Spis treści
Matylda: 28 lat, pracuje, spotyka się z przyjaciółmi, chodzi do kina, teatru, wieczorami słucha muzyki. Młoda kobieta, jakich tysiące. Od ponad dwóch lat jest z Kubą, ale, póki co, o ślubie nie myślą, tym bardziej o dzieciach. Wynajmują razem malutkie mieszkanie na Tarchominie, to jedna z dzielnic Warszawy. Rano dają sobie buziaka, biegną do swoich firm, w domu spotykają się pod wieczór.
- Młodzi ludzie chcą mieć dzieci, ale najpierw chcą trochę pożyć. Muszą też mieć warunki, by zapewnić takiemu dziecku dobre życie. Zazwyczaj młody człowiek idzie na studia, kończy je mając jakieś 25 lat i nie ma nic: ani własnego mieszkania, ani dobrze płatnej pracy - tak zaczyna.
Oczywiście, studenci pracują, a nawet harują, jak podkreśla, ale z pensji stażysty w korporacji, kelnera w knajpie czy sprzedawcy w sieciówce trudno się utrzymać.
- Z obecnymi cenami mieszkań czy wynajmu, nie ma nawet mowy, żeby młody człowiek w wieku 25 czy 28 lat, zdecydował się na dziecko. Patrząc na Warszawę: wynajęcie mieszkania mającego około 64 metrów kwadratowych, to koszt między 5 a 6 tys. złotych z rachunkami. I nie mówimy tutaj o centrum, a to tylko wynajęcie. Ceny mieszkań też biją rekordy i nie zapowiada się, żeby miały spadać, więc o kupnie czegoś swojego lepiej zapomnieć, chyba że ma się bogatych rodziców, albo dostanie spadek - tłumaczy. - Zakładanie rodziny bez tak podstawowych rzecz, jak własne mieszkanie bądź wynajem w stabilnych warunkach, kiedy mamy pewność, że po roku właściciel nie rozwiąże umowy, jest nieodpowiedzialne. Posiadanie dzieci to w dzisiejszych czasach „dobro luksusowe”, niestety - wzrusza ramionami.
Poza tym, jak tłumaczy, zmieniła się mentalność - przede wszystkim kobiet. W Polsce panowało przekonanie, że rolą kobiety jest wychowywanie dzieci, sprzątanie domu, gotowanie. To mężczyzna ma zarabiać, to on jest panem domu.
- To myślenie na szczęście zaczęło się powoli zmieniać. Kobiety, zanim pomyślą o rodzicielstwie, chcą się rozwijać, pracować, realizować swoje hobby, spełniać swoje marzenia - także te, których realizacja byłaby ograniczona przy wychowywaniu dzieci - mówi. To nie tylko jej zdanie. Ma znajomych, nikt z jej paczki nie założył jeszcze rodziny, nikt nie ma dzieci. I, szczerze mówiąc, to nie jest ich plan na najbliższą przyszłość.
To widać we wszystkich dostępnych danych. Od lat było źle, ale dzisiaj to już prawdziwa katastrofa. Jak podaje GUS, liczba ludności Polski na koniec 2024 roku spadła poniżej 37,5 mln osób, a liczba urodzeń w ubiegłym roku była najniższa od zakończenia II wojny światowej. Tak zwane stopa ubytku rzeczywistego wyniosła -0,39 proc., a to oznacza, że na każde 10 tys. ludności ubyło około 39 osób (w 2023 roku - 34 osoby).
Ze wstępnych szacunków wynika, że w 2024 rok zarejestrowano około 252 tys. urodzeń, o ponad 20 tys. mniej niż w poprzednim roku i jest to najniższa liczba urodzeń odnotowana w całym okresie powojennym. W tym samym okresie zmarło w Polsce ponad 338,8 tys. osób, czyli o około 2 tys. więcej niż w analogicznym okresie 2023 roku. Wnioski? Ujemny przyrost naturalny, czyli różnica między liczbą urodzeń żywych i zgonów ogółem.
Ten trend widoczny jest od około 30 lat, stąd mówimy już o zjawisku depresji urodzeniowej. Współczynnik dzietności obniżył się z 1,26 w 2022 roku do 1,16 w 2023 roku, a to, najkrócej mówiąc oznacza, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15-49 lat) przypadało 116 urodzonych dzieci. Optymalna wielkość tego współczynnika, która jest korzystna dla stabilnego rozwoju demograficznego, to 2,10-2,15, wtedy na 100 kobiet w wieku 15-49 lat przypada średnio co najmniej 210-215 urodzonych dzieci w ciągu roku.
„Obserwowane procesy demograficzne wskazują, że sytuacja ludnościowa Polski pozostaje trudna. W najbliższej przyszłości nie należy oczekiwać istotnych zmian gwarantujących stabilny rozwój demograficzny. Niski poziom dzietności, utrzymujący się od trzech dekad, będzie miał negatywny wpływ także na przyszłą liczbę urodzeń, z uwagi na zmniejszającą się liczbę kobiet w wieku rozrodczym” - pisze GUS. I dalej: „Zjawisko to nasila się również w wyniku utrzymującego się od wielu lat wysokiego poziomu emigracji Polaków za granicę (szczególnie dotyczy to emigracji czasowej ludzi młodych). Niski poziom dzietności i urodzeń, przy jednoczesnym wydłużaniu się przeciętnego trwania życia, wpływa na coraz szybsze starzenie się społeczeństwa poprzez m.in. wzrost liczby i udziału najstarszych grup wieku ludności w ogólnej populacji - w 2023 r. grupa wieku 80 lat i więcej liczyła ponad 1,6 mln osób, tj prawie 5 proc. ludności Polski (w 2010 r. było to 1,3 mln osób, tj. ponad 3 proc., a w 2000 r. - 770 tys. - 2 proc. populacji)” - dodał GUS.
Według szacunków Ministerstwa Finansów w 2029 roku populacja Polski spadnie do 36,574 mln.
Oczywiście są kraje, gdzie sytuacja wygląda jeszcze gorzej. W Chinach w 2023 roku urodziło się 9 mln osób, a zmarło 11,1 mln, a to daje przyrost naturalny na poziomie -2,1 mln osób. Tyle tylko że populacja Chińczyków liczy niemal 1,4 mld!
Drugie miejsce w tym zestawieniu przypada Japonii. W 2008 roku Kraj Kwitnącej Wiśni zamieszkiwało 128 mln osób, dzisiaj Japończyków jest o 3 mln mniej. Prawie jedna trzecia obywali tego kraju ma ponad 65 lat.
Dalej jest Rosja, dwa lata temu przyrost naturalny w tym kraju wyniósł około pół miliona na minusie. Źle jest w Niemczech, Włoszech - na piątym miejscu w tym rankingu uplasowała się Polska. Depcze nam po piętach pogrążona w kryzysie demograficznym Korea Południowa, potem jest Hiszpania, Rumunia, Tajwan, Węgry, Białoruś, Bułgaria.
Coraz dłużej żyjemy
Czy można się było spodziewać tej demograficznej zapaści? Tak.
„O ludności żadnego innego kontynentu nie można by z równą siłą powiedzieć, iż jest „stara”. W 2005 roku, choć to nie był kres „zestarzenia” Europy, blisko 21 procent Europejczyków przekroczyło 60. rok życia, a niemal połowa mieszkańców kontynentu - 40. rok życia. Dla porównania, jedynie co dwudziesty Afrykanin był co najmniej sześćdziesięciolatkiem, natomiast połowa ludności Afryki nie osiągnęła 20 lat. Między tymi „skrajnościami” znajdowała się ludność Ameryk, Azji i Oceanii. Europejczycy są nie tylko przeciętnie „starsi” od mieszkańców innych części Ziemi. Zróżnicowanie zjawiska starości demograficznej między krajami Europy jest tak niewielkie, że niemal każda z europejskich populacji jest „starsza” od populacji każdego z pozostałych kontynentów. Takie wewnętrzne podobieństwo ludności europejskiej stanowi jej uderzającą cechę. Starzenie się populacji to proces - rzec by można - dziejowy, dostrzegany jedynie w perspektywie długookresowej, wielopokoleniowej. Choć uzasadnienie tego pojawi się nieco później, starzenie wynika niemal wyłącznie z dwóch innych zjawisk - spadku płodności i wydłużenia średniego trwania życia (spadku umieralności)” - pisał już ponad dekadę temu prof. Marek Okólski, wybitny polski demograf i ekonomista, profesor zwyczajny w Ośrodku Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego w swojej pracy „Wyzwania demograficzne Europy i Polski”.
Wydłużenie średniego wieku życia związane jest przede wszystkim z postępem medycyny, ale też z tym, że jesteśmy bardziej świadomi, bardziej o siebie dbamy. Z kolei spadek płodności nie wiąże się tylko z czystą ekonomią, o czym mówiła Matylda, bo młodych ludzi często po prostu nie stać na samodzielność. Inna jest też ich mentalności.
- Młodzi ludzie nie myślą o zakładaniu rodziny, bo to odpowiedzialność, zobowiązania finansowe, zmiana stylu życia - mówi psycholog Maria Rotkiel. - Młode pokolenie, obecnych dwudziesto-, trzydziestolatków zostało wychowane w etosie pracy i obowiązków. Miało przed sobą obraz ciężko pracujących rodziców, rozdrażnionych swoim życiem, umęczonych codziennością, kredytami, odkładających cały rok na wczasy w Międzyzdrojach. Oni nie chcą tak funkcjonować - dodaje psycholog.
Młode pokolenie, zwłaszcza pokolenie Z, chce się cieszyć życiem, to takie wolne duchy.
- Młodzi ludzie chcą inwestować w swój rozwój, przyjemności, żyją tu i teraz. Chcą podróżować, poznawać nowe kraje, nowych ludzi, chcą pracować zdalnie, może w Polsce, a może za granicą, spotykać się z przyjaciółmi. Chcą być wolni, mobilni - wylicza Maria Rotkiel. Nie chcą się wiązać: żadnych długoterminowych kredytów, czy najmów.
- Co ciekawe, w swoich przekonaniach i działaniach są konsekwentni, co, na swój sposób, świadczy o ich dojrzałości - zauważa psycholog. - Bo nie ma nic gorszego niż zakładanie rodziny bez świadomości, z czym to się wiąże. Czy to stała tendencja? Myślę, że u części z nich tak. Czy możemy mieć o to do młodych ludzi pretensje? Myślę, że nie. Chociaż dla naszych przyszłych emerytur, to nie najlepiej - wzrusza ramionami.
Młodzi stawiają na siebie
Agnieszka, 34 lata, matka dójki dzieci: 5-letniego Leona i kilkumiesięcznej Amelki. Wciąż na urlopie macierzyńskim, ale i tak zabiegana. Rano zaprowadza Leona do przedszkola, potem wraca do domu: gotuje, sprząta, zajmuje się Amelką, o godz. 16.00 biegnie po Leona. Tak naprawdę nie ma czasu na nic: rzadko spotyka się z przyjaciółmi, każdy dzień podporządkowany jest dzieciom. Trochę lepiej jest w weekendy, ale wtedy też idą z Leonem i Amelią na basen, plac zabaw, do przyjaciół.
- Myślę, że nie chodzi tu o brak mieszkania, pieniędzy, bo z tym można dać sobie jakoś radę. Myślę, że moi rówieśnicy nie chcą po prostu brać na siebie tej odpowiedzialności, nie chcą zmieniać swojego życia o 180 stopni, a pojawienie się dziecka tak właśnie życie zmienia - tłumaczy. - Już nie myślisz o sobie, tylko o nich. Pod dzieci układasz plan dnia, weekendu, urlopu. Wielu moich znajomych nie ma na to ochoty, chcą żyć pełną piersią, dla siebie - dodaje. I przyznaje, że to na nią spada większość obowiązków. Mąż jedzie do pracy, ona zostaje z dziećmi. Wraca zmęczony, i trudno mu się dziwić, zajmuje się maluchami, a po chwili zasypia na kanapie.
- W praktyce opieka nad dzieckiem spada na kobiety, w ich życiu zmienia się wszystko. Dlatego nie decydują się na dziecko, a jeśli już to na jedno. Nie mają alternatywy - przyznaje dr Jowita Radzińska, socjolożka ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. - Kolejna sprawa: w Polsce kobiety mogą sobie pozwolić na luksus rocznego urlopu macierzyńskiego, ale w tym czasie świat pędzi naprzód, a one zostają same. Niby spotykają się z koleżankami, ale coraz rzadziej, niby odwiedza je rodzina, ale tak naprawdę nie mogą liczyć na żadne grupy wsparcia. Poza tym, przez lata nie zrobiono nic sensownego w kwestii polityki rodzinnej - dodaje socjolożka.
Tymczasem młodzi ludzie nie mają ochoty zostawać w tyle, zamykać się w czterech ścianach.
Z europejskiego badania „Zdrowie emocjonalne osób z pokolenia Z i milenialsów, co porusza młode Europejki i młodych Europejczyków”, przeprowadzonego w czerwcu 2023 roku przez firmę Merck, wynika, że pokolenie Z i milenialsi stawiają dziś na relacje osobiste, zdrowie emocjonalne i fizyczne. Te wartości są dla nich najważniejsze w życiu i pracy, dla młodych Polaków i Polek - nawet bardziej niż dla pozostałych Europejczyków.
Liczy się dla nich kontakt z drugim człowiekiem, ale taki twarzą w twarz, nie wirtualny, tworzony w mediach społecznościowych, na Facebooku, grupach dyskusyjnych, czy platformie X (dawniej Twitter).
Młodzi wiedzą, że ważna jest kondycja fizyczna, zdrowie, dlatego dbają o odpowiednią ilość snu i odpoczynku (79,2 proc.), regularnie ćwiczą, biegają, jeżdżą na rowerze (76,5 proc.), wdrażają zdrowe nawyki żywieniowe i odpowiednią dietę (66,1 proc.).
Boją się chorób nowotworowych. Ponad połowa badanych, gdyby miała taką moc, wyeliminowałaby zachorowania na raka. Przedstawiciele pokolenia Z i milenialsi nadmiar pieniędzy przeznaczyliby z chęcią na badania medyczne i opracowanie innowacyjnych metod leczenia (37,2 proc.), kampanie edukacyjne dotyczące profilaktyki zdrowotnej (28,6 proc.), przyspieszenie wdrażania medycyny personalizowanej, dostosowującej terapię do indywidualnych cech pacjenta, w tym uwarunkowań genetycznych czy środowiskowych (22,9 proc.).
Mają plan na swoje zawodowe kariery, bo praca jest dla nich ważna. Oczekują w niej dobrej atmosfery (90 proc. badanych), możliwości zachowania równowagi między życiem prywatnym i zawodowym (86 proc.), zaufania, wsparcia i nowych wyzwań (85 proc.) oraz możliwości awansu i dalszego rozwoju (82 proc.)
Wspomniała już o tym Maria Rotkiel, młodzi nie chcą pracować jak ich rodzice: nie stają do wyścigu szczurów. Nie zamierzają pracować po dwanaście godzin dziennie, poświęcać na pracę wolne weekendy, tylko dlatego, że są młodzi, a „tacy muszą zasuwać więcej”. Nie przekonują jej argumenty w stylu: „za moich czasów pracowało się po szesnaście godzin, żeby być coraz lepszym”. Może kiedyś tak było, ale dzisiaj każdy wie, że praca to nie wszystko. Można być dobrym, nawet najlepszym i dzielić czas między życie zawodowe, odpoczynek, przyjemności. Oczywiście trzeba być elastycznym, ale w granicach rozsądku.
Chcą pracować w takim miejscu, które umożliwia im rozwój, tak fizyczny jak psychiczny, wśród przyjaznych ludzi kierujących się w życiu takimi wartościami, jak oni. Wtedy są lojalni.
Zmienią pracę, jeśli towarzyszy jej zła atmosfera (74,7 proc. wskazań), nie ma przejrzystej ścieżki awansu i rozwoju (53,5 proc.), brakuje równości, różnorodności i inkluzywności (49,3 proc.) Oczywiście dobra oferta konkurencji zawsze jest pokusą.
Sami jako szefowie postawiliby na wprowadzenie programów służących poprawie zdrowia fizycznego i emocjonalnego pracowników (75,7 proc. odpowiedzi), wspieranie młodych talentów (59,6 proc.) oraz inwestycje w innowacje (50,2 proc.).
Demograficzna zapaść. Przybywa singli
Mateusz, 38 lat, inżynier eksploatacji pojazdów samochodowych, pracuje jako przedstawiciel handlowy, żona Ewa jest wziętą księgową. Mają syna. Oboje są bardzo aktywni poza pracą: chodzą po górach, jeżdżą na rowerach, podróżują. Często wychodzą ze znajomymi, raz w miesiącu muszą iść do teatru albo kina. Nie myślą o drugim dziecku.
- Pewnie, że Maćkowi byłoby raźniej, ale jakoś się nie złożyło. Dużo z żoną pracujemy, w weekendy właściwie zawsze gdzieś wyjeżdżamy. Dziecko to jednak wyrwa w życiu. A my, mimo wszystko, chcieliśmy i chcemy się realizować. Poza tym, w tym momencie, to chyba już trochę za późno - wybucha śmiechem.
Co jest dla niego w życiu najważniejsze?
Zdrowie rodziny, oczywiście, poza tym, chce być szczęśliwy i mieć co wspominać na starość. Chce cieszyć się życiem i czerpać z niego, ile się da. Robić rzeczy, które lubi, które sprawiają mu radość. Na koniec przytacza cytat ze swojego ulubionego filmu „Chłopaki nie płaczą.” Mówi, że te słowa padają w dość groteskowej sytuacji, ale są bardzo prawdziwe: „Wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno ważne pytanie: co lubię w życiu robić? A potem zacznij to robić”.
- Mamy wielu przyjaciół, właściwie żadna z par nie ma więcej niż dwoje dzieci, wielu naszych znajomych, to single - dorzuca jakby na swoje usprawiedliwienie.
A to już kolejna sprawa: w Polsce mamy obecnie około osiem milionów singli, a z badań naukowców z Politechniki Warszawskiej wynika, że w 2030 roku będą oni stanowić aż 36 proc. wszystkich dorosłych w kraju. Niektórzy eksperci twierdzą nawet, że jesteśmy już świadkami „epidemii singlozy”. Ale też małżeństwo nie jest już postrzegane jako obowiązek, ale jako wybór. Tymczasem, młodzi ludzie żyją w przekonaniu, że trwały związek wcale nie musi zapewnić im szczęścia i spełnienia. Poza tym, o czym już było, są bardziej skoncentrowani na samorealizacji, karierze zawodowej, rozwoju osobistym, relacji z innymi. Wielu z nich ma także złe doświadczenia związane z trwałymi związkami nie tylko swoimi, ale też tymi rodziców, znajomych czy przyjaciół.
Oczywiście bycie singlem nie wyklucza bycia rodzicem, ale samotnym matkom czy ojcom jest na pewno trudniej.
Czy powinniśmy się bać? I kto będzie się opiekował starzejącym się społeczeństwem? Kto będzie na niego pracował?
- To nie jest tak, że Polska nagle się wyludni, to raczej pytanie o to, jak Polska będzie się zmieniać. Jesteśmy już regionem świata, który przyciąga ludzi chętnych do życia w naszym kraju. Więc pytanie jest nie o to, czy Polska zmieni się w pustynię, bo nikt nie będzie chciał tu mieszkać, a my wszyscy wymrzemy, a o to, jak będzie się zmieniać polskie społeczeństwo. Wolelibyśmy, żeby w Polsce żyło mimo wszystko jak najwięcej Polaków, żeby urodzeń było jak najwięcej. Imigranci niech do nas przyjeżdżają, jak najbardziej, ale niekoniecznie na zasadzie, że Polaków jest coraz mniej, to trzeba ich zastąpić przez kogoś innego - mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista i publicysta.
- Tylko kto będzie wtedy pracował na emerytów czy osoby starsze? - dopytuję.
- Owszem, obserwujemy proces starzenia się społeczeństwa, co związane jest głównie z tym, że ludzie żyją dłużej, nawet nie z tym, że rodzi się mniej dzieci. Większa liczba dzieci nie rozwiąże tego problemu. Trzeba będzie poszukać innych rozwiązań. W gospodarce jest coraz więcej możliwości zastępowania pracy ludzi przez maszyny, obserwujemy rozwój sztucznej inteligencji, więc nie ma co panikować. Natomiast ewidentnie zdrowsze jest społeczeństwo, które się nie kurczy, które się rozwija. Może nie w gwałtownym tempie, ale w takim, w którym przyrost demograficzny pozwala na to, aby nie zmniejszała się liczba mieszkańców - tłumaczy prof. Orłowski.
Czy możemy zmienić ten trend? Walczyć ze starzejącą się Polską, starzejącą się Europą? Na pewno nie będzie to łatwe, są tacy, którzy mówią: to właściwie niemożliwe.