Zobaczyć w dziecku człowieka

Monika Stelmach
Nie słuchamy dzieci, nie rozmawiamy z nimi. Rozkazujemy im. Nie próbujemy ich zrozumieć, tylko oskarżamy, że są niegrzeczne. O tym jak budować między rodzicami i dziećmi relacje oparte na szacunku, z Joanną Sakowską i Marią Talar, psycholożkami i pedagożkami, rozmawia Monika Stelmach.

Większość rodziców zastanawia się nad tym: "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, i jak słuchać, żeby do nas mówiły". I taki właśnie tytuł noszą warsztaty dla rodziców, które prowadzą moje rozmówczynie. Zajęcia odbywają się w Szkole dla Rodziców i Wychowawców, która działa w całej Polsce, m.in. w Warszawie, Olsztynie, Białymstoku, Szczecinie (informacji szukaj na www.cmppp.edu.pl). Jej motto brzmi: "Wychowywać to kochać i wymagać". Program bazuje na książkach A. Faber
i E. Mazlish pod tym samym tytułem co warsztaty (wyd. Media Rodzina, 2001). Spotkania odbywają się w niewielkich grupach. Matki i ojcowie uczą się podczas nich, jak rozmawiać z dziećmi, i dowiadują się, czemu to takie trudne.

Monika Stelmach: Dlaczego nie umiemy rozmawiać z naszymi dziećmi?
Joanna Sakowska: Bo ich nie słuchamy. Mówimy: "Co ty możesz wiedzieć, ja wiem lepiej, bo jestem dorosły". A dziecko chce wyrazić swoje potrzeby, powiedzieć, co jest dla niego ważne. Warunkiem rozmowy jest wysłuchanie tego, co ma nam do powiedzenia.
Maria Talar: Pamiętam mamę 2,5-rocznych bliźniaczek i 4-letniego chłopca, która codziennie miała problem, żeby zawieźć dzieci do żłobka i przedszkola. One robiły wszystko, żeby odwlec tę chwilę. Powoli jadły śniadanie, biegały wokół samochodu, a ona się denerwowała i wciąż je popędzała. Dopiero po warsztatach przyszło jej do głowy, żeby zapytać dzieci, dlaczego tak się zachowują.
Okazało się, że jedna z bliźniaczek nie lubi owsianki, którą podają w żłobku na śniadanie, a chłopiec ma problemy z kolegą. Wystarczyło posłuchać dzieci, by rozwiązać problem. Mama poprosiła jedną wychowawczynię, żeby nie dawała dziewczynce owsianki, a drugą, by pomogła synowi pogodzić się z kolegą.

Dziecko musi jednak odrobić lekcje i się myć, choć tego nie chce. Rodzice muszą być stanowczy.
J. S.: Dialog i szacunek nie jest synonimem kumpelstwa i pobłażania. Rodzic powinien egzekwować obowiązki, ale dzięki rozmowie, nie rozkazom. Sposobem jest m.in. mówienie "ja" zamiast "ty". A więc nie: "Jesteś niegrzeczny, bo nie posłałeś łóżka", tylko: "Jest mi przykro, że nie posłałeś łóżka. Przypominam ci, że umawialiśmy się, że będziesz to robić". Jasno określajmy nasze oczekiwania wobec dzieci. Nie mówmy: "Bądź grzeczna u babci". Dziecko nie wie, co to znaczy. Powiedzmy: "Idziemy do babci, więc przywitaj się, proszę, ze wszystkimi". Dziecko pyta: "Mamo, czy ja mogę iść się pobawić?". Rodzic odpowiada: "Nie, bo trzeba odrobić lekcje". Lepiej powiedzieć: "Tak, jak odrobisz lekcje".
Pozornie drobne zmiany mają ogromne znaczenie. Nie zaprzeczajmy uczuciom naszych dzieci, nie mówmy, że to, co czują, jest złe, tylko pomagajmy im sobie z nimi radzić. Dlatego lepiej powiedzieć: "Widzę, że zezłościłeś się na brata. Ale nie kop go, bo nie wolno, to boli. Porozmawiaj z nim albo idź pograć w piłkę. To dobrze ci zrobi". Wzmacniajmy pozytywne zachowania dzieci. Na warsztatach mówię rodzicom, żeby zrobili rachunek sumienia i zapisali, ile razy w ciągu dnia pochwalili dziecko, a ile razy je zganili. Wciąż krytykowane dziecko dorasta w przekonaniu, że jest do niczego, więc po co ma się starać.
M.T.: Zamiast rozmawiać z dzieckiem, rodzice często manipulują i uczą dziecko manipulacji: "Jak teraz ładnie zjesz, to pozwolę ci obejrzeć drugą bajkę". I dziecko wie już, że jak pokaprysi, to uzyska to, co chce. Nieraz widzieliśmy dzieci, które histeryzują w sklepie, a mama czy tata dla świętego spokoju kupuje im zabawkę.

Jaka jest metoda na histerię w sklepie? Jeśli rodzic krzyczy, wszyscy patrzą na niego jak na oprawcę. No i jak skłonić dziecko do jedzenia, jeśli jeść nie chce?
J.S.: Postarajmy się nie zwracać uwagi na jego histerię, należy usiąść obok i poczekać. Jasno powiedzmy, że zachowując się niewłaściwie, niczego nie uzyska. Przeciwnie, za karę następnym razem nie pójdzie z nami na zakupy. I tak zróbmy. Kiedy odmowa jedzenia nie jest spowodowana chorobą, to zapewniam, że dziecko zje kolację, gdy zgłodnieje. Gdy będzie wiedziało, że krzykiem i odmową niczego nie wymusi, nie będzie krzyczało ani buntowało się przeciwko jedzeniu. Dzieci potrzebują jasnych zasad. O stałej porze odrabiamy lekcje, jemy kolację, potem jest czas na bajkę. Dorota Zawadzka w "Superniani" robi jedno - wprowadza zasady. Dziecko powinno je rozumieć. Nie mówmy: "Rób tak, bo ja tak chcę", bo przyjmie to jako karę. Mówmy: "Nie jemy w łóżku, ale przy stole, bo potem wszędzie są okruchy i mama ma więcej pracy". Pamiętam, jak mój 3-letni wnuczek dostał na Gwiazdkę piłkę. Córka powiedziała: "Franiu, baw się wszędzie, ale nie przy choince, bo możesz potłuc bombki. Jeśli zobaczę, że grasz koło choinki, kładę piłkę na lodówkę".
Córka była w kuchni, gdy Franio przyszedł i powiedział: "Mamusiu, połóż piłkę na lodówkę". To była umowa, którą zrozumiał. Ale jeśli jest tak, że zasady nie są ustalone i dziecko, bawiąc się piłką, przewraca choinkę, a mama mówi: "Zabieram ci zabawkę i nie oglądasz bajki", dziecko myśli: "Dostałem karę, ale ja przecież nie chciałem tego zrobić". Jeśli nie ustalimy zasady zabawy, to trzeba dziecku przynajmniej wyjaśnić, gdzie popełniło błąd.

To znaczy, że eliminujemy kary?

J.S.: Lepiej uczyć dziecko zasad. Jedna z mam opowiadała, że jej córki kłóciły się, bo młodsza zjadła starszej chipsy. W końcu młodsza mówi: "No dobrze, zjadłam ci te chipsy, to za karę nie obejrzę dobranocki". Starsza na to: "A co ma twoja dobranocka do moich chipsów?". To mądre pytanie. Wskazuje na brak logicznego powiązania między przyczyną a karą. Jeżeli zjadłaś chipsy siostry, to odkup je ze swojego kieszonkowego albo oddaj jej swój batonik. Jeśli wprowadzamy kary, to niech będą one konsekwencją popełnionego czynu. Wtedy dziecko zrozumie, co zrobiło źle.

Nie jest łatwą rzeczą walka ze złymi nawykami, które przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Moja przyjaciółka miała wiecznie krzyczącą matkę. Nie cierpiała tego, ale dziś tak samo zachowuje się wobec swojego synka.
J.S.: Często oddajemy dziecku to, co sami dostaliśmy. Nie znamy przecież innego sposobu komunikacji, musimy się go nauczyć. Nauka dialogu przypomina naukę języków obcych. Najpierw mylimy się, musimy przypominać sobie zasady, ćwiczyć, żeby w końcu nabrać biegłości.

Wystarczy poznać kilka technik, żeby poprawiły się relacje z dziećmi?
J.S.: Techniki są pomocne. Bo tylko na dialogu można budować dobre wychowanie. W innym wypadku mamy do czynienia z tresurą. Czasami rodzice mówią: "Zastosowałem wszystkie zasady, a syn dalej nie odrabia lekcji". Ze szkoleń nie wychodzi się z gotowym programem na dziecko, typu "to załatwi sprawę". Warsztaty mają sens, kiedy w rodzicach dokonuje się zmiana: inaczej patrzą na siebie, na swoje dzieciństwo, na swoje dzieci, rozumieją, że powinni budować relacje oparte na miłości i szacunku, a to jest długotrwały proces. Zobaczmy w dziecku człowieka, któremu należy się szacunek, wsłuchajmy się w jego świat.

Dzieci czasem nie szanują rodziców.
M.T.: Nawet jeśli tylko jedna osoba zmieni swoje zachowanie, zmieni się życie całej rodziny. Pewna nastolatka zostawiła kartkę na lodówce: "Stara mamo, wróć". Kiedyś jej mama do wszystkiego się wtrącała, gderała: "Odrób lekcje, wynieś śmieci", dziewczyna za nic nie musiała być odpowiedzialna. Wcześniej to matka wszys-tkiego pilnowała, a teraz ona sama musiała pomyśleć o wielu rzeczach. Nie chciała się zmieniać, bo to wymaga wysiłku. Wprowadzanie relacji opartych na dialogu to praca dla całej rodziny. 

Wróć na i.pl Portal i.pl