Dr Maciej Szaszkiewicz: Nie ma genu zła. Zabójstwo rodzi się z braku miłości

Anita Czupryn
Więzienia pełne są ludzi o zaburzonych osobowościach, ale w codziennym życiu rzadko spotykamy prawdziwych potworów. Największe zło nie rodzi się nagle. To efekt lat zaniedbania, braku miłości i bezradności wobec świata. Ale czasem nie ma racjonalnego wytłumaczenia – mówi dr Maciej Szyszkiewicz, psycholog i profiler.

Zabójca po bardzo brutalnym morderstwie przygotował nieżyjącej ofierze śniadanie: kanapki z dżemem, z serem, herbata w filiżance, wszystko ułożone na szafce przy łóżku – opowiada Pan w książce „W głowie zabójcy”, która właśnie ma swoją premierę. Jaką wiadomość zostawił? Co profiler mógł z tego odczytać?

To było w czasach, kiedy patrzyłem na takie rzeczy jak przeciętny człowiek, który widząc to, mógłby pomyśleć: „Stuknięty? Wariat?”. Ale już wtedy wiedziałem też, że osoby chore psychicznie, które potocznie nazywamy wariatami, bardzo rzadko popełniają zabójstwa. Prawie nigdy. Więc to nie był wariat. Choć to rzeczywiście było coś dziwacznego – a kiedy coś jest tak strasznie dziwaczne, jest bardzo pokrewne cechom choroby psychicznej. Po pewnym czasie, po analizie wielu innych przestępstw, nauczyłem się, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem nazywanym emocjonalnym zadośćuczynieniem.

Na czym ono polega?

Ktoś, kto zdecydował się na zabójstwo, być może chciał zrobić to w sposób spektakularny – żeby było o tym głośno, żeby we własnych oczach urósł do kogoś niezwykłego i zasłużonego, bo życie do tej pory nie traktowało go poważnie. Dokonał więc zabójstwa w sposób przesadnie podkreślający zamysł zabicia, może też ograbienia. I zrobił to w sposób skrajnie brutalny; kilkoma ciosami młota, albo przedmiotu przypominającego ciężki młot, rozbił kobiecie czaszkę. Dookoła rozbryzgi krwi i mózgu, fragmenty czaszki, coś strasznego. Już samo przebywanie w miejscu, gdzie znajdują się zwłoki, jest dla człowieka obciążające – a co dopiero ciało tak brutalnie okaleczone, tak drastycznie potraktowane zwłoki. A jednak ten zabójca, po wszystkim zrobił kanapki, które ułożył na talerzyku. Zaparzył herbatę. Emocjonalne zadośćuczynienie w takich przypadkach polega na tym, że w umyśle zabójcy pojawia się myśl: „Nie jestem chyba dobrym człowiekiem, skoro zrobiłem coś tak strasznego”, mimo że wcześniej do tego świadomie zmierzał. Wtedy w jego głowie rozpoczyna się wewnętrzna polemika. Takie wewnętrzne rozmowy prowadzi każdy z nas. U niego ta rozmowa dotyczyła tego, co właśnie zrobił. I doszedł do wniosku: muszę zrobić coś dobrego dla ofiary. W jego dziwacznym mniemaniu takim dobrym gestem było zrobienie śniadania, które niczym dżentelmen, przyniesie jej do łóżka. W jego wewnętrznym świecie na jednej szali było ogromne zło – zabójstwo – a na drugiej szali coś dobrego: śniadanie. I w ten sposób w jego oczach bilans się wyrównywał: „Może nie jestem specjalnie dobrym człowiekiem, ale nie jestem też taki zły”.

Dr Maciej Szaszkiewicz: Ogromna większość ludzi nigdy nie zabije. Nasze życie i doświadczenie to pokazują – żyjemy wśród ludzi, którzy nie zabijają. Bardzo rzadko zdarzają się tacy, którzy to robią. Ale formalnie, teoretycznie, każdy mógłby
Dr Maciej Szaszkiewicz: Ogromna większość ludzi nigdy nie zabije. Nasze życie i doświadczenie to pokazują – żyjemy wśród ludzi, którzy nie zabijają. Bardzo rzadko zdarzają się tacy, którzy to robią. Ale formalnie, teoretycznie, każdy mógłby
mat. pras.

Takie rozkodowanie pomaga odkryć, kim jest zabójca?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wybory 2025. Zwycięstwo Nawrockiego, wysoka frekwencja

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓

Tak, kiedy zaczęliśmy rozumieć, że mamy do czynienia z mechanizmem obronnym przed własnym złem, wszystko stawało się jaśniejsze. Zabójca, próbując się rozgrzeszyć, kładzie na jednej szali coś dobrego. W jego mniemaniu równoważy to zło. Ale najciekawsze jest to, że on zupełnie nie dostrzega szalonej dysproporcji między jednym a drugim. Nie dość, że brutalnie zabił, to jeszcze w sposób skrajnie bestialski zbezcześcił ciało ofiary – a na drugiej szali kładzie kanapki i herbatę. I nie widzi, że to nieporównywalne. Brak dostrzegania tej dysproporcji jest jednym z zaburzeń osobowości, często spotykanym u sprawców przestępstw. Po dokonaniu zła szukają sposobu na równoważenie, ale nie widzą, jak ogromna jest przepaść między czynami. Jeśli zobaczymy takie myślenie u sprawcy, wiemy o nim więcej – i łatwiej nam zrozumieć, kto to mógł zrobić.

Mówi się, że każdy z nas może być zabójcą, że wszystko zależy od warunków, od sytuacji. Ale może jednak są tacy ludzie, którzy nigdy by tego nie zrobili?

Bardzo dobrze, że Pani o to zapytała. Tak, jestem absolutnie pewien: ogromna większość ludzi nigdy nie zabije. Nasze życie i doświadczenie to pokazują – żyjemy wśród ludzi, którzy nie zabijają. Bardzo rzadko zdarzają się tacy, którzy to robią. Ale formalnie, teoretycznie, każdy mógłby. Przypomnę, że około trzy czwarte zabójstw dokonywanych jest pod wpływem emocji. A każdy z nas podlega emocjom.
I czasem te emocje mogą doprowadzić do czegoś, co potocznie bywa nazywane „białą gorączką”.W tym pojęciu mieści się sytuacja, w której człowiek jest w takim stanie emocjonalnym, że nie panuje nad sobą. I choć nie każdy w takim stanie zabije, to niektórzy – tak. W tym sensie każdy może być zabójcą. Tak jak każdy może – teoretycznie – zjeść trawę. Poznajemy człowieka, który na łące je trawę – każdy mógłby, ale prawie nikt tego nie robi. Każdy więc mógłby zabić. Ale naprawdę – nie każdy zabije.

Kiedy po raz pierwszy pomyślał Pan o swojej pracy w taki sposób, że spotyka się Pan ze złem, które po prostu nie mieści się w głowie?

Nie chcę sięgać do swojego życiorysu, ale wychowywałem się w domu dziecka. Przebywałem tam od drugiej klasy szkoły podstawowej do matury. Nie byłem wychowankiem, który był całkowitą sierotą – byłem półsierotą, bo miałem mamę i utrzymywałem z nią kontakt. Miałem więc trochę lepiej niż inni wychowankowie. W domu dziecka spotykałem się z rozmaitymi ludźmi – dziećmi biednymi, nieszczęsnymi, często z zaburzeniami. Widziałem, że są to dzieci i młodzież pozbawione w dużym stopniu matczynego ciepła i uczuć. Pomyślałem sobie, że skoro ich dobrze znam, to może mogę im pomóc. Zgłosiłem się do pracy do zakładu poprawczego, gdzie były podobne dzieci, tyle że potraktowane bardziej rygorystycznie przez prawo – młodzi przestępcy. Nie przyjęto mnie tam do pracy. Myślę, że może dlatego, że byłem wtedy bardzo nieśmiały. Za to chętnie przyjęto mnie do pracy do więzienia. Pracowałem tam osiem lat i również starałem się pomagać.

I tam spotkał się Pan z takim złem?

W więzieniu spotkałem się raczej ze skutkami zła – nie bezpośrednio ze zbrodnią, tylko z jej konsekwencją. Ktoś dostał pięć lat za coś, inny dwadzieścia za zabójstwo.
Z samą zbrodnią nie miałem wtedy styczności. Dopiero po odejściu z więzienia zatrudniłem się w Instytucie Ekspertyz Sądowych. I tam rzeczywiście zacząłem postrzegać, że można zabójstwa analizować i w jakiś sposób przyczynić się do pomocy. Kończąc psychologię, pisałem pracę magisterską o skutkach karania młodocianych przestępców zakładem poprawczym. Okazało się, że efekty są marne.
Bardzo naciskano na to, żeby kara była przyczyną refleksji, żeby młodzi przestępcy się poprawili – ale z moich obserwacji wynikało, że resocjalizacja rzadko następowała.

Istnieją przestępcy, którzy zostali bardziej skrzywdzeni przez system niż przez własne czyny?

Nie ma na to dobrej, jednoznacznej odpowiedzi. Natomiast w psychice tych ludzi bardzo silnie obecne jest poczucie krzywdy. Niemal każdy przebywający w więzieniu uważa się za osobę skrzywdzoną. Kiedy zapyta się więźnia: „Za co pan siedzi?”, bardzo często słyszy się odpowiedź: „Za niewinność”. Na początku myślałem, że to zwykła głupota. Ale kiedy niemal wszyscy odpowiadali w ten sam sposób, zrozumiałem, że to jest uprzejma forma powiedzenia: „To nie twoja sprawa. Odczep się”. Jednak zacząłem się zastanawiać: może oni naprawdę w to wierzą? Nie spotkałem nikogo, kto by powiedział: „Okradłem kilka osób, więc nic dziwnego, że mam karę.” Przeprowadziłem nawet drobne badania pilotażowe – później ich już nie kontynuowałem, ponieważ zrozumiałem, w czym tkwi problem. Mówiąc, że siedzą za niewinność, oni rzeczywiście uważają, że system ich skrzywdził. Opierają to przekonanie na dwóch podstawach: Po pierwsze: „Nie ma sprawiedliwości w wyznaczaniu kar. Ja dostałem cztery lata, a kolega za podobne przestępstwo tylko dwa – to jest niesprawiedliwość!”. Po drugie: „Przecież miałem dowody mojej niewinności, kolega był gotów przysiąc przed sądem, że w czasie kradzieży byłem u niego, a sąd nawet go nie wysłuchał. Skazali mnie niesłusznie”. Kiedy mówiłem takiemu człowiekowi: „Przecież pan ukradł, to musi być kara”, usłyszałem: „Nie rozmawiamy o tym, czy ukradłem, tylko o tym, czy sąd miał prawo dać mi taki wyrok”. I tu znowu widać to zaburzone postrzeganie proporcji, którego oni często w ogóle nie dostrzegają.

Co w człowieku najłatwiej ulega wypaczeniu: emocje, sumienie czy wyobraźnia?

Niełatwo tu wskazać jednoznaczną odpowiedź. W każdym razie dążę do tego, żeby powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak urodzony zabójca. Czasem mamy do czynienia z dzieciakami, które są tak dokuczliwe, nieprzyjemne, nadpobudliwe, że wszystko niszczą, psują, gryzą – diabli wiedzą co jeszcze – że trudno się obronić przed myślą: „Cholera, urodzony zabójca”. Ale zabójstwo to pozycja z Kodeksu karnego – czyli z naszej umowy społecznej – a nie z genów. Gen nie może wiedzieć, że w naszej umowie społecznej za pewne czyny przewidziana jest kara. To nie wynika z genów.

Nie ma genu zła?

Nie ma. Można mieć niekiedy wrodzone zwiększone predyspozycje do zachowań agresywnych; jeśli ktoś ma rozchwiany układ nerwowy, jest bardziej nerwowy, to łatwiej stanie się agresywny niż ktoś, kto ma spokojny, zrównoważony system nerwowy. Ale to nie znaczy, że stanie się przestępcą. Bo to będzie zależało od zestawu czynników, które na nas wpływają. Pierwszy to geny – przychodzimy na świat wyposażeni w pewne zdolności, na przykład: jak się odżywiać. Noworodek, gdyby nie miał wrodzonego odruchu ssania, nie dałoby się go nakarmić. Wie też, kiedy płakać – choćby wtedy, gdy ma mokrą pieluszkę – żeby przywołać matkę. To są rzeczy wrodzone.
Ale z tym zestawem wrodzonych cech trafiamy po urodzeniu się do środowiska – najczęściej do rodziny. I od tego, jak rodzina potraktuje dziecko, zależy, jak ono się rozwinie. Jeśli będzie to rodzina, która traktuje dziecko z miłością, „Jaki ty śliczny, kochany”, bierze na ręce, przytula, zaspokaja potrzeby – to choćby w genach było coś „złego”, może to zostać zminimalizowane lub zneutralizowane. Jeśli natomiast dziecko trafi do rodziny, w której ojciec pije, matka jest leniwa, niekochająca, a potrzeby dziecka są ignorowane – wtedy rośnie bezbronne wobec zła. A zło świata napotyka się wszędzie: w rodzinie, przedszkolu, szkole, na podwórku. I kiedy dziecko nie ma tej ochronnej tarczy – to te doświadczenia w niego wchodzą. Tak samo, jak można sobie wyobrazić odwrotną sytuację: ktoś rodzi się aniołem, ale środowisko go psuje. Jeśli czynniki wrodzone i środowiskowe nie są zrównoważone, zaczyna się dziać źle. Jeśli są zrównoważone – może dziać się dobrze. Ktoś rozumuje: „Chciałbym mieć rower, ale jestem biedny.” Jeden pomyśli: „Pożyczę pieniądze, poproszę o pomoc”. A drugi, bez tej ochrony, powie: „Ja też chcę mieć rower” – i po prostu go ukradnie. U jednych okowy moralności się wzmacniają, u innych łamią. Człowiek, który ma w miarę nienaruszoną inteligencję, znajdzie sposób, żeby zdobyć uznanie wśród ludzi – bez przestępczych działań. Bo przestępcze formy działania są proste i łatwe do wykonania, ale łączą się z poważnym ryzykiem poniesienia konsekwencji.

Chciałam zapytać o taki przypadek zbrodni z Pana kariery, który pokazuje, że nasze poczucie bezpieczeństwa może być iluzją.

Wszyscy ludzie, którzy mają do czynienia z przestępczością, wiedzą, że w wielu przypadkach nasz próg odporności jest obniżony. Zwłaszcza kieszonkowcy – tak zwani złodzieje kieszonkowi – są świetnymi psychologami praktycznymi. Bezbłędnie rozpoznają, czy kogoś łatwo okraść. Podchodzą tylko do takich osób. Są to osoby zamyślone, zasmucone, zaczytane.
Klasyczna sytuacja: do tramwaju wchodzi złodziej, a wchodzi tak, że nikt go nie zauważa. Jego kolega wsiada innymi drzwiami. Złodziej rozgląda się, ocenia. Jeśli widzi osobę zapatrzoną przez okno, zaczytaną, zamyśloną – wie, że to jego ofiara. Kilka zręcznych ruchów – zasłonięta ręka pod płaszczem – i portfel znika z torebki, trafiając od razu do trzeciej osoby. Jak oni to wiedzą? Z praktyki, z doświadczenia.
Ludzie, którzy mają emocje zajęte czymś innym, nie zwracają uwagi na ostrożność.
Najpierw powinniśmy złapać za torebkę – a dopiero potem odpowiadać na pytanie nieznajomego.

Warto o tym przypominać!

Opisałem w książce przypadek, kiedy jako psycholog penitencjarny rozmawiałem w więzieniu z przestępcą. Taki psycholog nie decyduje o niczym, co by mogło obciążyć więźnia, więc czasami udaje się nawiązać szczere rozmowy. Ten człowiek siedział za napady w tzw. ciemnych uliczkach. Opowiadał mi: „Nie ma świadków. Idzie kobieta. Wystarczy jedno spojrzenie – i już wiem. Jeśli jest zalękniona, onieśmielona, bez kontaktu wzrokowego – to jest moja ofiara. Bo wiem, że jak podejdę, to nic nie zrobi, nie wyda z siebie głosu”. Opowiadał, że wystarczy chwila, by to ocenić.
I rzeczywiście tak jest. Pamiętam też sytuację z życia: kiedyś napadnięto moją córkę na osiedlu. Powiedziała mi: „Pamiętałam, co mi mówiłeś: przede wszystkim krzycz”. Zaczęła więc przeraźliwie krzyczeć – i napastnik odpuścił. W trudnych sytuacjach nie wolno ulec. Trzeba robić zamieszanie, wyrywać się, krzyczeć. Dobrze mieć w kieszeni garść soli i w razie czego rzucić ją w oczy napastnikowi – to czasem może pogorszyć sytuację, ale najczęściej działa zniechęcająco. Albo udawać, że zaraz z windy wyjdzie ktoś znajomy: „Józek, chodź tu szybko!” – napastnik może się wystraszyć i uciec. Bo to są ludzie „cichej roboty”; oni nie lubią zamieszania. Jeśli napastnik widzi osobę wyprostowaną, patrzącą pewnie przed siebie, nie unikającą wzroku – rezygnuje. Bo wie, że będzie się szarpać, krzyczeć, przyciągnie uwagę sąsiadów i zrobi się zamieszanie. Wtedy odpuszczają. Ale nie zawsze.
W profilowaniu wiemy, że wśród zabójców, zwłaszcza tych, którzy zabijają na tle seksualnym, wyróżnia się tych zorganizowanych i tych zdezorganizowanych.

Czym się różnią zorganizowani od tych zdezorganizowanych?

Zorganizowany to taki, który stara się wszystko przewidzieć. Ma przygotowane szczegóły zdarzenia: czym zatkać kobiecie usta, wybiera miejsce, w którym nie będzie okien ani możliwości wezwania pomocy. A zdezorganizowany nie myśli o niczym innym, tylko o tym, żeby odbyć stosunek, więc najpierw jak najszybciej zabija i dopiero potem z dopuszcza się zgwałcenia, wobec osoby już martwej. To właśnie nieżywe ciało go ekscytuje – bo wtedy nie trzeba się martwić, że ofiara coś powie, nie trzeba odpowiadać na żadne pytania. Tacy ludzie często szukają też miejsc do życia i pracy, w których nie muszą za bardzo przebywać z innymi.

Jak Pan traktuje profilowanie? To bardziej sztuka czy jednak nauka?

To nie jest ścisła nauka. Ale to też nie jest sztuka, bo sztuka jest tworzeniem czegoś.

A tworzenie profilu?

Można powiedzieć, że jeśli ktoś pisze akt oskarżenia, to też coś tworzy. Ale tworzenie profilu to raczej logiczne rozumowanie, z wykorzystaniem wiedzy o zachowaniach człowieka: które emocje się uruchamiają i dlaczego, a które nie. Ogólnie rzecz biorąc, psychopatów mamy niemało wokół siebie. A bardzo dużo ludzi – zwłaszcza kobiet – ulega tzw. powierzchownemu urokowi psychopaty. Psychopata ma nieuszkodzony intelekt, ale uszkodzone emocje. Nie będzie współczuł, nie będzie się litował, nie będzie miał tych wszystkich uczuć, które budują bliskość. Bliskość? Dla niego to frajerstwo. Tak myślą psychopaci. Do niektórych zadań są świetni, bo nie mają wyrzutów sumienia. W ostatnich latach potwierdzono to też neurologicznie. Zrobiono eksperyment na małpach – kiedy jedna cierpiała, w mózgu drugiej, patrzącej na to, aktywowały się te same pola. To zjawisko nazwano neuronami lustrzanymi. My, zwykli ludzie, też je mamy. Psychopaci – nie. Oni nie cierpią, patrząc na cudze cierpienie. Ale nie tylko osoby pozbawione neuronów lustrzanych mogą mieć psychopatyczne zaburzenia osobowości. Ktoś bity w dzieciństwie, przeżywający wojenne traumy – też może mieć osłabione te mechanizmy, jako formę ochrony.
Po to, by przeżyć. By mózg mógł działać wyłącznie na rzecz uratowania siebie.

Strasznie ciężki to temat. Jak się Panu żyje z głową pełną cudzych zbrodni?

Na początku było źle. Żona zwracała mi uwagę, że w nocy zrywam się z krzykiem.
To nie były sny bezpośrednio o tych sprawach, nad którymi pracowałem, ale emocje były podobne – uciekałem, ktoś mnie gonił, czułem, że jeśli nie ucieknę, zginę.
Z czasem nauczyłem się tego, co my, psychologowie, stosujemy w takich sytuacjach: pewne mechanizmy ochronne. Uczymy się odcinać od tego, czym się zajmujemy. Jednym z takich mechanizmów jest uświadomienie sobie, że pracuję wśród ludzi o zaburzonych osobowościach – i że takich ludzi w społeczeństwie jest znikomy procent. Więc poza pracą właściwie ich nie spotykamy.
W codziennym życiu niemal nigdy nie spotykamy sadystów, zabójców, dręczycieli. Oni są skupieni w jednym miejscu – w więzieniach. Kiedy wyjdę z tego miejsca – wracam do świata, gdzie takich ludzi nie ma. Żeby dobrze pełnić swoją funkcję, staram się nawet w więzieniu znaleźć dobre aspekty. Kolejnym mechanizmem, który pomaga, jest superwizja – dzielenie się tym z innymi – najlepiej bardziej doświadczonymi. W psychoterapii to podstawa: rozmowa, wspólne omówienie problemu, spojrzenie na niego z innej strony. Dzięki temu przestaje to być ciężarem wyłącznie we mnie.

Co Pana najbardziej zaskoczyło w ponad 30-letniej pracy z przestępcami?

Wierzę, że na dnie duszy każdego, nawet największego łotra i potwora, jest cienki pokład dobra. Oni robią to, co robią, bo tęsknią za czymś, czego nie mają – za czułością, bliskością, miłością. Widzą, że inni mają uczucia, seks, miłość – a oni nie. I myślą: to niesprawiedliwe. W ich ciemnych zakamarkach duszy rodzi się przekonanie, że trzeba to jakoś wyrównać. Więc napadają na kobiety, zabijają je – bo wydaje im się, że tylko tak mogą to coś zdobyć. W większości przypadków zabójstw na tle seksualnym – myślę, że w 90 procentach – chodzi nie tylko o seks. Chodzi też o emocjonalną desperację. Najpierw jest gwałt, a potem pojawia się dylemat: co dalej?
Jeśli ją puszczę, rozpozna mnie, doniesie. Skoro nie było innych świadków, ona jest jedynym, więc musi zginąć. To nie już seks popycha do zabójstwa, tylko strach przed konsekwencjami. Oczywiście, zdarzają się osoby, u których ośrodek agresji i przyjemności w mózgu się mieszają. To ludzie z komponentą sadystyczną w osobowości. Czerpią radość z bólu, przerażenia, płaczu drugiej osoby. Dla nich przemoc staje się źródłem seksualnego spełnienia.

Która z opisanych spraw w książce była dla Pana najtrudniejsza do zrozumienia? Czy jest taka, która pozostaje niewyjaśniona nawet dla Pana?

Jedna z takich spraw to sprawa „skóry” – bardzo głośna w swoim czasie.
Druga – człowiek, który odciął ojcu głowę, zdarł z niej skórę i nałożył ją na siebie.
To są rzeczy, które nawet trudno opisywać. My wszyscy mamy w sobie naturalny lęk, obrzydzenie, moralną barierę – samo bycie w pobliżu zwłok jest trudne, a co dopiero ich dotykanie. A są tacy, którzy współżyli z rozkładającymi się ciałami. Pamiętam sprawę Kolanowskiego – zabójcy skazanego na śmierć. Wyjmował kobiece zwłoki z grobów i współżył z nimi na łące. Te ciała były w różnym stopniu rozkładu. Ciarki przechodzą na samą myśl. Jak można to robić, biorąc pod uwagę wrażliwość na kontakt z martwym ciałem? Kolanowski był ślepy na te bodźce. Nie widział w tych ciałach ludzi. Widział w nich tylko obiekt seksualny.

A taka, która najmocniej w Panu tkwi?

Mam taką sprawę, która do tej pory nie daje mi spokoju. Nie chcę jednak za bardzo o niej mówić, bo jest bardzo drastyczna. Czasami ciemne zakamarki ludzkiej duszy są tak przerażające, że człowiek się zastanawia, czy w ogóle warto o nich mówić. Ogarnia wtedy przerażenie. Wszystkie nasze kodeksy, przepisy, poczucie sprawiedliwości – nijak się mają do tego, co taki przestępca uczynił. Nie da się w żaden sposób logicznie wytłumaczyć, dlaczego ktoś w tak straszliwy sposób znęcał się nad drugą osobą. Brakuje psychologicznych teorii, które by to w pełni wyjaśniały. Brakuje sposobu, by rozświetlić mechanizm, który doprowadza człowieka do czegoś takiego. Czy w takich chwilach czuje się twórcą, Panem Bogiem? Kto daje sobie prawo, by zadawać innym takie cierpienie? Bo wśród zabójców zdarza się przecież radość z panowania nad drugim człowiekiem – czasem większa niż z seksu. U niektórych sprawców to poczucie władzy nad ofiarą jest silniejsze niż cokolwiek innego. To fascynacja: rozkazać, upokorzyć, podporządkować. Kazać komuś całować buty – i czerpać z tego radość. Najprawdopodobniej wynika to z wcześniejszych doświadczeń: ci ludzie nigdy nie zaznali dobra, ciepła, szacunku. A teraz – wreszcie – mogą być kimś, kim kiedyś wobec nich byli oprawcy. Przejmują ich rolę.

Były w Pana pracy momenty, kiedy czuł się Pan zmęczony tą całą wiedzą? Można odpocząć od tego, jak myśli zabójca?

Odpowiedź brzmi: można. Tak sobie zorganizowałem życie, że mam szczęśliwą rodzinę – żonę, trójkę dzieci, siedmioro wnuków, psa i kota. Mam więc w życiu dobrze. A ta wiedza, którą zdobyłem, nie jest dla mnie emocjonalnym obciążeniem. Jest raczej intelektualnym rozwojem. Wiem, że moją rolą jest rozświetlanie najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. Prostowanie meandrów, którymi ci ludzie zbłądzili. I trochę jestem z tego dumny.

mat. pras.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Czegoś takiego jeszcze nie było! Elektryczny samolot wylądował na lotnisku

Czegoś takiego jeszcze nie było! Elektryczny samolot wylądował na lotnisku

Będą zmiany w konstytucji? Sejm zajmie się prezydenckim projektem

Będą zmiany w konstytucji? Sejm zajmie się prezydenckim projektem

Wróć na i.pl Portal i.pl