Nawet 350 godzin pracy co miesiąc, bez prawa do urlopu i chorobowego, a także obowiązek realizacji planów sprzedażowych, które opracowywane są zza biurka w Warszawie. Tak wygląda rzeczywistość agentów Ruchu, którzy prowadzą kioski m.in. w Krakowie.
Kioskarze wynajęli już prawnika i idą do sądu, by ten sprawdził, czy zawierane z nimi przez Ruch umowy nie są z mocy prawa umowami o pracę. Swoim losem chcą też zainteresować Inspekcję Pracy. - Oczywiście, każdy powie, że skoro nie podoba nam się ta robota, to możemy z niej zrezygnować. I pewnie wkrótce tak się stanie. Ale próbujemy ratować sytuację, bo od lat to my budujemy pozycję tej firmy! - mówi nam jeden z kioskarzy z Krakowa. Anonimowo, bo umowa zabrania mu rozmawiać z dziennikarzami.
Problem zaczął się po prywatyzacji Ruchu w 2010 r. Nowe umowy wręczano im do podpisania od ręki, bez czasu na zapoznanie się z treścią. Później zmieniano je kilka razy, oferując coraz gorsze warunki (m.in. zmniejszenie prowizji). Efekt? Np. zarobki agenta prowadzącego kiosk w centrum Krakowa zmniejszyły się w ciągu ostatnich dwóch lat z ok. 3,5 tys. zł do 2,5 tys. zł na miesiąc. A jak twierdzą kioskarze, jeszcze pod koniec minionej dekady sięgały 8 tys. zł!
Do tego agenci regularnie karani są finansowo za niewykonanie zapisów umów, np. mniejszą, niż im narzucono, sprzedaż pożyczek firmy Vivus. - Moi klienci to głównie emeryci. Mają do mnie zaufanie. Jak mam oferować im pożyczkę, skoro wiem, że i tak jej nie spłacą? - pyta inny kioskarz.
Agenci narzekają też na rozdzielanie towarów. - Czy chcemy, czy nie chcemy, dostajemy produkty i musimy je sprzedać. O cenach też decyduje Warszawa, więc są jak na stacjach benzynowych. A jak ja mam komuś wcisnąć batonik za dwa pięćdziesiąt, skoro w odległości kilkuset metrów mam hipermarket, supermarket i jeszcze „Biedronkę”!? - piekli się agentka, która zrezygnowała z prowadzenia kiosku w stolicy Małopolski. Do tego likwidacja przeterminowanych towarów odbywa się na koszt agenta. Czyli to on musi zapłacić za towar, którego nie można już sprzedać.
- Mam do czynienia z umowami śmieciowymi na co dzień. Ale jak patrzę na to, co Ruch proponuje swoim agentom, to widzę dno - mówi wprost Zbigniew Karczewski, przewodniczący Małopolskiej Konfederacji Związków Zawodowych. To w jej strukturach w proteście przeciwko poczynaniom władz Ruchu we wrześniu 2015 r. powstała Zakładowa Organizacja Związkowa Agentów Ruch SA.
Na razie działaczom związku udało się wskórać tylko to, że drugi raz z kolei - przed Wielkanocą - nie wprowadzono tzw. pracującej niedzieli przedświątecznej. Pojawiło się za to nowe obostrzenie. Tylko dwukrotnie w ciągu dnia, na 15 minut, kioskarz będzie mógł zamknąć kiosk, by iść do… toalety. - Będziemy siedzieć w pampersach - konkluduje jedna z agentek.
- Agenci świadczą usługi spółce Ruch na zasadzie kontraktu między dwoma podmiotami gospodarczymi, a jednym z postanowień umowy jest zapewnienie ciągłości sprzedaży w godzinach otwarcia punktu, również w przypadku ewentualnej choroby. Coraz mniej akceptowalne dla klientów są praktyki z przeszłości, gdy przychodząc do sklepu, widzą na drzwiach kartkę „Zaraz wracam” - tłumaczy rzeczniczka Ruchu Izabela Cicha. I dodaje, że przerwy na skorzystanie z toalety wynikają ze… zrozumienia dla potrzeb agentów. Zdaniem Izabeli Cichej, plany sprzedażowe przygotowywane są na podstawie danych historycznych każdego punktu; brane są pod uwagę lokalizacja, planowane akcje promocyjne, a nawet pory roku. Choć przyznaje też, że „znaczna część oferty”, czyli prasa, papierosy i bilety, ma ceny niezależne od Ruchu. A przeterminowanie produktów to - jej zdaniem - efekt niewłaściwej „pracy z asortymentem w punkcie sprzedaży”. Tzn. tego, że kioskarz nie wystawił ich do sprzedaży.
- Nikt celowo nie chowa niczego pod ladą, żeby potem mieć stratę. Po prostu „historyczne dane” niezbyt przystają do rzeczywistości, czego oczywiście z Warszawy nie widać - konstatuje jeden z kioskarzy ze Śląska. Do tego Ruch wprowadził zakaz przesunięć towarów między kioskami, a jeśli chce się domówić towar, np. papierosy, to trzeba to zrobić w większej ilości. I skazać się na kolejne straty.