5 717 - tylu widzów oglądało sobotnią „Świętą Wojnę”. Kibice zajęli praktycznie wszystkie dostępne miejsca w Hali Stulecia. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce podczas ubiegłorocznego finału Energa Basket Ligi, w którym Śląsk pokonał Legię i przesądził o 18. w historii klubu mistrzostwie Polski.
Sobotni mecz pod pewnym względem również był historyczny. Anwil po 19 latach wrócił do Hali Stulecia, gdzie na przełomie XX i XXI wieku toczył z WKS-em batalie o triumfy w lidze. Tym razem wrocławianie okazali się nad wyraz gościnni.
Od początku spotkania to zespół przyjezdnych popisywał się lepszą skutecznością i defensywą. Ósma drużyna Energa Basket Ligi do przerwy rzucił Śląskowi 52 punkty. Zresztą po zmianie stron obrona „Trójkolorowych” spisywała się niewiele lepiej. O zwycięstwie „Rottweilerów” 91:82 zadecydowały przede wszystkim rzuty za trzy punkty (15/33). Aż 8 celnych „trójek” było autorstwa Phila Greene’a. Amerykanin notorycznie karcił koszykarzy Śląska i zdobył w sumie aż 30 punktów. Świetny występ zaliczył też Kamil Łączyński, który rozdał 15 asyst.
- Ewidentnie widać, że jesteśmy daleko od dobrej formy. Dużo roboty przed nami. Czekamy na zawodników, których na razie nie ma (Jakub Karolak i Ivan Ramljak obecnie leczą kontuzje - przyp. red.) - powiedział na pomeczowej konferencji trener Andrej Urlep, który kilka dni wcześniej przepraszał kibiców za grę Śląska w spotkaniu z Veolią Towers Hamburg (64:100) w 7DAYS EuroCupie. Mistrzom Polski w sobotę nie udało się zrehabilitować za tę porażkę.
Po rewelacyjnej pierwszej połowie sezonu zasadniczego Energa Basket Ligi (14 wygranych z rzędu) w zespole WKS-u coś zdecydowanie się zacięło. Ekipa z Wrocławia po 18. kolejce co prawda wciąż jest liderem, ale przewaga nad resztą stawki jest już nieznaczna (drugi Trefl Sopot traci dwa punkty). Śląsk w stosunkowo krótkim okresie przegrał trzy mecze - z PGE Spójnią Stargard, Rawlplugiem Sokołem Łańcut i Anwilem. Wspomniane porażki obyły się bez poważniejszych konsekwencji, ale mogą stanowić dla Śląska ostrzeżenie przed fazą play-off, w której każdy będzie stawiał sobie za punkt honoru pokonanie aktualnego mistrza.
