Kariera Kamila Piątkowskiego tylko na pierwszy rzut oka wygląda na taką w stylu „instant”. Tak naprawdę to było mozolne wdrapywanie się na szczyt. Wiele ciężkiej pracy i wyrzeczeń, za które teraz zbiera owoce.
Tylko „dzień dobry”
Wszystko zaczęło się w Jaśle. To w miejscowej Szóstce pierwsze kroki stawiał obecny reprezentant Polski. Jako dwunastoletni chłopak przeniósł się do gimnazjum w Krośnie i podjął treningi w miejscowych Karpatach. Tam trafił na Marka Adamiaka, który był jego trenerem, nauczycielem i wychowawcą.
- No, nie miał ze mną lekko. Jak trzeba było to dostawał burę, jak coś przeskrobał było w łeb - śmieje się pan Marek.
- Nie było z nim problemów wychowawczych, ale jednak wszystko starał się w szkole robić najmniejszym nakładem sił. Nie był wybitnym uczniem, ale problemów z przechodzeniem z klasy do klasy nie miał - kontynuuje.
- Przez trzy lata zakwaterowany był w bursie, a ja mieszkałem niedaleko i widziałem, o której gasili światło. Mieli ze mną przerąbane - dodaje.
Sam Kamil w rozmowie z Przeglądem Sportowym przyznał, że nigdy nie miał daru do nauki języków obcych. W związku z tym jedną historię przypomina sobie Marek Adamiak.
- Pewnego razu odbieram córkę z zajęć i dzwoni do mnie Kamil, już jako zawodnik Rakowa i słyszę: dobrze trener mówił, żeby się uczyć języka angielskiego. Jestem właśnie po telekonferencji z prezesem jednego z klubów i byłem w stanie powiedzieć tylko „dzień dobry” - opowiada.
- Wtedy zaczynała się ta cała karuzela wokół niego. Dodam, że tego klubu nie wybrał. Na bieżąco dzwonił, mówił kto się nim interesuje i podpytywał mnie. Decyzja oczywiście należała do niego. Ja tylko mówiłem, żeby szedł za głosem serca, nie patrzył na pieniądze, tylko na to, gdzie będzie miał możliwość rozwoju i grania
- mówi Marek Adamiak.
Kilku rokowało lepiej
I Kamil tak postąpił. Słyszało się, że interesują się nim Borussia Dortmund, Lazio Rzym, Atalanta czy AC Milan, ale zdecydował się na Red Bull Salzburg. A jeśli chodzi języki obce to teraz jest już zdecydowanie lepiej.
- Postawiłem na naukę niemieckiego i doszlifowanie angielskiego. W tym drugim języku pewnie już wcześniej z każdym bym się dogadał. Może nie mówiłem w nim wcześniej jakoś perfekcyjnie, ale wszystko rozumiałem. Podstawy niemieckiego już umiem. Mam nadzieję, że to pomoże mi w wejściu do szatni. Coś powiedzieć już potrafię i dzięki temu na pewno będę się czuł nieco swobodniej. Na samym początku mimo wszystko moim pierwszym językiem będzie angielski - mówił dla Przeglądu Sportowego.
W szkole prymusem może i nie był, ale na boisku już tak.
- Przyznam, że kilku chłopców rokowało lepiej od niego. Wszystko nadrabiał jednak ciężką pracą i robił szybkie postępy. Jako nieliczny potrafił sam podejść i poprosić o dodatkowy trening - słyszymy.
Jak bohater tej historii był w Karpatach Krosno, to Marek Adamiak prowadził wtedy również kadrę Podkarpacia z rocznika 2000 i Kamil do niej oczywiście został powołany.
- Myślę, że to właśnie tam wypatrzyli go skauci. W trakcie jednego ze zgrupowań zadzwonił do mnie Robert Wójcik, trener kadry Polski U-15 i zaprosił nas do Woli Chorzelowskiej na sparing. Jeśli dobrze pamiętam, to wygraliśmy ten mecz 1:0. Kamil wypadł w tym meczu bardzo dobrze i niedługo później został powołany do reprezentacji kraju, w której zadebiutował - opowiada.
Pamięta o korzeniach
Kamil jako 15-latek opuścił Podkarpacie i przeszedł do Zagłębia Lubin. Z niego trafił do Rakowa Częstochowa, z którym osiągnął ostatnio duże sukcesy. Nigdy jednak nie zapomniał skąd się wywodzi. Jak tylko zawita na Podkarpacie to można być pewnym, że odwiedzi stare śmieci.
- Chyba tylko raz się zdarzyło, że nie zajrzał do mnie, bo naprawdę nie miał czasu - mówi Marek Adamiak.
Te wizyty nigdy nie polegały na tym, że wpadał, mówił „dzień dobry”, chwilę pogadał i wyjeżdżał. Zazwyczaj wskakiwał w dres, wychodził na boisko i kopał z młodymi piłkarzami, dla których może być świetnym przykładem. Nawet ostatnio pojawił się na meczu Karpat Krosno z JKS-em Jarosław, a także wziął udział w materiale promującym Szkołę Mistrzostwa Sportowego Karpat Krosno.
Od „9” do obrońcy
- Do nas trafił jako „9”, ale miałem lepszego na tej pozycji. Ja go cofnąłem do środka pola i tam się fajnie zadomowił. Był takim pomocnikiem box-to-box. Harował wszędzie - powiedział Marek Adamiak.
Co ciekawe duet środkowych pomocników tworzył wtedy z Przemysławem Sajdakiem, obecnie piłkarzem ŁKS-u Łódź.
„Piąty”, bo tak na niego mówili w Karpatach, w końcu wpadł w oko Zagłębiu Lubin, które od razu go chciało pozyskać.
- Były też zapytania z innych klubów. Poczekał jeszcze rok, skończył gimnazjum i wtedy sam zdecydował się na „Miedziowych” - słyszymy.
Tam początki nie były usłane różami. Przebywał kawał drogi od rodzinnego domu i niewiele brakowało, aby się poddał.
- Po pierwszych miesiącach chciałem wracać, bo nie radziłem sobie - przyznawał w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
- Któregoś dnia dzwoni i mówi, bym go stamtąd zabrał. Poprosiłem wtedy, by zadał sobie pytanie, czy traktuje tę piłkę na poważnie, i jeśli tak jest, żeby dał sobie jeszcze miesiąc, ciężko walcząc o swoje. Tak zrobił i opłaciło się
- opowiadał w Naszym Mieście Jasło Sławomir Piątkowski, tata Kamila.
Wytrzymał, a z czasem było już tylko lepiej. Został cofnięty do obrony i to okazało się strzałem w „10”. Rozwinął skrzydła, ale nie mógł się przebić do pierwszej drużyny Zagłębia. Trenował z nią, ale nic więcej. W końcu zdecydował się odejść do Rakowa Częstochowa. A tam wszystko przebiegło już błyskawicznie.
Słodko - gorzko
Do tego stopnia błyskawicznie, że zaczęło się nim interesować wiele klubów zachodnich. Zdecydował się na Red Bull Salzburg. Początkiem tego roku udał się do Austrii na podpisanie kontraktu. A w tym samym czasie w Polsce umierała jego ukochana babcia.
- Wiedział, że nie wróci na pogrzeb. Mówiłem mu, że za dużo ludzi pracowało na ten transfer, aby teraz zwątpił. Przeżywał to bardzo mocno, a w Salzburgu musiał uśmiechać się do kamer, mając z tyłu głowy przykre zdarzenie. Dał radę. Podziwiam go za to - mówił dla Onetu, Sławomir Piątkowski.
Karuzela wrażeń nie przestawała się kręcić. Niebawem przyszło powołanie do reprezentacji Polski na mecze eliminacyjne do mistrzostw świata. No i oczywiście debiut w meczu z Andorą.
- Rozmawiałem z nim po tym spotkaniu. Przyznawał, że początkowo miał powiązane nogi. Ja też widziałem te problemy, ale z czasem się ogarnął i był jednym z lepszych na boisku - opowiada Marek Adamiak.
- A później mówi mi, że ma COViD-19. Wierzył, że zagra również przeciwko Anglii, ale wszystko potoczyło się inaczej - dodaje.
Sam na to zapracował
Mecz na Wembley przepadł. Trzeba było wrócić do klubu i skupić się na finiszu sezonu. A ten okazał się bajkowy. Najpierw wygrany finał Fortuna Pucharu Polski, później wicemistrzostwo kraju, a także nominacje do wielu nagród. Ostatecznie został uznany Młodzieżowcem Sezonu PKO BP Ekstraklasy. Po tym udał się na krótki urlop, a teraz przygotowuje się już z reprezentacją Polski do Euro.
W życiu tego młodego chłopaka działo się ostatnio bardzo dużo. Wielu mogłoby sobie z tym nie poradzić, ale wszystko wskazuje na to, że nie dotyczy to Kamila.
- Sam przyznaje, że dzieje się wokół niego dużo, ale dobrze sobie z tym radzi. Stara się od tego wszystkiego odcinać, a może też liczyć na wsparcie rodziny. Od tego mogłoby się zakręcić w głowie, ale nad tym panuje. Obym się nie mylił
- mówi Marek Adamiak.
Teraz przed Kamilem Euro, a następnie kolejne wyzwania.
- On zawsze był pewny siebie. Im był mocniejszy rywal, tym dawał więcej. Zna swoją wartość, ale jest też pokorny. Uważam, że w Austrii zrobi kolejny krok - powiedział Marek Adamiak.
- Wierzę, że jest już gotowy na to. Suma transferowa robi na pewno wrażenie, ale skoro tyle zapłacono, to znaczy, że tyle był wart. On nie miał szczęścia. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą - kończy trener Kamila Piątkowskiego z Karpat Krosno.
Kamil Piątkowski, reprezentant Polski z Jasła i jego piękna ...
