Niektórzy członkowie korpusu dyplomatycznego Kijowa przenieśli się do zachodniego Lwowa, inni przekroczyli granicę i pracują z sąsiednich krajów, a większość została ewakuowana do domu. Ale w kompleksie polskiej ambasady, w centrum pogrążonego w wojnie Kijowa, ambasador Bartosz Cichocki wciąż pracuje.
"Wierzę, że dzisiaj możemy wpłynąć na morale, ducha" – mówi polski dyplomata w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian". "Mają broń, mają jedzenie, mają wszystko, ale myślę, że zostawienie ich teraz byłoby czymś, co mogłoby obniżyć ich nastrój" - dodaje.
Cichocki niechętnie mówił o swoich planach ewakuacyjnych, twierdząc, że dopóki w Kijowie pozostanie demokratycznie wybrany rząd ukraiński, będzie przebywał w stolicy, opisując miasto jako "niedostępne". Przyznał, że odejdzie, jeśli nakaże mu to ministerstwo spraw zagranicznych, choć nie spodziewa się takiej decyzji.
"Nie wyobrażam sobie, by Rosjanie wzięli to miasto drogą lądową, ale mogą je zniszczyć, mogą je ostrzeliwać i bombardować" – powiedział Cichocki.
Nie boi się pan?
Pytany przez brytyjskiego dziennikarza, czy śpi w piwnicy, ambasador nie krył zdziwienia. - Dlaczego? Ludzie śpią w łóżkach. Dlaczego miałbym spać w piwnicy? - dopytywał.
W podobnym tonie wypowiadał się również dla polskich mediów.
- Czujemy się bardzo dobrze, bronieni przez najdzielniejszych żołnierzy w Europie. Nie sądzę, żeby Rosjanie byli w stanie tutaj wejść - mówił z kolei ambasador Cichocki w rozmowie z RMF FM. - To jest być może ich plan, ale nie sądzę, że im się uda. Będąc wewnątrz, bardziej się martwię o weekendowy wynik Legii Warszawa niż o moje bezpieczeństwo - dodał.
Ambasador podkreślał też, że "rosyjska armia to armia, która nie potrafi nakarmić swoich żołnierzy, zatankować swoich maszyn, zdumiewająco zacofana technicznie".
