Onet przeprowadził rozmowę z mł. bryg. Marcinem Janowskim z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku, która koordynuje akcję gaśniczą w Biebrzańskim Parku Narodowym. Strażacy walczą, by obszar objęty ogniem nie powiększał się. Główny obszar walki to teraz okolice Grzęd, Wrocienia i Kopytkowa oraz tereny wzdłuż Kanału Woźniewskiego.
Janowski przyznaje w Onecie, że to silny wiatr sprawia największe trudności w walce z żywiołem, zwłaszcza, gdy jest bardzo porywisty. To, że jest sucho dodatkowo komplikuje gaszenie pożaru. Akcji gaśniczej nie sprzyja także sam teren, który jest trudno dostępny i uniemożliwia wjazd ciężkimi samochodami.
Zdarza się, że od miejsca, gdzie trzeba zostawić pojazd, trzeba przejść nawet 2-3 kilometry. Dlatego ogień gasimy głównie tzw. tłumicami. Oczywiście tam, gdzie da się wziąć ze sobą sprzęt, węże, pompę pływającą, rozstawić zbiornik czy skorzystać z beczki udostępnionej nam przez BPN, którą można holować za samochodem terenowym, używamy też wody. Jednak kluczowym elementem tej akcji gaśniczej są zrzuty z samolotów – mówi Onetowi Janowski.
Janowski dementuje jednak pojawiające się w niektórych źródłach informacje o tym, jakoby pożar objął też znajdujące się pod ziemią złoża torfu. Jego zdaniem istnieje ryzyko, że torf się zapali, jednak nie jest to nieuniknione. Strażacy działają ze świadomością takiego zagrożenia, dlatego w swoich działaniach myślą o tym zawczasu.
Sytuacja w Biebrzańskim Parku Narodowym jest „w miarę kontrolowana”. Najbardziej mogłoby ją pogorszyć pojawienie się mocnego wiatru. W działaniach, oprócz strażaków, udział biorą także żołnierze z WOT, pracownicy BPN, policja, lokalne władze samorządowe i siły lotnicze. To blisko 500 osób – czytamy w Onecie.
Źródło: Onet
