- Osoba, która czerpie korzyści z hodowli zwierząt, winna zapewnić im przynajmniej minimalne warunki bytowania. W tym przypadku tak się nie stało - skomentowała wczoraj Marta Włosek z Fundacji Ex Lege, która w czasie piątkowej rozprawy zeznawała w charakterze świadka (zgodziła się na podanie swoich danych).
W jaki sposób nasza rozmówczyni opisała interwencję wolontariuszy swojej fundacji z grudnia 2016 roku? - Z interwencji w hodowli prowadzonej przez Lucynę N. trafiły do nas 24 zwierzęta - psy i koty. Wśród niech nie było nawet jednego zwierzęcia, które nie wymagałoby interwencji lekarza weterynarii. Zwierzęta były brudne, wychudzone, zapchlone, skołtunione, miały stany zapalne skóry, oczu i uszu, biegunkę oraz odparzenia i poprzerastane pazury. Dwa z nich wymagało pilnej interwencji chirurgicznej ratującej życie. Niektóre nadal są leczone. Tymczasem oskarżona nie przyznaje się do winy (przed sądem dop. red.) - mówiła w niedzielę rozmowie z Kurierem Marta Włosek z Fundacji Ex Lege.
O tej sprawie pisaliśmy pod koniec 2016 roku. - Nie mogliśmy uwierzyć w to, co zobaczyliśmy - mówiła wówczas na łamach Kuriera Marta Włosek.
Interwencja pod Cycowem odbywała się z udziałem policji. - 21 grudnia przeszukaliśmy posesję, zabezpieczyliśmy też przejęte z niej zwierzęta. Następnie sprawę przekazaliśmy do prokuratury we Włodawie - informowała wówczas Magdalena Krasna z KPP w Łęcznej. Kolejna rozprawa odbędzie się we 11 września.
Właścicielka hodowli psów pod Cycowem trafi przed sąd. Zobac...