Przedbrexitowa gorączka rozpoczęła się już na dobre. W Brukseli, ale głównie w Wielkiej Brttanii.
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się stanie w połowie stycznia, gdy dojdzie do głosowania w tej sprawie w Izbie Gmin, ani później.
Brytyjscy biznesmeni mówią z rozgoryczeniem, by miejscowi politycy zaczęli wreszcie poważnie pracować, ustalać konkrety, bo czas brexitu zbliża się nieuchronnie, a tymczasem Londyn i Bruksela nadal nie mają jasnej sytuacji, co do tego, ci wszystkich czeka pod koniec marca 2019 roku.
Komisja Europejska stwierdziła zaś, że rozpoczęła wdrażanie przygotowań na wypadek zakłóceń w takich obszarach, jak transport i finanse, gdyby brexit rozpocząłby się bez podpisania umowy. Komisarz Valdis Dombrovskis mówi, że to swoiste “ćwiczenia” na wypadek niespodziewanych sytuacji.
Komisja wezwała 27 pozostałych państw członkowskich do odpowiedniego podejścia do praw obywateli brytyjskich w Unii po bezumownym brexicie, “pod warunkiem, że to podejście zostanie odwzajemnione przez Wielką Brytanię”. Problemów zresztą może być więcej, przede wszystkim w takich sektorach, jak transport i cła, ochrona danych, zdrowie zwierząt i roślin, polityka klimatyczna i kluczowe produkty finansowe.
O powadze sytuacji świadczy też fakt, że Wielka Brytania przeznaczyła 2 mld funtów na finansowanie agend rządowych. Rząd szykuje się na sytuację, gdyby parlamentarzyści nie poparli umowy z Unią w sprawie brexitu. Sekretarz obrony zapowiedział z kolei, że w pogotowiu będzie 3,5 tysiąca żołnierzy, by wspierać działania władz.
Decydujący będzie 14 stycznia, gdy odbędzie się głosowanie ws. umowy brexitowej między Wielką Brytanią a Unią. Ocenia się, że ponad stu posłów konserwatywnych nie poprze umowy ze względu na tzw. irlandzki bezpiecznik. To mechanizm dopuszczający możliwość, że jeśli Bruksela i Londyn nie uzgodnią po brexicie i okresie przejściowym umowy handlowej, Wyspy pozostaną jakiś czas w unii celnej, a w Irlandii Północnej obowiązywać będą inne przepisy niż w Anglii, Walii i Szkocji.