na miejscach pasażerów w tramwajach młodych adeptów, gdy ci uczą się jeździć.
- Ja z kolei miałam przygodę z psem – włącza się pani Karolina. - Na wysokości przystanku Rynek, około 6:00 rano zauważyłam, że po wagonie plącze się piesek. Poszłam tam i zapytałam pasażerów, czy wiedzą do kogo należy zwierzę. Wtedy usłyszałam, że psiak wsiadł do tramwaju na jednym z przystanków. Sam.
- Zabrałam go do swojej kabiny – kontynuuje pani Karolina. - Dowiozłam go na pętlę, gdzie dowiedziałam się, że na drugim końcu przejazdu będzie czekał ktoś ze schroniska. Tym sposobem przejechałam z psem w kabinie do przeciwległej pętli. Uznałam wtedy, że podróżowanie z takim pieskiem jest miłe i zawsze mógłby mi towarzyszyć. Ale dość szybko okazało się, że pies ma właściciela, którego zgubił podczas spaceru. Cała historia skończyła się więc szczęśliwie.
- Przypomina mi się jeszcze sytuacja związana z juwenaliami – podśmiewa się pan Tomasz. - Kiedyś jeden z moich pijanych pasażerów, podczas juwenaliów obrzucił inwektywami politechnikę, na której studiowałem. Wysiadłem więc z kabiny, podszedłem do niego i powiedziałem, żeby uważał na słowa, bo nigdy nie wie, kto będzie prowadził tramwaj, którym jedzie.
W dniu swojego święta motorniczowie składają sobie życzenia „prostego toru”, „przyczepności” i „suchych szyn”. Szczególnie, że ten dzień przypada na najtrudniejszy do jazdy okres w roku. Zazwyczaj jednak podczas zmian życzą sobie po prostu spokojnej służby. Tych wszystkich życzymy i my. Każdego dnia w roku.
Wrocław. Tramwaje kochali od dziecka. Poznali się „w tramwaj...
