Przez lata paryżanie byli postrzegani jak osobliwość; niemoralne pieniądze, które wpompowali w klub szejkowie, nie zjednywały im sympatii. Przeciwnie, potęgowały liczbę anty-sympatyków, którzy w decydujących starciach z PSG kibicowali wszystkim przeciwnikom francuskiego giganta. Kosmiczne kwoty wydane na Neymara, pensję Messiego i innych przepłaconych gwiazdorów nie przekładały się przez lata na sukcesy poza krajowym podwórkiem, wielu obserwatorom futbolowej sceny wydawało się więc, że klub z Parc des Princes jest w jakimś sensie… przeklęty.
Nieoczywisty bohater - Doue
Gromiąc Inter w Monachium, zespół świetnie skomponowany i prowadzony przez trenera Enrique zdjął tę niepisaną ekskomunikę. Bo wygrał tę edycję prestiżowej Ligi Mistrzów nie tylko w sposób bezdyskusyjny, ale też w pełni zasłużony. Przed pierwszym gwizdkiem na Alianz Arenie w Monachium wydawało się, że gwiazdą finału może być po francuskiej stronie ktoś z duetu Ousmane Dembele – Kwicha Kwaracchelia. Bo to oni najczęściej odgrywali główne (najbardziej spektakularne) role w talii asów PSG. Pierwszy odbił się co prawda dość boleśnie od Barcelony, ale Enrique odbudował go w Parku Książąt na tyle, że wartość rynkowa z pewnością przekracza 75 milionów euro podawane przez specjalistyczny serwis transfermakt.de. Natomiast Gruzin (wyceniany na 80 milionów euro) wiadomo – klasa sama w sobie, dziś śmiało może rywalizować z Raphinhą o miano najlepszego skrzydłowego świata.
Tymczasem bohaterem decydującej rozgrywki został ten trzeci – Desire Doue (wyceniany we wspomnianym źródle na „zaledwie” 60 milionów euro). W Monachium grał niewiele ponad godzinę, ale to on zaliczył asystę, potem dołożył dwa trafienia – po podaniach Dembele i Vitinhy – i w branżowej „L’equipe” został oceniony na 10. Czyli na maksa, na notę marzeń! W pełni zresztą zasłużenie, bo o ile PSG dało w Monachium niezapomniany koncert, to głównym solistą w orkiestrze dyrygowanej przez maestro Enrique był właśnie DD. Naprawdę wątpliwe, aby po tak spektakularnym występie tego młokosa – który jutro skończy dopiero 20 lat – w finale Ligi Mistrzów ktoś na Parc des Princes zatęsknił jeszcze za Mbappe…
Czy możemy marzyć o amerykańskim mundialu?
Kibice znad Wisły mieli oczywiście nadzieję na jakiś polski akcent w wielkim finale w Monachium, ale na nadziejach się skończyło. A po końcowym gwizdku Piotr Zieliński i Nicola Zalewski po raz kolejny pokazali brak cojones i nie odważyli się skomentować porażki swego klubu polskim dziennikarzom. Mając takich „bohaterów”, możemy oczywiście marzyć o starcie za rok w amerykańskim mundialu. Pytanie tylko, czy na marzeniach nie poprzestaniemy...