Bezustanny, niepozwalający zasnąć szum w uszach, do tego bóle głowy, zębów czy mocniejsze bicie serca. - Przez rok chodziłem do laryngologa, miałem nawet zastrzyki w błonę bębenkową. Kilka razy wylądowałem na ostrym dyżurze z silnymi zawrotami głowy - opowiada Marek Matyszczak z Katowic, handlowiec w branży logistycznej.
- Największe ataki zawrotów głowy i bólu głowy dopadły mnie w Hamburgu w trzecim dniu szkolenia w nowej pracy, w październiku 2017. W nocy zawieziono mnie do szpitala, gdzie stwierdzono zapalenie ucha. Jednak po powrocie do domu ból był silniejszy, więc podjąłem intensywną diagnostykę. Z szefem doszliśmy do wniosku, że zdrowie jest ważniejsze, więc pół roku temu zamieniłem pracę przedstawiciela handlowego na stanowisko... pełnoetatowego pacjenta - opowiada.
Pielgrzymka po gabinetach
Wkrótce nie było tygodnia, żeby nie odwiedził lekarza specjalisty. Neurologa, bo cierpiał na silne bóle głowy; okulisty, bo nagle pogorszył mu się wzrok, choć wcześniej świetnie widział; ortopedę, który diagnozował bolące kolano; gastrologa, który leczył go z dolegliwości żołądkowych. Każdy zlecał rozmaite badania.
Z towarzyskiego, pewnego siebie mężczyzny, mającego mnóstwo znajomych i prawie co weekend spotykającego się z nimi w Katowicach lub Krakowie, zmienił się w bywalca przychodni i laboratoriów. - Do objawów fizycznych doszły też psychiczne - męczyły mnie bezsenność i panika. Schudłem 15 kilogramów, choć nie stosowałem żadnej diety, a moje życie zmieniło się w pielgrzymkę po gabinetach lekarskich - opowiada.
- Gdy po raz kolejny musiałem skorzystać z nocnej opieki lekarskiej, pani doktor, wysłuchawszy wielu dolegliwości występujących u mnie naraz, napisała na karcie „zalecona konsultacja psychiatryczna”, dając do zrozumienia, że jestem hipochondrykiem, który wynajduje u siebie coraz to nowe choroby - wspomina. Inna pani doktor zalecała mu relaks i np. wyprawę do Paryża, zamiast wizyty u kolejnego lekarza. A zapytana o przyczyny zatkanego od czterech miesięcy nosa i drapiącego gardła, zwaliła winę na smog.
Rak ma swój PR, jest doceniany, że się tak wyrażę. A borelioza nie, a sieje ogromne spustoszenie w organizmie
Marek Matyszczak
Dokumentacja lekarska Marka Matyszczaka liczy ponad 100 stron. Przeszedł ponad 50 specjalistycznych badań. - Krew pobierano mi ok. 30 razy i oprócz śląskich laboratoriów podróżowała ona kurierem do Instytutu Medycyny Wsi w Lublinie, a nawet leciała samolotem do Berlina. Wyniki badań nie były jednoznaczne - opowiada. Medycy doszukiwali się w nim rozmaitych chorób, na czele z nowotworem. Badania po kolei wykluczały te podejrzenia, a on czuł się coraz gorzej.
- Postawiono mi kilkanaście błędnych diagnoz, a przez to przepisywano masę niepotrzebnych leków: od tych na padaczkę, przez sterydy, po leki uspokajające. Dostałem też skierowania na trzy oddziały szpitalne - wylicza. Tylko dwóch lekarzy zasugerowało mu wykonanie badania na boreliozę, choć on nie kojarzy, żeby kiedykolwiek ugryzł go kleszcz i by miał rumień na skórze.
Ulga, ale i wściekłość
Podstawowy test ELISA dał wynik negatywny. Dokładniejszy test Western Blot również. Dopiero lekarka chorób zakaźnych zleciła bardziej zaawansowane, słono płatne badania krwi, które potwierdziły boreliozę. Zresztą wstępnie zdiagnozowała chorobę już po wywiadzie, zapisując cztery strony z opisem objawów. - Stwierdziła, że boreliozę mam od około 10 lat i wskazała palcem na pacjenta z boreliozą, wjeżdżającego po mnie na wózku inwalidzkim do gabinetu, mówiąc: „To jest pana przyszłość, jak nie zacznie się pan leczyć!”. Po tych słowach zdecydowałem się leczyć u innego zakaźnika - opowiada.
Gdy dostał wyniki badań potwierdzających boreliozę, odetchnął z ulgą, bo w końcu dowiedział się, co mu jest, ale też wezbrała w nim wściekłość, że tylu lekarzy tak długo nie było w stanie postawić odpowiedniej diagnozy, a stan jego zdrowia tak się pogorszył.
- Upubliczniam swoją historię, żeby pokazać, że system diagnozowania tej choroby i leczenia w Polsce jest chory, a właściwie nie istnieje. Brakuje lekarzy, którzy patrzą na pacjenta holistycznie, a nie tylko przez pryzmat swoich specjalizacji. Borelioza jest zwana „wielkim imitatorem”, może udawać praktycznie każdą inną chorobę. Chorzy tacy jak ja są traktowani jako hipochondrycy czy pacjenci z nerwicą, a koszty nierefundowanych badań i leczenia nierzadko nas rujnują - oskarża. - To absurd, że pracując i płacąc comiesięczne składki zdrowotne, wydałem w ciągu roku ponad 20 tys. zł na lekarzy i badania. A przede mną agresywne, długie, drogie i nierefundowane leczenie wieloma antybiotykami, którego miesięczny koszt wynosi średnio 2 tys. zł. Chcę wrócić do życia i do pracy, więc wysupłam resztę oszczędności na leczenie. A co mają zrobić osoby, które ich nie miały albo mieszkają w mniejszych miejscowościach bez dostępu do lekarzy czy specjalistycznych badań? - pyta retorycznie. - Nie funkcjonuje też prewencja - wylicza. - Np. w szpitalach krew przy transfuzji nie jest badana na obecność bakterii wywołujących boreliozę, a miasta, w tym Katowice, rezygnują z oprysków przeciw kleszczom - dopowiada.
Borelioza to problem diagnostyczny. Charakteryzuje ją szereg objawów, dlatego pacjent jest „kłopotliwy” dla lekarzy
dr. n. med. Marek Kozak
- Rak ma swój PR, jest doceniany, że tak się wyrażę. Borelioza nie, a sieje ogromne spustoszenie w organizmie, nieleczona prowadzi do tragedii. Gdy pół roku temu oddawałem szefowi auto i narzędzia pracy, powiedział: „Panie Marku, a może to borelioza… Ona wykończyła mojego ojca”.
Lekarze boją się boreliozy
Michał Szebestik, 35-latek z Katowic, sportowiec, trener, ojciec trójki dzieci, twórca portalu akademia-boreliozy.pl, sam chory na boreliozę, historię Marka Matyszczaka określa jako klasyczną.
- Mnie też próbowano wmówić depresję, leczono nieskutecznie na inne choroby. Po zdiagnozowaniu boreliozy, leczyłem się przez 2 lata antybiotykami i dzisiaj czuję się dobrze. Wróciłem do życia i do sportu. Lekarze boją się boreliozy, bo wiedzą, że są złe standardy leczenia. Wolą się pacjenta pozbyć, diagnozując u niego inną jednostką chorobową, bo i tak mu nie pomogą - uważa.
- Borelioza to wielki problem diagnostyczny - przyznał w artykule „Gazety Krakowskiej” dr Marek Kozak, zastępca ordynatora Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Szpitala Bonifratrów w Katowicach, który zachorował na boreliozę, a dziś jest uznawany przez pacjentów za jednego z najlepszych specjalistów od boreliozy. - Charakteryzuje ją szereg różnorodnych objawów, dlatego pacjent jest „kłopotliwy” dla lekarzy. Nierzadko słyszy, że źródło jego problemów tkwi w psychice - dodaje Kozak.