Mordercą okazał się świecki sekretarz księdza dyrektora, zatrudniony na etacie kościelnym. Prawdziwych motywów tego morderstwa nigdy nie wyjaśniono, a sam proces sądowy został utajniony przed opinią publiczną. Przede wszystkim nie wyjaśniono, czy morderca działał sam, czy też miał wspólników. Warto w tym kontekście przypomnieć, że przełożonym i protektorem owego nieszczęsnego kapłana był także ks. Bronisław Fidelus, który za tę sprawę poleciał ze stanowiska kanclerza kurii - tak niedawno na swoim blogu napisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Chodziło mu o zabójstwo dyrektora krakowskiego Caritasu księdza Stanisława P. Choć wydarzyło się to aż 18 lat temu i zostało osądzone, to nadal jest zagadkowe i rozpamiętywane - także w kręgach kościelnych. Sprawa ta pozostawiła bowiem pewną skazę na wizerunku krakowskiego Kościoła.
Czytaj także: Ks. Isakowicz-Zaleski: Homoseksualizm w Kościele? Im wyżej, tym gorzej
Nam udało się dotrzeć do akt głośnego, utajnionego procesu zabójcy i do niektórych jego uczestników.
Sekretarz i ochroniarz
Latem 1994 roku to zabójstwo wywołało w Krakowie szok. Ofiarą był przecież szanowany duchowny o wysokiej pozycji w kurii, wtedy dyrektor Caritasu. Pojawiły się domysły o rabunkowym tle morderstwa, a zaraz potem o jego wątku homoseksualnym. Tym bardziej bulwersującym, że wówczas nadużycia seksualne były w polskim Kościele tematem tabu. Pożywką dla spekulacji był fakt, że do zabójstwa błyskawicznie przyznał się Piotr R. - młody sekretarz i ochroniarz zamordowanego księdza. Po dwóch latach został skazany. Proces utajniono i opinia publiczna nie poznała ustaleń śledztwa i procesu.
Czytaj także: "Abp Peatz czuje się bezkarny. Księża piszą do mnie o tym, jak tuszowano inne przypadki"
Jest 13 sierpnia 1994 roku, środek nocy, godzina 3.40. Piotr R. jeszcze dwa dni wcześniej był z księdzem w Warszawie. Wieźli do centrali Caritasu pieniądze, które w diecezji krakowskiej udało się zebrać na pomoc dla Rwandy. Jak na tamte czasy suma była duża: 700 milionów przeddenominacyjnych (czyli 700 tysięcy) złotych. Do kasy wpłacili jednak tylko 600 milionów. Noc spędzili w luksusowym hotelu w centrum Warszawy. W jednym pokoju. Wódkę przynieśli ze sobą. Rano wrócili do Krakowa. Teraz Piotr R. opowiada w śródmiejskiej prokuraturze, jak kolejnej nocy, w swoim mieszkaniu, zadał księdzu Stanisławowi kilkadziesiąt ciosów nożem. I próbuje wyjaśnić, dlaczego.
Opowiada więc najpierw, jak się poznali. To miało wydarzyć się wiele lat wcześniej w jednej z nowohuckich parafii. Wyświęcony w 1979 roku ks. Stanisław uczył Piotra R. religii. Chłopak lubił katechetę, bo ten palił z uczniami papierosy i częstował winem mszalnym. Potem duchowny został przeniesiony do parafii w centrum Krakowa i kontakt się urwał. Aż do przypadkowego spotkania na ulicy.
Czytaj także: Mafijny skok na obligacje USA. "Chcieli zatrząść szwajcarskimi bankami"
Piotr R. razem z kolegą parę razy odwiedzili ówczesnego wikarego na plebanii, pili przy tym wódkę. Opowiadał przed prokuratorem, że w tym okresie duchowny zaczął interesować się nim seksualnie, ale on pozostał bierny. Piotr R. zeznawał, że brzydziły go awanse księdza, ale nigdy nie doszło między nimi do pełnego kontaktu seksualnego. Jednak kiedy znalazł się w opałach, zwrócił się do księdza P. Ich kontakt po kolejnej przerwie odnowiony został z powodu... ciąży. Kiedy Piotr R. wrócił z Norwegii, gdzie zbierał truskawki, dowiedział się, że jego dziewczyna jest w piątym miesiącu. Potrzebowali szybkiego ślubu. Piotr R. poszedł więc do ks. Stanisława, który już wtedy był dyrektorem w Caritasie. Ten sam udzielił Anecie i Piotrowi R. tego sakramentu.
Od tamtego czasu kontakty znowu zostały nawiązane. Piotr R., który ostatecznie studiów nie skończył, pracował najpierw jako ochroniarz jednego z kantorów przy ul. Szewskiej, potem w fundacji charytatywnej, w końcu został zatrudniony przez swą przyszłą ofiarę w Caritasie. Miał zajmować się pozyskiwaniem pieniędzy na działalność Caritasu od sponsorów, ale także być sekretarzem i ochroniarzem księdza. Dyrektor miał do Piotra R. duże zaufanie. Mówiło o tym w śledztwie wielu świadków. Konkretnym tego dowodem był fakt, że ksiądz upoważnił Piotra do prowadzenia operacji na swoim koncie w biurze maklerskim. W akcje inwestował kilkaset milionów ówczesnych złotych. Piotr R. twierdził, że pieniądze te pochodziły ze środków zebranych na Caritas. Miał też klucz do mieszkania księdza, gdzie często gościł.
Czytaj także: Ks. Isakowicz-Zaleski: Homoseksualizm w Kościele? Im wyżej, tym gorzej
Dwa oblicza
Z akt śledztwa wyłania się skomplikowany obraz księdza dyrektora. Jakby miał dwa oblicza. Jedni wiedzieli o nim, że lubi dobre alkohole i pije dużo. Rodzina była tego nieświadoma. Jeden z jej członków zeznał nawet, że ksiądz sztorcował swoich braci za picie. Przesłuchiwane zakonnice i księża w zeznaniach wychwalali ks. P. jako człowieka, który rozkręcił działalność Caritasu, pomagał bliźnim.
Ks. Stanisław na wielu ludziach robił wrażenie raczej biznesmena niż duchownego. W codziennym życiu rzadko ubierał sutannę.
Czytaj także: "Abp Peatz czuje się bezkarny. Księża piszą do mnie o tym, jak tuszowano inne przypadki"
Jak wynika z zeznań, także osób bliskich księdzu, przywiązywał on do posiadania pieniędzy dużą wagę. Jednego z przesłuchiwanych młodych księży miał kiedyś zapytać, ile już od święceń odłożył pieniędzy. I dodał, że on po 10 latach kapłaństwa, spędzonych głównie w jednej z parafii na Podhalu, odłożył 30 tysięcy dolarów. Kwotę 700 milionów złotych, jakie powinien wpłacić podczas wspólnego z Piotrem R. wyjazdu do Warszawy na pomoc dla Rwandy, uzgodnił z kardynałem Franciszkiem Macharskim. Miał ją zmniejszyć, gdy okazało się, że inne diecezje wpłacają znacznie mniej. Wpłatę w wysokości 600 milionów potwierdził jednak na kopii pokwitowania, która została w centrali Caritasu. Do Krakowa przywiózł potwierdzenie wpłaty siedmiuset milionów.
- O ile pamiętam, to próbowaliśmy badać te wątki, ale natrafiliśmy na mur ze strony duchownych świadków - wspomina Marcin Gałuszka, dziś adwokat, a wtedy prokurator, który sporządził akt oskarżenia przeciwko Piotrowi R. Dla Piotra R. bardzo ważne było zdobycie mieszkania. Zwrócił się z tym znowu do ks. Stanisława. Ten zaproponował mu strych do adaptacji w kościelnej kamienicy przy ul. Augustiańskiej. Piotr R. zeznawał, a do dziś potwierdza to jego ówczesna żona Aneta R., że zapłacili księdzu 6 tysięcy dolarów, które Piotr przywiózł za pracę w Norwegii. Początkowo mieszkanie miało być wynajęte na czas nieokreślony. Potem ksiądz zdecydował, że tylko na czas pracy R. Piotr R. tłumaczy to rosnącymi oczekiwaniami, które ksiądz wykazywał wobec niego w tamtym okresie. Domagał się, by towarzyszył mu niemal całymi dniami, a raz w tygodniu zostawał u niego na noc.
Czytaj także: Mafijny skok na obligacje USA. "Chcieli zatrząść szwajcarskimi bankami"
Męża nie było w domu
Żona Piotra R. twierdziła, że męża nigdy nie było w domu. Duchowny miał także coraz natarczywiej domagać się aktywności seksualnej od Piotra R., szantażować go. Dla zapewnienia im intymności, miał załatwiać dla żony i dziecka Piotra wczasy w Rabce.
Cały tekst przeczytasz w poniedziałkowym wydaniu "Polski" lub na stronie prasa24.pl.