Jak udało nam się dowiedzieć, miasteczko faktycznie zniknęło i obecnie na granicy polsko-białoruskiej panuje względny spokój. Podczas jego likwidacji nie doszło do żadnych incydentów. - Mogę potwierdzić, że wszyscy aktywiści opuścili teren. Cała operacja przebiegła spokojnie, aktywiści byli świadomi, że muszą ten teren opuścić. Po polskiej stronie są już tylko funkcjonariusze Straży Granicznej i żołnierze. Osobom znajdującym się po stronie białoruskiej cały czas są dostarczane posiłki, papierosy i napoje. Są one dostarczane przez służby białoruskie. W środę była jakaś większa wizyta, rzekomo przedstawiciela UNHCR, wtedy dostały dostarczone olbrzymie paczki jedzenia, koców i ubrań – powiedziała serwisowi polskatimes.pl podporucznik Anna Michalska, rzecznika prasowa Straży Granicznej.
W miasteczku namiotowym przebywali m.in. przedstawiciele Fundacji Ocalenie, dziennikarze oraz posłowie Lewicy i Koalicji Obywatelskiej. Istniało ono około dwóch tygodni. - Brakuje nam słów, żeby opisać podłość polskich władz i haniebność decyzji o #stanwyjatkowy. Ale musieliśmy znaleźć słowa, żeby powiedzieć osobom, o które walczymy, że dziś musimy je opuścić. Powiedzieliśmy też, że nie przestaniemy o nie walczyć. Bo nie przestaniemy - zapewniają działacze fundacji.
Lubelskie: Na wjeździe do miejscowości, w których jest stan ...
Strona polska niezmiennie podkreśla, że jest gotowa dostarczyć pomoc humanitarną osobom przebywającym po stronie białoruskiej. Tamtejsze władze nie są jednak tym zainteresowane.
Stan wyjątkowy został wprowadzony 2 września na części terenów województwa podlaskiego i lubelskiego. Łącznie objął on 183 miejscowości.
