Prokurator Generalny wnioskował o kasację, zarzucając rażące naruszenie przepisów prawa karnego, niewłaściwe potraktowanie opinii biegłych oraz świadków, kierowanie się okolicznościami przemawiającymi tylko na korzyść oskarżonego…
Stąd wniesiono o uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. To już drugi odrzucony wniosek kasacyjny w tej sprawie. W marcu 2019 roku Sąd Najwyższy oddalił kasację obrońcy Pawła R., również uznając ją za bezzasadną. Decyzja Sądu Najwyższego jest ostateczna i nie podlega zaskarżeniu.
Czytaj również: Zamachowiec z Wrocławia wpadł w Szprotawie
Zaskarżany wyrok to 15 lat więzienia za zamach terrorystyczny i 5 lat za próbę wyłudzenia złota w zamian za odstąpienie od zamachu. Łącznie, były student chemii ze Szprotawy spędzi w więzieniu 20 lat. W trakcie końcowych przemówień stron procesu w ogóle nie padło słowo „uniewinnienie”. Bo i paść nie mogło.
Chłopak z końca świata
Rok 2016. Po długich poszukiwaniach Pawła zatrzymano na szprotawskim osiedlu Zabobrze, w jednym z domków jednorodzinnych. Zabobrze? To koniec świata przynajmniej w szprotawskich kategoriach. Tutaj nawet asfalt się kończy. I nagle taka historia. Zdjęcia z zatrzymania Pawła obiegły całą Polskę. Antyterroryści w pełnym ekwipunku i on z karykaturalnie wykręconymi rękami.
- To nasz Paweł? - pytano w Szprotawie.
Ten dobrze rokujący student trzeciego roku chemii na Politechnice Wrocławskiej do dyplomów za naukę może dodać... prawomocny już wyrok. Przed sądem usłyszał zarzut przestępstwa o charakterze terrorystycznym, usiłowania zabójstwa wielu osób z użyciem materiałów wybuchowych oraz sprowadzenia zagrożenia życia wielu osób. Groziło mu dożywocie.
W Szprotawie byli i tacy, którzy twierdzili, że poznali go już wówczas, gdy poszukiwanego „bombera” pokazywano w telewizji. A raczej jego sylwetkę uchwyconą przez monitoring.

- To był wyjątkowo trudny przeciwnik. Świetnie się maskował - przyznawał wówczas komendant główny policji Jarosław Szymczyk.
Pawła R. zatrzymano 24 maja około południa. Był u rodziny. Jak wynika z relacji przekazanych mediom, wizyta policjantów kompletnie go zaskoczyła. 22-latek nie stawiał oporu i od razu przyznał się do winy.
Choć zamachowca zatrzymano na szprotawskim Zabobrzu, to na co dzień mieszkał we Wrocławiu, na osiedlu przy skrzyżowaniu ul. Klimasa i Tarnogajskiej, w mieszkaniu studenckim. To osiedle znajduje się zaledwie kilkanaście metrów od miejsca, w którym zamachowiec z bombą w żółtej reklamówce wsiadł do autobusu linii 145.
- Przyznał się do zarzutów, odmówił składania wyjaśnień - powiedział tuż po zatrzymaniu portalowi GazetaWroclawska.pl Robert Tomankiewicz, naczelnik wydziału dolnośląskiego Prokuratury Krajowej. Prokurator zdementował wcześniejsze informacje niektórych mediów, jakoby w mieszkaniu Pawła R. przy ul. Klimasa we Wrocławiu zostały znalezione inne materiały wybuchowe czy garnki podobne do tego, w którym skonstruowano bombę podłożoną w autobusie.
Popełnił błąd
Gdyby skonstruowana przez Pawła R. bomba wybuchła w autobusie, byłyby ofiary śmiertelne - co do tego zatrudnieni przez prokuraturę biegli nie mieli wątpliwości. Pasażerowie zginęliby, mimo że konstruując bombę, student popełnił błąd, na którego skutek siła wybuchu była mniejsza. Biegli nie potrafili określić, ile dokładnie osób mógłby zabić student. Uznali jednak, że te osoby, które przeżyłyby zamach, byłyby narażone na kalectwo, długotrwałe leczenie i ślepotę. Służyć temu miało, chociażby umieszczenie w urządzeniu wybuchowym metalowych elementów w postaci nakrętek i śrub. Także rodzaj użytego garnka wskazuje, że sprawca chciał doprowadzić do jak największej eksplozji i jak największej liczby ofiar.
Z opinii drugiego biegłego wynika, że gdyby do wybuchu doszło wewnątrz autobusu, jak planował sprawca, zagrażałoby to życiu i zdrowiu wszystkich pasażerów autobusu, a także innych osób, które znalazłyby się w promieniu rażenia wybuchu, w tym osób poruszających się w pobliżu autobusu
„Wszystkie te osoby na pewno zostałyby ranne. W zależności od odległości od miejsca wybuchu, jak też szybkości udzielenia pomocy, a później medycznej, zależałoby, czy osoby te poniosłyby śmierć, czy też zostałyby ciężko ranne" - siłę rażenia ładunków oceniał biegły lekarz, który ma doświadczenia z misji bojowych w Afganistanie i Iraku. Uznał, że obie bomby mogły zabić pasażerów.
Dlaczego Paweł R. podłożył bombę?
Chciał wymusić okup. Przed eksplozją zadzwonił do centrum powiadamiania ratunkowego z informacją, że podłożył we Wrocławiu cztery bomby. Za ich rozbrojenie żądał... 120 kg złota. Miały na niego czekać w Parku Skowronim. Zadzwonił pod numer 112 i odtworzył wcześniej przygotowane nagranie. Groził, że... „zrobi z Wrocławia drugą Brukselę”, nawiązując do zamachu z marca 2016, w którym zginęły 32 osoby.

Później podczas śledztwa szprotawianin konsekwentnie odmawiał wyjaśnień. Na pierwszym przesłuchaniu przyznał się do usiłowania zabójstwa wielu osób, na ostatnim wycofał się z tego. Pawła R. badali psychiatrzy.
Prokurator w akcie oskarżenia zaznaczył, że student działał „w warunkach ograniczonej poczytalności”, śledczy nie chcą jednak zdradzić z jakiego powodu. Oznacza to, że Paweł R. może odpowiadać przed sądem, ale sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.
To miało być wielkie bum
19 maja 2016 roku zamachowiec podłożył bombę w autobusie 145, którym jechało 41 osób. Torbę obok dwóch dziecięcych wózków. W jednym siedział trzyletni chłopiec. W drugim dziewięciomiesięczna dziewczynka. Tylko czujność pasażerki i szybka reakcja kierowcy sprawiły, że ładunek eksplodował na przystanku, a nie w pojeździe.
Jak wynika ze śledztwa, Paweł R. starannie zaplanował zamach. W końcu zadzwonił do Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego, informując, że jeśli nie otrzyma złota „we Wrocławiu zaczną wybuchać bomby”.
- To trochę czuć siarą - słyszeliśmy wówczas od rówieśnika Pawła R. w Szprotawie. - Naiwne, jak z taniego filmu. I ten gostek był prymusem?
- Ale jaja, naprawdę? - mówił "GL" inny nastolatek ze Szprotawy. - Nie oglądał tych filmów, które ja oglądałem. Żałosne.
Około 13.48 domowej roboty bomba wybuchła na przystanku. W wyniku eksplozji ucierpiała 82-letnia staruszka. Jak czytamy w komunikacie Prokuratury Krajowej „budowa garnka spowodowała wytworzenie wysokiego ciśnienia, co miało doprowadzić do rozerwania ścianek garnka i wyrzucenia elementów metalowych, które zadziałałyby jak pociski wystrzelone z karabinu”. Wybuch, zdaniem biegłych, był nieunikniony, bo sprawca po uzbrojeniu urządzenia utracił nad nim kontrolę. Biegły chirurgii urazowej i urazów spowodowanych działaniem materiałów wybuchowych stwierdził, że skutkiem wybuchu urządzenia byłaby m.in. śmierć wielu osób...
Wyrok dla bombera
Miał być sławny…
- W sumie to głupia sprawa - mówi młody szprotawianin. - Bo facet wyszedł na jakiegoś głupa.
„Wyszedł na głupa” - to opinia jednego pokolenia. Jak można usłyszeć na szprotawskiej ulicy jakoś to dziwnie słyszeć o swoim mieście w takim, terrorystycznym kontekście.
Zwłaszcza że jak słyszymy w szkole, na ulicy, przy której mieszkał Paweł R., wszyscy sądzili, że tym chłopakiem można się będzie chwalić. Paweł R. skończył w Szprotawie podstawówkę, gimnazjum i liceum. Jego nazwisko znalazło się na liście uczniów, którym starostwo ufundowało stypendia za świetne wyniki w nauce.
Nauczycielka ze szkoły podstawowej zapamiętała Pawła jako niezwykle zdolnego i grzecznego. - Był pod każdym względem super - mówiła nam kobieta. Dobra rodzina, dobry, a nawet bardzo dobry uczeń z naukowymi ciągotami.
Miał być sławny. Cichy, grzeczny, z bardzo dobrej, religijnej rodziny, zdolny... Okazuje się do wszystkiego.
- Raczej typ kujona - powie znająca go dziewczyna. Ale po chwili dodała, że na randkę by się z nim nie umówiła. Nudziarz.
Argumentacja obrony Piotra R.
