Grażyna Wolszczak ma w sobie kobiecy magnetyzm

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Dariusz Gdesz / Polskapresse
Po raz pierwszy Grażyna wpadła na Czarka na studiach we Wrocławiu. Nawet całowali się w spektaklu. Dwadzieścia lat później, mając już spory bagaż życiowych doświadczeń, spotkali się ponownie. Ona po przejściach i on po przejściach. Dobrali się idealnie.

Chociaż kobietom nie powinno się wypominać wieku, w jej przypadku często się go podkreśla, by pokazać, że pomimo upływu czasu zachowuje tak zaskakująco dobrą kondycję i wyjątkową urodę. Nie zaprzecza, że korzysta z różnych zabiegów kosmetycznych i nie zawahała się też przed oddaniem się pod skalpel chirurga plastycznego. Podkreśla jednak, że światło, które ją rozpromienia, ma po prostu w sobie.

- Czasami z wiekiem kobieta dopiero nabiera świadomości siebie, staje się piękniejsza, ma w sobie ten magnetyzm, którego nie miała będąc bardzo młodą dziewczyną. I to jest właśnie ta tajemnica kobiecości w ogóle. Można nie mieć talii osy i twarzy laleczki, a mieć w sobie niepowtarzalny urok i magnetyzm. Czasami sami nie umiemy powiedzieć dlaczego właśnie ta, a nie inna ma ten magnetyzm – tłumaczy w serwisie Excluzive.

*
Kiedy była dzieckiem, deklarowała, że chciałaby być chłopcem, a nie dziewczynką. Dlatego wolała biegać z kolegami po gdańskim osiedlu niż bawić się lalkami. Rodzice mieli do niej zupełnie inne podejście. Tata był najważniejszym człowiekiem w jej życiu: kochał ją i rozpieszczał, zresztą to on wymyślił imię córce, kiedy jadąc pociągiem poznał w przedziale rezolutną dziewczynkę o imieniu Grażynka. Mama była higienistką w szkole, starała się więc córkę przede wszystkim dyscyplinować i uczyć.

- Mama dbała o mnie do przesady, a w sprawach higieny była nieugięta. Konsekwentnie izolowała mnie od otoczenia. Nie jeździłam na szkolne wycieczki, bo to niebezpieczne. Nie jadłam oranżady w proszku, bo to niezdrowe. Boże, jak ja zazdrościłam dzieciom, które zlizywały ją sobie z ręki, a mnie nie wolno było, bo to brud i zarazki. Nie wychodziłam o zmroku, bo ktoś mógłby mnie napaść, do kina mogłam się umówić tylko po południu – śmieje się aktorka w „Gali”.

Kiedy przyszła gwiazda wkroczyła w wiek nastoletni, nabawiła się typowych dla dziewczynek w tym wieku kompleksów na punkcie swej urody. Denerwował ją nos, który miał garb u nasady, nie lubiła swoich kościstych rąk, a kanciaste ramiona sprawiały, że unikała głębokich dekoltów jak ognia. „Nie cierpię swojej gęby” – pisała ze złością w pamiętniku. Pewnego razu kolega z liceum plastycznego zaproponował jej sesję zdjęciową. Zgodziła się – i potem dostrzegła na fotografiach, że ma coś w sobie. To poprawiło jej samoocenę.

Grażyna z utęsknieniem czekała na osiągnięcie dorosłości, by wyrwać się spod surowej opieki mamy. Po maturze w gdyńskim liceum, zdecydowała się zdawać na psychologię. Niestety – nie udało się. Wtedy koleżanka namówiła ją, aby spróbowała aktorstwa. Ponieważ była zafascynowana pantomimą, zdecydowała się na wyjazd do Wrocławia, by tam uczyć się jej pod okiem Henryka Tomaszewskiego. Potem jednak dostała się do akademii teatralnej – i przeniosła do Warszawy na studia.

*
Uczelnia jej nie rozczarowała. Fascynowało ją poznawanie różnych technik aktorskich, które były kluczem do analizy swojej własnej osobowości. Nie obyło się oczywiście bez kilku kryzysów: jak wielu jej poprzedników i następców w pewnym momencie zastanawiała się, czy dokonała właściwego wyboru drogi życiowej. Kiedy wybuchł stan wojenny, przyłączyła się do solidarnościowego podziemia i drukowała w piwnicy jednej ze stołecznych kamienic nielegalną „bibułę”.

- Po szkole teatralnej trafiłam do Teatru Nowego w Poznaniu, który wtedy słynął ze znakomitego zespołu aktorskiego i wszechstronnego repertuaru. To tam Ówczesna dyrektor Izabella Cywińska dała szansę na debiut młodemu reżyserowi Januszowi Wiśniewskiemu z jego oryginalną wizją teatru. To był strzał w dziesiątkę, spektakl bardzo szybko został doceniony, zwłaszcza na europejskich festiwalach teatralnych. Pierwsza moja rola w zawodowym teatrze to było zastępstwo w owym słynnym „Końcu Europy” Wiśniewskiego – wspomina w serwisie Strefa Lifestyle.

Kiedy jej ukochany reżyser przeszedł Warszawy, poszła za nim do stolicy. Tam zaliczyła udane występy w kilku teatrach, próbowała również swych sił w kinie i telewizji. Zauważono ją jednak dopiero w 1991 roku, kiedy zagrała w „Grach ulicznych”. Potem miała okazję pojawić się w roli Yennefer w polskiej ekranizacji „Wiedźmina”. Pierwszą główną rolę zagrała w ekranizacji bestsellerowej powieści Katarzyny Grocholi – „Ja wam pokażę!”. To dzięki niej stała się rozpoznawalna.

- Całe życie dawałam się ponieść fali – płynęłam tam, gdzie mnie poniosło. Teraz wiem, że czasem trzeba powalczyć i świadomie pokierować pewnymi rzeczami. Żałuję, że nie brałam spraw w swoje ręce. Ale nie żałuję doświadczeń, nawet tych najgorszych, bo każde doświadczenie jest cenne, czegoś uczy. Tylko od nas zależy, jak je wykorzystamy – uśmiecha się w „Plejadzie”.

*
Tuż po skończeniu studiów Grażyna poznała w Poznaniu kolegę po fachu – Marka Sikorę. Para zakochała się w sobie i przeniosła się razem do stolicy. Tam wzięła dwa lata później ślub. Niestety: w 1996 roku Sikora doznał udaru mózgu i zmarł w wieku 37 lat. Małżonkowie mieli już wtedy dziecko. Siedmioletni Filip bardzo mocno przeżył śmierć taty. Podobnie Grażyna – cierpiała, ale musiała szybko postawić się do pionu, aby zająć się chłopcem. To była ciężka próba, ale oboje wyszli z niej z czasem zwycięsko.

- Kilka lat temu zrozumiałam, że nie chcę być sama. I napisałam list do Pana Boga z zamówieniem na seksownego monogamistę. Jakiś czas potem fotograf z agencji pokazywał mi zdjęcia, jakie zrobił. Nagle patrzę: Czarek Harasimowicz! Znałam go z dawnych czasów, z Wrocławia. Kiedyś graliśmy w jednym filmie, nawet całowaliśmy się służbowo. Na zdjęciu dostrzegłam wytatuowane azteckie słońce na jego ramieniu, które prezentował z tajemniczym uśmiechem. Zadzwoniłam, żeby pożartować z tego wizerunku – opowiada aktorka w „Gali”.

Od telefonu do telefonu, okazało się z czasem, że Grażynę sporo łączy z Czarkiem. Ona była dojrzałą kobietą po przejściach, on podobnie. Oboje mieli dzieci z innych związków, nie przeszkodziło im to jednak znaleźć wspólną nić porozumienia. Tak popularna aktorka i wzięty scenarzysta zostali parą. Są ze sobą do dzisiaj, choć nie wzięli ślubu. Kilka razy przymierzali się do zalegalizowania związku, uznali jednak, że nie jest im to potrzebne.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Grażyna Wolszczak ma w sobie kobiecy magnetyzm - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl