Parlamentarzysta trafił do szpitala tymczasowego w Zielonej Górze 12 marca. Już trzy dni później konieczne okazało się podłączenie go do respiratora. Rozwinęło się zapalenie płuc. W rozmowie z Polsat News Jerzy Materna powiedział, że po ośmiu dniach pod respiratorem dwukrotnie miał wykonywaną tomografię. – Następnie tlenoterapia, czyli usypianie przez ponad 30 godzin, masakrycznie bolesne – dodał.
Walka z koronawirusem pod respiratorem i późniejsze wracanie do zdrowia to nie jedyny dramat posła. Cztery dni po nim do szpitala trafiła jego małżonka. I to jeszcze ona informowała dzieci, że stan jego zdrowia jest beznadziejny. – To praktycznie cud. Poprosiła pana Boga, żebym to ja przeżył. Życie za śmierć – powiedział.
"Nawet nie mogłem się podnieść, żeby się przywitać..."
Z kolei w rozmowie z „Super Expressem” Materna opowiedział o swoim ostatnim spotkaniu z żoną. – Praktycznie nie miałem siły przewrócić się z boku na bok. Jak chciałem się obrócić, to przychodziły pielęgniarki i to robiły. Po prostu jak niemowlę. Spotkaliśmy się w poniedziałek, po trzech tygodniach. Nawet nie mogłem się podnieść, żeby się przywitać. Dopiero we wtorek miałem siłę. Ucałowałem ją. Okazało się, że ostatni raz – powiedział.
Poseł powiedział, że początkowo jego żona łagodnie przechodziła chorobę. Z czasem czuła się jednak coraz gorzej. Zmarła 4 kwietnia.
Teraz parlamentarzysta apeluje do wszystkich, którzy jeszcze mają wątpliwości, czy przyjąć szczepionkę przeciwko COVID-19. Zastrzegając, że oczywiście każdy ma prawo mieć wątpliwości, miał je zarówno on, jak i jego małżonka, podkreślił: „Jeśli mogę pomóc choć jednej osobie, to powiem tak: warto się zaszczepić”.
