Kasa powstała w 2000 roku we wrocławskiej parafii na ul. Grabiszyńskiej. W myśl prawa SKOK-i to instytucje, które nie mogą osiągać zysków. Zajmujące się udzielaniem pożyczek i przyjmowaniem lokat od swoich członków. Dziś kasy te działają niemal identycznie jak banki.
Południowo–Zachodnia Kasa stała się szybko dużą i silną instytucją finansową. „Rozwój i sukces PZ SKOK to przykład „wrocławskiego ducha przedsiębiorczości”. Krok po kroku - czyli tak po wrocławsku - budowano kolejne etapy tego przedsięwzięcia – tak na łamach katolickiego tygodnika Niedziela chwalił tę instytucję wiceprezydent Wrocławia Adam Grehl.
Ale sukces nie trwał długo. Południowo-Zachodnia Kasa stała się SKOK-iem Wspólnota Kasa zmieniła nazwę na SKOK Wspólnota. W 2014 roku postawiono go w stan upadłości. Likwidacja kasy trwa do dziś.
Akt oskarżenia, wysłany niedawno sądowi przez Prokuraturę Okręgową we Wrocławiu – dotyczy działalności Kasy w latach 2006 – 2008. Jej prezes miał samodzielnie decydować o przyznawaniu pożyczek. I to osobom, które nie powinny ich dostać. Bo nie było gwarancji, ze są w stanie pożyczkę zwrócić.
Podlegli prezesowi pracownicy kredytowe wnioski chcieli odrzucić i odmówić pożyczenia pieniędzy. Ale Marian S. samodzielnie zdecydował o przyznaniu tym osobom kredytów. Oskarżenie opisuje 59 takich przypadków. W niektórzych ta sama osoba dostawała nie jedną, ale kilka pożyczek. Żeby nowa pożyczka spłacała poprzednią. Przykład: w 2006 roku pani M. pożyczyła w Kasie 1,7 mln zł. Rok później prezes osobiście miał zdecydować o przyznaniu jej kolejnych 2,3 mln. Potem było jeszcze 350 tysięcy złotych.
Działająca w Kasie komisja kredytowa nie chciała dać tych pieniędzy. Odkryto, że pani M. jest zadłużona i nie płaci składek do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jednak prezes samodzielnie miał zdecydować o przyznaniu pożyczki. Najwyższe kredyty – opisane w akcie oskarżenia – przyznawane były na sumy od 4 do 9,5 mln zł. W tym ostatnim przypadku do Kasy zwrócono mniej niż pół miliona złotych.
Marianowi S. za niegospodarność „w wielkich rozmiarach” grozi do dziesięciu lat więzienia. W śledztwie nie przyznał się do postawionych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Akt oskarżenia w tej sprawie to ostatni wątek śledztwa dotyczącego wrocławskiej Kasy Oszczędnościowo – Kredytowej. Wcześniej inni pracownicy Kasy byli oskarżani m.in. o przyznawanie pożyczek za łapówki.
W 2014 roku Kasa została postawiona w stan upadłości. Ciułacze, którzy ulokowali w niej swoje pieniądze, nie stracili dlatego, że wypłacił im je Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Media donosiły o kwocie przekraczającej 800 milionów złotych. Pieniądze w Funduszu biorą się ze składek wpłacanych przez banki i Kasy oszczędnościowo Kredytowe.
Zobacz też: "To jest afera większa niż Amber Gold". Politycy o sprawie spółki GetBack
