Do strefy euro poszli drogą na skróty

Maciej Domagała
Kosowo i Czarnogóra przyjęły euro całkowicie samowolnie, bez uzgodnień z unijnymi instytucjami - pisze Maciej Domagała

Czy nie lepiej, zamiast stać w długiej kolejce, czekać na decyzje Unii, spełniać trudne warunki konwergencji, po prostu przyjąć euro bez konsultacji z Brukselą i Frankfurtem? Taką drogę wybrały małe państwa bałkańskie: Czarnogóra i Kosowo. Jednak dla Polski droga na skróty jest zamknięta.

Tak zwana jednostronna euroizacja polega po prostu na zastąpieniu narodowej waluty euro, bez jakichkolwiek ustaleń z centralnymi instytucjami Unii. W przypadku Czarnogóry i Kosowa sprawa była jeszcze prostsza, bo nie tylko nie miały wcześniej własnej waluty, ale nawet nie były uznanymi przez społeczność międzynarodową państwami. Czarnogóra przyjęła euro w 2002 r. jednocześnie z pierwszą grupą państw UE, które weszły do Europejskiej Unii Walutowej. Wówczas była jeszcze częścią Serbii, od której oderwała się dopiero cztery lata później, w roku 2006.

Od Serbii oderwało się też Kosowo. Po zakończeniu działań wojennych w 1999 r. Kosowo pozostało regionem Serbii, ale pozostawało pod administracją ONZ. Niepodległość ogłosiło w 2008 r. Tę decyzję uznały 62 ze 192 państw ONZ, w tym Polska (nie uznały jej m.in. Hiszpania, Grecja, Cypr, Rumunia, Słowacja czy Rosja), jednak dla Serbii jest to w dalszym ciągu prowincja autonomiczna. Co więcej ONZ, które z punktu widzenia formalnego nadal sprawuje nadzór administracyjny nad Kosowem, uważa je za terytorium neutralne.

Paszporty wydawane przez władze kosowskie nie są uznawane we wszystkich krajach, podobnie tablice rejestracyjne i adresy pocztowe. Nic dziwnego, że kiedy Kosowo ogłosiło niepodległość, nie chciało mieć serbskiej waluty. Jako że kraj nie miał nawet banku centralnego, wybrał euro.

Powiedzmy to jasno: jednostronna euroizacja jest niedopuszczalna z punktu widzenia unii monetarnej. Obecnie taki proces jest uważany za pogwałcenie traktatów o Unii Europejskiej. Ale UE nie ma żadnej formalnej kontroli nad tym, jakie kroki podejmują państwa i organizacje, z którymi się kontaktuje - może tylko wyrażać swoje niezadowolenie.

Sam krok jest nieskomplikowany, bo wystarczy, że dane państwo dysponuje odpowiednimi rezerwami walutowymi, które wymienia na euro, i ustala, że to właśnie europejska waluta jest obowiązującym środkiem płatniczym.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że jednostronna euroizacja pozwala ominąć trudny i długotrwały proces przyjmowania euro - z wężem walutowym i wszystkimi warunkami konwergencji, których spełnianie może być bolesne - a z drugiej strony pozwala zebrać samą śmietankę, którą daje wspólna waluta, a więc zmniejszenie kosztów transakcji, eliminację ryzyka kursowego, większą stabilność gospodarczą i niższe stopy procentowe.

Inną drogę wejścia do strefy euro, tylnymi drzwiami, wybrały Bułgaria, Bośnia, Litwa, Łotwa i Estonia. Droga ta polega na powiązaniu waluty narodowej z euro, by wyeliminować ryzyko kursowe. Pomysł ten stosowany był jeszcze przed wprowadzeniem jednolitej waluty, tylko że rolę waluty, do której odnosi się kurs walut krajowych, pełniła głównie marka niemiecka.

Różnica między jednostronną euroizacją jest dyskusyjna. Jeśli uznamy, że banki centralne krajów, których waluta powiązana jest z euro, funkcjonują automatycznie, to różnicy nie ma praktycznie żadnej. Natomiast jeśli uznamy, że banki centralne trzymają się kursu euro tak długo, jak to jest wygodne, wówczas w grę zawsze wchodzi możliwość dewaluacji, której nie mają kraje takie, jak Czarnogóra.
Komisja Europejska uznała w raporcie z okazji dziesięciolecia istnienia unii monetarnej, że obie ścieżki przyniosły krajom bałkańskim dużo korzyści. "Po kryzysie lat 90. zachodnie Bałkany musiały zmierzyć się z kluczowymi wyzwaniami w zakresie stabilizacji. W tym kontekście wprowadzenie polityki monetarnej opartej na euro w Bośni i Hercegowinie oraz w Czarnogórze i Kosowie pozwoliło ograniczyć szalejącą inflację i sprowadzić ją do poziomów nieomal unijnych" - napisali autorzy raportu. "Wpłynęło to na remonetaryzację tych gospodarek, odzyskanie krajowych oszczędności i pogłębienie integracji finansowej oraz handlowej z UE".

Mimo tych wszystkich zalet brutalna jednostronna euroizacja blokuje drogę do członkostwa w prawdziwej unii monetarnej i gospodarczej. UE jest nieprzejednana w swoim stanowisku i wyjątkowo uparcie trzyma się kryteriów z Maastricht.

- Europejskie instytucje postrzegają jednostronną euroizację za gest nieprzyjazny - mówi prof. Domenico Mario Nuti, który był doradcą Banku Światowego, MFW, NATO, OECD oraz doradcą polskiego rządu przy wdrażaniu środków z funduszu PHARE. - Jednostronna euroizacja i tak nie zapewnia takiego poziomu bezpieczeństwa jak członkostwo w unii monetarnej. Nie ma zalety możliwej interwencji Europejskiego Banku Centralnego w sytuacji braku płynności. Ponadto w okolicznościach kryzysu może po prostu zabraknąć gotówki, a taka sytuacja rodzi panikę - ostrzega Nuti.

Ben Slay, główny ekonomista Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju z Regionu Europejskiego z siedzibą w Bratysławie, uważa, że główny problem z przyspieszoną ścieżką wchodzenia do strefy euro polega na znalezieniu odpowiedniego kursu wymiany.

- O ile kurs wymiany waluty narodowej na euro jest ustanowiony na odpowiednim poziomie, wówczas małe bałkańskie gospodarki, takie jak Kosowo czy Czarnogóra, mogą na tym tylko skorzystać. Jeśli kurs jest zbyt niski lub zbyt wysoki, tak jak na przykład w przypadku Czarnogóry, rodzi to poważne problemy - mówi Slay.

Jak znaleźć odpowiedni poziom wymiany? Slay sądzi, że powinno się dążyć do równowagi, w której popyt i podaż euro są mniej więcej równe albo w której eksport jest konkurencyjny, ale nie kosztem innych sektorów gospodarki. Precyzyjne ustalenie poziomu wymiany walut jest bardzo trudne, jeśli nie poprzedza go proces konwergencji opisany w traktacie z Maastricht, kiedy to kurs euro jest właściwie rynkowy.

Natomiast prof. Fabrizio Coricelli z londyńskiego Centrum Badań nad Polityką Gospodarczą (CEPS) od roku 2000 zachęca do poszerzenia strefy euro na Wschód, nawet jeśli miałoby to oznaczać oficjalne zaakceptowanie jednostronnej euroizacji.

- Przewaga takiego podejścia ujawnia się szczególnie teraz w czasach kryzysu. Polega on na zdolności absorbowania gwałtownych szoków gospodarczych, które przenoszą się z rynków światowych do mniejszych gospodarek i tworzą presję dewaluacyjną - mówi Coricelli.

- Dewaluacja tworzy straty dla ludzi, którzy mają kredyty w obcej walucie. Ustalenie sztywnego kursu waluty nie chroni przed tego rodzaju szokiem, bo przecież kurs można zawsze uwolnić. Jednak jednostronna euroizacja też jest dyskusyjna. Uważam, że teraz, kiedy powstała już strefa euro, Unia powinna złagodzić kryteria z Maastricht.

Ale według analityków takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Jest to bowiem, jak twierdzą, niemożliwe na gruncie prawnym i politycznym. Uważają, że nie ma dziś woli politycznej, żeby zmieniać lub naginać ogólnounijne zasady. EBC jest młodą instytucją i Unia jest ostrożna, jeśli chodzi o rozszerzanie strefy euro.

Teraz w trakcie kryzysu pojawiają się dodatkowe napięcia i to również skłania do ostrożności w przyjmowaniu kolejnych krajów. Jednostronna euroizacja jest posunięciem, do którego muszą uciekać się kraje pogrążone w chaosie gospodarczym. Polska nie musi stosować takiej awaryjnej procedury. Jesteśmy w stanie spokojnie spełnić kryteria z Maastricht, zależy to wyłącznie od naszej determinacji.

Wróć na i.pl Portal i.pl