Grzebałkowska: Beksińscy to nie mistyczna historia o fatum. Byli po prostu kowalami własnego losu...

Karolina Kowalska
Byli kowalami swojego losu. Jak wszyscy. Tak po prostu ułożyli swoje życie - mówi Magdalena Grzebałkowska, autorka książki o Zdzisławie i Tomaszu Beksińskich "Portret podwójny".

Mimo że upłynęło już tyle lat, trudno nie łączyć samobójczej śmierci Tomasza Beksińskiego w 1999 r. i morderstwa Zdzisława Beksińskiego w 2005 r. z ich niepokojącą twórczością i mrocznym spojrzeniem na świat. Łatwo chyba było wpaść w brukowe pisanie o tej historii. Pani udało się tego uniknąć. Powstała wyważona i bardzo konkretna książka.
To, co się działo w mediach po śmierci Tomasza, a potem po śmierci Zdzisława, to rzeczywiście był brukowy ściek w rodzaju: sławny syn sławnego malarza, otoczony obrazami ojca, popełnia samobójstwo pod wpływem mar schodzących z płócien, które ściągnęły nieszczęście także na Zdzisława. Naprawdę, nie było nic prostszego, niż pójść w taki tok narracji. Szczególnie że gdy rozpoczynałam pracę nad książką, mój poziom wiedzy o Beksińskich był właśnie taki: prorocy własnej śmierci. Potem pojechałam do Sanoka, zobaczyłam to małe miasto, dowiedziałam się, że przy jednej z ulic stał rozpadający się dom, były warsztat kotlarski, w którym mieszkali Beksińscy. Dom pełen tajemniczych zakamarków, który do złudzenia przypominał zamczysko z "Upadku domu Usherów" Edgara Allana Poe, ulubionego zresztą pisarza Tomasza Beksińskiego.

No wprost idealnie mi się ta układanka składała w całość. W mistyczną historię o fatum. Ale po pierwsze - każdy dziennikarz tak właśnie myślał. A po drugie - błyskawicznie okazało się, że w historii rodziny Beksińskich nie było żadnego fatum ani żadnej klątwy. Byli jak wszyscy kowalami swojego losu. I jedyne, co mogli prorokować, to przebieg własnego życia, które po prostu ułożyli tak, a nie inaczej. I bardzo mi zależało na tym, żeby to pokazać. To, jak byli zwyczajni.

Ale zaczyna Pani nietypowo. Listem, w którym Zdzisław Beksiński informuje swoją przyjaciółkę o samobójczej śmierci syna. Listem, który uderza bijącym z niego spokojem, czuć niemal, jak między słowami Zdzisław oddycha z ulgą. Gdy porówna się je z emocjonalnymi listami wysyłanymi np. do jego marszanda, wrażenie jest wręcz makabryczne.
Zdzisław pisał ten list niemal od razu po śmierci Tomasza, więc z pewnością był w swego rodzaju szoku - przygnębiony i zrezygnowany. Dodając do tego skomplikowany charakter relacji panującej między ojcem a synem i utrzymujące się ponad 20 lat napięcie związane z groźbami samobójczymi Tomasza, które nagle opada, to ten wyważony ton przestaje dziwić. Skoro ta książka miała być "portretem podwójnym", to chciałam zacząć od jakiegoś wspólnego punktu dla obu mężczyzn. A ten list to taki paradoksalny moment, kiedy znaleźli się najbliżej siebie. Oto nagle Zdzisław Beksiński poświęca tak dużo uwagi Tomaszowi, i to uwagi skierowanej na zewnątrz. Tym samym, trochę przewrotnie, zaczynam i kończę książkę śmiercią.
Korespondencja wszystkich członków rodziny Beksińskich to zresztą bardzo przejmująca część książki. Podobnie jak fragmenty dziennika fonicznego, który Zdzisław prowadził niemal przez całe życie.

Zdzisław Beksiński zaczął prowadzić dziennik foniczny w latach 50., kiedy to kupił pierwszy magnetofon szpulowy marki Smaragd. Niemiecki. A że od zawsze fascynował się sprzętem elektronicznym, to postanowił w pełni wykorzystać możliwości nowego nabytku. Wziął mikrofon i zaczął nagrywać życie rodzinne. Na początku rodzina była skrępowana, w tych pierwszych nagraniach słychać dużo nerwowego śmiechu. Zdzisław zresztą też był spięty, głos mu drży. Potem nagrywał dość często i skrupulatnie. Prowadził także korespondencję foniczną - nagrywał kasety i wysyłał je do przyjaciół, w tym do Jerzego Lewczyńskiego - ta jednak w większości zaginęła. Reszta przechowywana jest przez Muzeum Historyczne w Sanoku, które jest spadkobiercą artysty. Nagrania zostały scyfryzowane i teraz można je bez problemu odsłuchać. To jest niesamowicie cenny materiał. Podobnie jak tradycyjna korespondencja, którą otrzymałam od moich rozmówców, czyli znajomych i rodziny Beksińskich, do których dotarłam i wypytywałam o ich losy. Zresztą korespondencja Zdzisława z jego francuskim marszandem jest opublikowana w internecie. Trudno przez to przebrnąć, Zdzisław całkowicie spalał się w korespondencji, pisał strasznie kompulsywnie, po kilka razy dziennie. Wyjątkowo dużo informacji znalazłam także w listach małżeństwa Beksińskich do Marii Turlejskiej, które udostępniła mi córka Elżbieta Turlejska. Zajrzałam także do fragmentów dzienników malarza z lat 90., przeglądałam zdjęcia, nagrania wideo...

Materiału źródłowego o Beksińskich jest rzeczywiście ogromnie dużo. Trudno było do tego wszystkiego dotrzeć?
Kiedy już przekonałam do siebie dyrektora sanockiego muzeum Wiesława Banacha, to rzeczywiście nie mogłam narzekać na komfort pracy. Ale początkowo pan dyrektor odmówił współpracy ze strachu, że jestem kolejnym brukowym dziennikarzem węszącym sensację. Nie wiedział przecież, kim jestem i jakie mam zamiary. Ale kropla drążyła kamień i gdy już pojechałam do Sanoka i usiadłam naprzeciwko niego i zagroziłam, że nie wyjdę z gabinetu, póki mi nie zaufa, to już chyba trochę nie miał wyjścia. (śmiech)

Jak czuła się Pani w Sanoku?
Dla mnie to był cudowny miesiąc. Sanok jest naprawdę urokliwym miejscem, ale zdaję sobie sprawę, że wygląda już zupełnie inaczej niż za czasów Beksińskich, którzy to - zarówno ojciec, jak i syn - szczerze Sanoka nienawidzili. Ich ten prowincjonalny wtedy Sanok, pełen dewotek i robotników, dusił i tłamsił. Przez to, że całkowicie i zasadniczo różnili się od reszty mieszkańców - bezrobotny artysta malarz z rodziną niemal przymierającą głodem, w tym z synem, który rozwieszał po mieście informacje o swojej śmierci - cały czas byli na ustach innych. Zdzisław nie chciał pokazywać swoich prac w Sanoku, Tomek nie potrafił dogadać się z rówieśnikami. Wyjazd do Warszawy w latach 70. był dla obu jak wybawienie, choć znowu - Tomek Warszawy też nie lubił. Ale akurat on nie czułby się dobrze chyba nigdzie.

O tym, jaki stosunek do wyprowadzki z Sanoka miała Zofia Beksińska, żona Zdzisława i matka Tomasza, niewiele Pani pisze. W ogóle niewiele dowiadujemy się o tej postaci. Jest wyjątkowo enigmatyczna, będąc przy tym chyba trzonem rodziny.
Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Zdzisław i Tomek byli tak skrajnie niezaradni życiowo - Tomek do końca życia był opierany i żywiony przez matkę, która z kolei przed swoją śmiercią dyktowała Zdzisławowi, jak ma dbać o mieszkanie i np. co ile tygodni ma zmieniać pościel i piżamę - że bez Zofii nie daliby sobie rady. Poza tym była ona swoistym buforem pomiędzy tymi dwoma silnymi postaciami. Planując formę mojej książki, chciałam napisać o trzech osobach - ojcu, synu i matce - ale okazało się to niemożliwe. Zofia okazała się kompletnie nieuchwytna. Ludzie, z którymi rozmawiałam, obdarzali Zofię Beksińską różnymi, ale w większości bardzo banalnymi - niestety - określeniami. Zofia była miła, kochana, przesympatyczna, oddana rodzinie. Takie przymiotniki niewiele mówią o człowieku. Sama mówiła zresztą o sobie, że jej życiem jest dbanie o rodzinę i jeśli Zdzisław i Tomek to zauważą, to dobrze, a jeśli nie, to też dobrze i koniec dyskusji. Albo było tak, że tak kompletnie zeszła w cień męża i syna, że nawet najbliżsi nie zapamiętali niczego szczególnego na jej temat, albo nie chcieli o niej wszystkiego mówić. I ja to rozumiem. Lojalność zobowiązuje. Jedyne pęknięcie, jakie odnotowałam w postaci Zosi, to jej list do Marii Turlejskiej, w którym przyznaje się, że zażywa leki psychotropowe, jednocześnie nie wiadomo z jakiego powodu. Zofia pozostała dla mnie postacią tajemniczą.

Może przy tak wielkich postaciach nie było miejsca dla kogoś więcej niż gospodyni domowej.
To dość możliwe, że oddychała w kąciku jakąś resztką powietrza, którą ta dwójka pozostawiała po sobie. Bo im bardziej Zdzisław stawał się artystą, tym bardziej jego sztuka zajmowała ich dom, a im bardziej Tomek stawał się dorosły i nie radził sobie ze swoimi problemami, tym bardziej wciągał rodziców w swoje życie. Dla Zofii już nie starczało miejsca i uwagi.
Dlatego w końcu została przez Zdzisława obdarzona dzieckiem, mimo tego, że on go nie chciał i otwarcie mówił, że brzydzi się niemowlętami.

Tomek był takim trochę podarkiem, aby Zosia miała się czym zająć. Zdzisław całkowicie zrzucił obowiązek wychowania syna na żonę, która zresztą chyba też nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. Nie ustalili między sobą zasad wychowania Tomka. Maluch dostawał to, co chciał, i robił to, na co miał ochotę. Chce zobaczyć film dla dorosłych? Rodzice nie reagują. Chce hodować kury? Nie ma problemu. Chce zamienić kury na papużki? Zdzisław rozsyła wici po przyjaciołach w całym kraju, że natychmiast potrzebuje ptaków. A przy tym traktuje syna jak całkowicie ukształtowaną już osobę. Jak dorosłego. Nie stawia żadnych granic. Nawet cielesnych, nigdy Tomka nie uderzy, co zresztą syn będzie miał mu za złe.

Nigdy go też nie przytuli. Beksiński nie znosił dotyku.
Wstręt Zdzisława do dotyku miał się wziąć z domu. Rodzice postanowili wychować go na panicza, na dżentelmena z manierami. Efektem tego wychowania był głęboko wpojony dystans, także do innych ludzi. Zdzisław przyznawał, że czuł się jak Anglik z Kołomyi i nie był z tym szczęśliwy. Dodając do tego fakt, że był człowiekiem ogromnie wrażliwym i wszystko odczuwał o wiele silniej niż większość normalnych ludzi, to może dotyk też odczuwał intensywniej, tak jak intensywniej przeżywał wszystkie swoje natręctwa i dziwactwa. I ta nadwrażliwość sensoryczna sprawiła, że nie mógł znieść czyjejś bliskości. Na myśl, że ktoś mógłby go dotknąć, dostawał dygotu. Nawet jeśli to była jego własna matka.

Która dość skrupulatnie zaplanowała przyszłość swojego jedynego syna. Miał zostać pianistą. W każdym razie - artystą. Podobne myślenie udzieliło się potem Zdzisławowi przy Tomku, nie chciał, by studiował on anglistykę, tylko reżyserię dźwięku. Oboje byli skazani na sukces?
To było rzeczywiście takie trochę wymaganie otoczenia, bo w końcu Beksińscy w Sanoku zawsze byli wyjątkowi, musieli czymś się wyróżnić. Co nie było zresztą trudne, Zdzisław nie nadawał się do normalnej pracy, Tomek był wyjątkowo inteligentny, twórczy, był świetnym tłumaczem, radiowcem, miał doskonały słuch. Jednocześnie jednak te wszystkie sukcesy nie uratowały go przed tragedią.

Jednocześnie naśladował ojca we wszystkim, także w działaniach artystycznych.
Podobno nie ma dzieci słynnych ludzi, które nie miałyby kompleksów. Zdzisław bardzo się tego bał, że Tomek będzie miał jego kompleks, dlatego przeraził się, gdy syn zaczął malować. Ojciec bardzo szybko mu to wyperswadował, tłumacząc się potem, że gdyby obaj malowali, to zawsze któryś byłby lepszy od drugiego, a to z kolei byłoby dla każdego z nich nie do zniesienia. Wielka szkoda, że nie pozwolono Tomkowi malować, bo może płótna stałyby się dla niego takim samym lufcikiem, przez który wylewałby swoje wewnętrzne koszmary, tak jak robił to ojciec. Mógłby się od nich uwolnić i funkcjonować całkowicie normalnie i przeciętnie.

Połączyła ich natomiast miłość do muzyki.
Zdzisław mawiał, że rozmowa o muzyce zastępowała im rozmowę o uczuciach, że w końcu wypełniła ich tak szczelnie, że nie było już miejsca na nic innego. Ostatecznie dochodzą do lat 80., kiedy to pojawia się new romantic, i wtedy to ich gusta się rozjeżdżają - bo Tomek to uwielbia, Zdzisław nie może tego słuchać. Ale to dzięki kontaktom ojca Tomasz ma w PRL zagraniczne płyty w dniu ich premiery. Znajomy malarza kupuje płytę Pink Floyd chociażby w sklepie w Londynie i natychmiast biegnie na lotnisko i nadaje pocztą lotniczą do Warszawy. Tam odbiera ją Zdzisław i oddaje Tomkowi, a ten wieczorem w radiowej Trójce puszcza swoim słuchaczom. Do samego końca Beksińscy o muzyce i filmach potrafią rozmawiać godzinami.

Muzyka staje się także dla Tomasza sposobem na ogłoszenie światu swojego odejścia. Sugeruje samobójstwo podczas swojej ostatniej audycji w radiowej Trójce, już po jego śmierci ukazuje się jego felieton w piśmie "Teraz Rock", który kończy słowami: "Pora umierać".
Tomek świetnie zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób działał na swoich słuchaczy, którzy nagrywali jego audycje, zapisywali tytuły piosenek, które puszczał. Był ich idolem. W końcu, przytłoczony oczekiwaniami fanów, aby nigdy nie zmieniał mrocznego, wampirycznego i depresyjnego tonu swoich audycji, odszedł na jakiś czas z radia. Teraz jego archiwalnych audycji słucha się zupełnie inaczej niż wtedy, szczególnie tej ostatniej, podczas której w bardzo przemyślany, inteligentny i przebiegły sposób informuje o swojej śmierci, ale wtedy nikt tak tego nie odczytał. Tomek miał w ogóle ogromne problemy w kontaktach z innymi ludźmi.

Tomasz Beksiński potrafił zrobić naprawdę wszystko, stanąć na rzęsach, żeby zwrócić na siebie uwagę innych. Łaknął kontaktu z innymi, ale jednocześnie nie potrafił utrzymać żadnej relacji międzyludzkiej, także tej z kobietami. Rodzice mogli stanowić wymarzony przykład idealnego związku, mimo to Tomek nie potrafił z tego skorzystać. Chciał, żeby jego kobiety były dokładnie takie, jak on chciał: miały czarne, długie włosy, jasną cerę, były przy sobie, malowały usta na czerwono i chodziły ubrane na czarno, a przy tym funkcjonowały dokładnie tak jak on. Wstawały o godz. 13, szły spać o godz. 3, a pozostały czas spędzały na oglądaniu z Tomkiem filmów w ciemnym mieszkaniu i słuchały z nim muzyki. Chciał, żeby były idealne, tak jak idealna była dla Zdzisława Zosia Beksińska. Żadna tego nie wytrzymała, a gdy odchodziły, Tomasz histeryzował i obrażał je w swoich felietonach.

A czy inna kobieta byłaby w stanie wytrzymać ze Zdzisławem Beksińskim, nie będąc Zofią Beksińską?
Malarz zakochał się pod koniec życia w pani Puchalskiej, ale to już był zupełnie inny układ. Zofia była dla niego żoną idealną, ale czy Zdzisław Beksiński był idealnym mężem? Wątpliwe. Zofia nigdy nie wzięła ani złotówki z zarobków męża. Nie pracuje, więc uważa, że nie ma prawa sobie niczego kupić ponad to, co jest niezbędne do życia. Nigdy nie kupiła sobie żadnej biżuterii. Zdzisław nigdy o tym nie pomyślał, ważniejsze były dla niego kolejne radyjka. Do lat 80. Zofia nie miała nawet pierścionka. A pieniądze w szufladzie leżały i Zdzisław zapewne nie miałby nic przeciwko, gdyby Zosia coś sobie kupiła, ale ona tego nigdy nie zrobiła, wychodząc z założenia, że to nie jej pieniądze.

Zdzisław miał także problem z myśleniem o potrzebach syna.
W książce cytuję fragment jednego z listów malarza, w którym przyznaje: "Czasem zapominam, że mam syna i że ten syn coś musi". Bo dla Zdzisława najważniejszy był Zdzisław i płyty muzyczne, a Tomek był ważny, ale jednocześnie zawsze znajdował się gdzieś obok głównego nurtu zainteresowań artysty. Zdzisław poza tym wiedział, że Tomkiem zajmą się kobiety - babcia, mama - a on, żeby być wielkim artystą, może sobie pozwolić na myślenie tylko o sobie.

I to wychowanie przez kobiety chyba nie przysłużyło się za bardzo Tomkowi. Pisze Pani, że był jak z tajemniczego ogrodu, jak z innej epoki.
I na dodatek z domu tak innego od wszystkich innych domów - zarówno gdy myślimy o budynku, jak i atmosferze w nim panującej. Tomek był jak dziecko z międzywojnia, ale to nic dziwnego, gdy ktoś przebywa przez pierwsze siedem lat życia tylko z dorosłymi, i to nieco odklejonymi od rzeczywistości. Bez kontaktu z rówieśnikami, za to z babcią, która mówi przedwojennym językiem i jest bardzo religijna. Grzegorz Gajewski, kolega Tomka ze szkoły podstawowej, wspominał, że gdy przyszedł kiedyś do Tomka, żeby się pobawić, to zupełnie im ta zabawa nie szła, bo Tomek nie potrafił bawić się z innymi. Gajewski czuł wręcz, że przeszkadza Tomkowi w odtwarzaniu scen z westernów, które namiętnie oglądał, pomimo tego, że były to filmy dla dorosłych.

I w końcu ta ulga ojca, gdy znajduje syna martwego w jego mieszkaniu.
Bez znajomości całości sytuacji to rzeczywiście brzmi dość makabrycznie, ale wyobraźmy sobie przez chwilę sytuację, że od 19. roku życia Tomka (czyli przez ponad 20 lat) Zdzisław i Zofia żyją ze świadomością, że ich syn może się zabić. W każdej chwili. I na dodatek jeszcze celowo ich tym szantażuje. Raz w życiu Zdzisław chciał wyrzucić syna z domu, kiedy Tomek pastwił się nad matką za "za słoną zupę". Wystrzelił z pracowni do kuchni i wrzasnął: "Wypierdalaj, gówniarzu". Tomek wstaje i mówi: "Dobrze, to ja się idę zabić". I natychmiast następuje zwrot akcji, rodzice zaczynają przepraszać, chcą go jakoś udobruchać… Bo wiedzą, że ze strony Tomka to nie jest czcza pogróżka. Tych prób samobójczych było wiele, ale nawet jeśli na początku były to raczej prośby o pomoc, to jednak przygotowane absolutnie na serio. Beksińscy żyli w ogromnym stresie, obserwowali mieszkanie Tomka, czy pali się światło, czy widać znaki życia. Po śmierci Tomka ten stres odszedł. Pojawiła się żałoba. Stąd ta ulga. Szczególnie że podczas jednej z prób, w 1979 r., Tomek odkręcił gaz, aby się nim zatruć, i o mało nie wysadził całego bloku w powietrze.

Zosia odchodzi przedwcześnie z powodu choroby, Tomasz popełnia samobójstwo, w końcu Zdzisław, ostatni z rodu Beksińskich, także odchodzi z tego świata tragicznie. Pani jako pierwsza opisuje w pełni motywy tego morderstwa.
W śmierci Zdzisława także dopatrywano się wpływu fatum i jego mrocznej duszy, miał przyciągać niezrównoważonych szaleńców. Prawda jest jednak dość prozaiczna. Zaszczuty przez nieuczciwych wierzycieli syn jednego ze znajomych malarza, który pomagał mu remontować dom, postanawia się włamać do mieszkania na ulicy Sonaty, aby je obrabować. A że jest już od dawna postawiony pod ścianą, zaszczuty groźbami i nie jest w stanie postępować racjonalnie, dochodzi do tragedii. Policja szybko łapie mordercę, który w ciągu badań psychologicznych okazuje się poczytalny, tylko ma problemy z myśleniem przyczynowo-skutkowym. Tylko tyle i aż tyle.

"Portret podwójny" to biografia Zdzisława i Tomasza Beksińskich oparta na opisie relacji pomiędzy ojcem a synem. Ukazała się 21 lutego, w dziewiątą rocznicę śmierci malarza, nakładem wydawnictwa Znak
Magdalena Grzebałkowska, dziennikarka, reporterka, autorka bestsellerowej biografii księdza Jana Twardowskiego "Ksiądz Paradoks". Absolwentka historii na Uniwersytecie Gdańskim. Mieszka w Sopocie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl