Karolina Czarnecka, aktorka śpiewająca, znakomicie czuje się w roli performerki.
Ma na siebie pomysł, a przy tym całe mnóstwo młodzieńczej energii. I to nieważne, że za chwilę może stracić "zaufanie mas", bo przecież Mick Jagger już dawno przestrzegał, by nie ufać nikomu powyżej trzydziestki. Ale to było w latach 60. XX wieku, kiedy dwudziestokilkulatek wbijał się w garnitur, chodził do pracy i zakładał rodzinę. W drugiej dekadzie XXI wieku, Karolina Czarnecka ma prawo odgrywać rolę dziewczyny z dzielnicy, zakładać wyjściowy dresik, a jednocześnie udawać tutejszą, wykorzystując cudowny rekwizyt - kapę. Cudowny i zapomniany, bo takiej prawdziwej, jakie kiedyś z upodobaniem kupowali od Polaków obywatele ZSRR w sklepach nie uświadczysz. Jakieś durne narzuty, to zupełnie nie to.
To samo o rapowaniu Karoliny Czarneckiej mógłby powiedzieć młody ortodoks hip hopu. Ale przecież nie o hip hop tu chodzi, tylko swego rodzaju rozliczenie się z przeszłością, teraźniejszością i wreszcie w finale - spojrzenie z nadzieją w przyszłość. Bo tak właśnie zbudowała program płyty "Cud" sama Czarnecka. Na koncercie układ został przemodelowany, ale nie zaburzony. A przy tym - jak przystało na porządną trasę koncertową - nie zabrakło zaproszonych gości z Białegostoku. Po niedawnym koncercie Daniela Spaleniaka dobrze wiemy, że nic tak nie robi klimatu, nie tylko w Zmianie Klimatu, jak żywy skrzypek. A był nim Dawid Borowski. Na scenie nie mogło też zabraknąć rodzonej siostry aktorki - również uprawiającej ten fach Pauli Czarneckiej. Kiedy dołączyła do nich trzecia Gracja, ze sceny popłynęły "Córy".
Karolina Czarnecka na scenie po prostu eksploduje energią i zaraża swoim widzeniem świata. I nawet jeśli bas huczy w uszach, a słowa zanikają w zgiełku perkusji, jedno jest pewne - "Cud" jest głosem pokolenia, które woła „Polska musi uwierzyć w miłość”. Mimo wszystko.
Czytaj też: Karolina Czarnecka – Cud. Polska oczami 30-latki
