Władze zapowiedziały, iż proces odbędzie się w szybkim tempie z zachowaniem niezbędnych reguł prawnych. Wszyscy zdają sobie sprawę z atmosfery, jaka towarzyszy tej sprawie, była już nawet próba zamachu na kierowcę autobusu, w którym doszło do gwałtu, bo - jak się okazało - współdziałał on z gwałcicielami. Specjalny trybunał będzie zajmował się tylko tą sprawą.
Chcą kary śmierci
Nastroje w Indiach są takie, iż ludzie domagają się dla gwałcicieli kary śmierci. W obawie przed najsurowszym wyrokiem dwóch z oskarżonych Pawan Gupta i Vinay Sharma zaoferowało sądowi swoje usługi jako świadkowie w tej sprawie. W zamian za wyczerpujące zeznania uniknęliby kary śmierci.
Pięciu z sześciu gwałcicieli to pełnoletni, grozi im kara śmierci, proces szóstego, nieletniego, odbędzie się przed innym sądem. Grożą mu za to zaledwie trzy lata więzienia, co już wywołuje ogromne niezadowolenie w całym społeczeństwie.
Wszyscy oskarżeni pochodzą ze slumsów Nowego Delhi i są biedni, mają problem ze znalezieniem obrony. Miejscowi prawnicy odmówili reprezentowania ich przed sądem. Będą musiały im obrońców zapewnić miejscowe władze.
Nocny horror w autobusie
Do gwałtu na 23-letniej studentce doszło 16 grudnia, gdy wracała z kolegą autobusem z kina. Przez 2,5 godziny, jak opisywał jej kolega, kobieta była gwałcona w autobusie. On starał się jej przyjść z pomocą, został jednak dotkliwie pobity.
Kobieta zmarła 13 dni później w szpitalu w Singapurze. Drastyczny gwałt doprowadził do masowych protestów w Nowym Delhi. Tłumy na ulicach domagały się surowego ukarania sprawców i potępiały bierną policję. Doszło do zamieszek i starć ze służbami porządkowymi.
Rząd się w końcu obudził
Pod ogromną presją rząd zapowiedział wreszcie zdecydowanie ukaranie sprawców, których zmobilizowana policja rychło ujęła. Obiecano też zmiany w prawie i lepszą ochronę dla kobiet będących obiektem przemocy seksualnej.
- Ona nazywała się Jyoti i jestem z niej bardzo dumy - ojciec 23-letniej studentki, która została zgwałcona, ujawnił jej nazwisko. Badri Singh Pandey zdecydował na ujawnienie jej tożsamości.
By inne były odważne
Ujawniając jej nazwisko, chcę dodać odwagi kobietom, które stają się ofiarami przemocy - tłumaczył. - Ona do końca walczyła w szpitalu, tak bardzo chciała żyć - dodawał.
Przemówił też kolega zgwałconej Awindra Pandey. - Wpadliśmy w pułapkę, nie wiedzieliśmy, że kierowca autobusu był z nimi. Bili mnie i ją metalowymi prętami, potem zdarli z niej ubranie i gwałcili po kolei. Ale najgorsze było to, że potem przez ponad dwie godziny, choć krzyczeliśmy i płakaliśmy, nikt nam nie przyszedł z pomocą - mówi 28-latek.
Jak opowiadał, żaden z przechodniów nie pomógł im, mimo iż wyrzucona dziewczyna była naga, ociekała krwią.
Kiedy przybyła policja, dwie godziny zajęło na posterunku stróżom prawa, by wypełnić formularze i odwieźć ofiarę do szpitala. Opowiadał, że błagał funkcjonariuszy, by wezwali karetkę i dali jakieś ubrania, ale oni tylko dyskutowali, zamiast pomóc.
W końcu zgwałconą zabrano do szpitala. Mężczyźnie nie udzielono pomocy medycznej. Spędził 4 dni na komisariacie, pomagając w ujęciu sprawców.