Ta wiadomość spadła na fanów grupy Perfect jak grom z jasnego nieba. Grzegorz Markowski opublikował w internecie oświadczenie, z którego wynika, że w przyszłym roku rozstaje się ze swoim zespołem. Zanim to nastąpi, Perfect wyruszy w ostatnią trasę koncertową, aby pożegnać się z fanami.
- Nie można stracić dziewictwa, mając 66 lat, trzeba to robić, kiedy jest się w pełni sił i energii. Podobnie jest z rock and rollem. Jeżeli chcesz go uczciwie wykonywać, to musisz w jakimś momencie powiedzieć sobie: „dość”. Chęci są, możliwości się ograniczają, a ja nigdy nie chciałbym stać się karykaturą samego siebie - tłumaczy swoją decyzję wokalista.
* * *
Trudno w to uwierzyć, ale dzisiejszy wokalista Perfectu prawie nie mówił aż do piątego roku życia. To był jakiś psychiczny problem - i mimo że mama wkładała wiele sił, aby nauczyć go mówić pełnymi zdaniami, on z trudem potrafił tylko wykrztusić jedno czy dwa słowa. Lubił za to biegać po podwórku rodzinnego domu w podwarszawskim Józefowie.
- Dzieciństwo spędziłem w lesie nad rzeką Świder. Robiliśmy statek ze starych desek na jakiejś polanie, a potem biliśmy się z chłopakami, kto ma zostać kapitanem. Spaliśmy w zrobionych z gałęzi szałasach, które wytrzymywały nawet krótki deszcz. Jedliśmy agrest albo jabłka gwizdnięte z jakiegoś ogrodu. Łaziliśmy po drzewach - wspomina w serwisie Ładny Dom.
Grzesiek najbardziej lubił rozrabiać z młodszym bratem - Rafałem. Raz, kiedy bawili się w Indian, zawiesił go związanego sznurkiem na drzewie, tak że chłopaka musiały ratować ciotki. Kiedy indziej Rafał popchnął brata tak mocno, że ten wykonał salto do tyłu i doznał wstrząśnienia mózgu. Rodzice mieli więc z chłopakami niemało utrapienia.
- Józefów był małą miejscowością, w której było dużo biedy, a bieda rodziła agresję. Nasz tata prowadził roboty budowlane, w miarę szczęśliwie, więc stać nas było na dobre kurteczki, na wycieczki, na życie bez dużych upokorzeń, choć niezbyt bogate. Ale we wszystkich domach na-około był ktoś, kto siedział. Wszyscy nasi najbliżsi koledzy, z którymi się wychowałem - opowiada w „Vivie”.
* * *
Kiedy Grzesiek miał piętnaście lat, zakochał się w koleżance z sąsiedztwa. Dziewczyna zaszła w ciążę i urodziła syna Piotra. Rodzice obu stron postanowili zabronić spotykać się parze. Chłopak zdecydował się wtedy popełnić samobójstwo i połknął rtęć z termometru. Uszkodził sobie jednak tylko wątrobę. Piotra wychowała matka i Markowski nawiązał z synem kontakt dopiero gdy był już dorosły, nie udało im się jednak odbudować więzi.
Dwa lata później Grzesiek odwiedził jedną z kawiarni w Józefowie - i tam wpadła mu w oko nieco starsza od niego uczennica szkoły baletowej. Krysia pochodziła z dobrego domu i kiedy zaczęła się umawiać z chłopakiem, postanowiła postarać się, aby młody łobuziak zdał maturę. Chodziła do szkoły na jego wywiadówki, udając starszą siostrę, i zapowiedziała, że zerwie z nim, jeśli nie poprawi ocen. Grzesiek się postarał i skończył szkołę na samych piątkach.
- Jako młody chłopak grałem na wiejskich weselach. Miałem 15-16 lat, to był pierwszy zespół, w którym śpiewałem. Grałem w małych miejscowościach. Tam ludzie się tłukli. Dla mnie to było okropne, jak jacyś faceci trzymali kufle w rękach i walili nimi przyjezdnego, który wyłączył prąd ze słupa, przez co nie można było dokończyć koncertu - śmieje się w „Dzienniku”.
* * *
Miłość do śpiewania zwyciężyła i Grzesiek po maturze dostał się na etat do stołecznego Teatru Na Targówku. Tam zobaczył go Zbigniew Hołdys, który szukał wokalisty do swego zespołu Perfect. Zaprosił Grzegorza na przesłuchanie i kiedy młody chłopak ryknął do mikrofonu, z miejsca go zaangażował. Pierwsze koncerty nie zapowiadały jednak późniejszych sukcesów formacji.
- Pojechaliśmy do klubu studenckiego w Poznaniu. Perfect oraz dwóch technicznych: kierowca i akustyk. Było nas dziewięciu, a publiczności całe siedem osób, czyli siedmiu studentów. Za zdobyte honorarium z siedmiu biletów zakupiliśmy dziesięć win po 3,50 zł i upiliśmy się wraz z widownią - opowiada w „Rockmagazynie”.
Pierwsze nagrania Perfectu zaczęła grać radiowa Trójka. I wtedy zaczął się szał na zespół: kolejne jego piosenki trafiały na szczyt listy przebojów Marka Niedźwiec-kiego, a na koncerty przychodziły tłumy. Hołdys szybko jednak zmęczył się graniem i niespodziewanie rozwiązał zespół.
* * *
Rozgoryczony Markowski zaczął pracować w firmie budowlanej ojca. Z zaoszczędzonych pieniędzy wybudował dom w Józefowie, w którym zamieszkał z żoną Krystyną i córką Patrycją. Długo nie wytrzymał jednak bez śpiewania i na początku lat 90. reaktywował Perfect, ale już bez Hołdysa w składzie.
- Wygrzebywaliśmy się z popiołów kilka lat. Pytano: Zespół bez lidera, to co to za zespół? Musieliśmy udowodnić płytami i piosenkami swą wartość. Pojawiła się piosenka „Niepokonani”. Pokazaliśmy, że mamy jakieś miejsce w polskim świecie muzycznym - mówi w „Dzienniku”.
W międzyczasie córka frontmana Perfectu również zaczęła śpiewać: najpierw w oazowym zespole, potem z kolegami w rockowej kapeli. W końcu dorosła i postanowiła zająć się muzyką profesjonalnie.
Grzegorz przeraził się wtedy nie na żarty: wszak znał z autopsji wszystkie niebezpieczeństwa rockowej sceny. Patrycja jednak postawiła na swoim. Ojciec z czasem zaakceptował jej decyzję i nawet w tym roku nagrał z nią wspólną płytę. Dziś Grzegorz jest już dziadkiem wnuka Filipa i rodzina jest dla niego najważniejsza.
- Jeśli Patrycja nie zadzwoni w ciągu jednego dnia, to jestem tak wkurzony następnego, że musi do mnie zadzwonić dwa razy. Muszę wiedzieć, czy się dobrze czuje, czy dobrze spała, czy z gardłem jest wszystko w porządku, czy Filip jest zdrowy, czy wrócił ze szkoły - twierdzi w serwisie Anywhere.
