Ubrana w białą bluzkę i słomkowy kapelusz Li Keum-seom utonęła we łzach, kiedy w specjalnie przygotowanym ośrodku spotkań w strefie zdemilitaryzowanej po raz pierwszy od 68 lat ujrzała swojego syna. - Sang Chol! - krzyknęła, kiedy 72-letni mężczyzna, jej syn, chwycił ją w objęcia. Oboje nie puszczali swych rąk przez długie minuty, a kiedy rozmawiali, co chwilę wstrząsał nimi szloch.
Pamiętała go jeszcze jako czteroletniego chłopca. - On na pewno nie pamięta, jak ja wyglądałam - mówiła jeszcze przed spotkaniem starsza pani do kamery telewizji BBC. - Chcę go zapytać, jak żył przez te wszystkie lata, gdzie żył, w jakiej rodzinie się wychował - dodawała.
92-latka mówiła mediom, że po stracie dziecka, kiedy po wojnie koreańskiej kraj rozdzielono, a ona została po południowej stronie granicy, przez rok codziennie wychodziła z domu, szła nad rzekę i płakała, wręcz wyła z bólu po utracie dziecka. Czas załagodził rany rozłąki, ale ich nie wyleczył. Dlatego nie mogła się doczekać na spotkanie łączenia rodzin z obu stron granicy, zorganizowane - jak co pewien czas - przez oba państwa koreańskie.
W tym roku, jak podaje CNN, zaledwie 87 rodzin z ponad 53 tysięcy chętnych zostało wytypowanych do spotkania swoich krewnych z drugiej strony granicy. Większość udających się na spotkanie z Korei Południowej miała powyżej 80 roku życia. Dla wielu - jak dla Li Keum-seom, był to może ostatni moment na ujrzenie najbliższej osoby - dziecka, brata, siostry, czy męża lub żony.
Wiele osób nie doczekało nigdy na takie spotkanie. Działacze Czerwonego Krzyża, który zorganizował to spotkanie krewnych apelują do władz o umożliwienie reunifikacji wszystkich rodzin. Tym bardziej, że od zakończenia wojny koreańskiej minęło już niemal 70 lat i wielu ludzi odchodzi bez spotkania czy nawet jakiejkolwiek informacji o swoich krewnych.
POLECAMY: