Szef krwiożerczej siatki handlarzy narkotykami Ridouan Taghi dostał dożywocie. - To on decydował, kto zostanie zabity, o kogo oszczędzi - stwierdził sędzia, którego tożsamości nie ujawniono ze względów bezpieczeństwa.
Sądzono go w "bunkrze" pod Amsterdamem
Proces toczył się w „bunkrze”, jak nazywano budynek sądu na przedmieściach Amsterdamu.
Taghi zgromadził fortunę wartą miliard dolarów i stał się jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie. Chroniła go grupa gangsterów, która żyła i pracowała zgodnie z mottem: „Jeśli będziesz mówić, umrzesz”.
Taghi i 16 jego bandziorów odpowiadało za sześć mordów, cztery usiłowania zabójstw i setki ataków. Szef gangu ciągu kilku lat zmienił się z kogoś, kto był nikim, w największego w Europie barona narkotykowego.
Z biedy doszedł do bogactwa
Syn marokańskich imigrantów przeprowadził się do Utrechtu jako mały chłopiec. W wieku 20 lat ściągał haszysz z Maroka, a potem kokainę z Ameryki Południowej.
Awansował po szczeblach kariery i wyróżniał się zmysłem biznesowym oraz brutalnością. Współpracował z włoską mafią, osławionym irlandzkim klanem Kinahan i gangami z Europy Wschodniej.
Tajemnicę jego tożsamości odkryto dopiero gdy w 2015 roku na policję zgłosił się jego współpracownik „Rzeźnik” w obawie o swoje życie.
Jednym z koronnych dowodów w tej sprawie był telefon Taghiego, który zawierał między innymi serię przerażających zdjęć z wnętrza kontenera wyposażonego w fotel dentystyczny i wygłuszenie. Tam odbywały się „przesłuchania” i egzekucje zdrajców oraz rywali gangu.
Źródło: De Telegraaf
