„Jestem jeszcze, jeszcze trochę”... - śpiewała Kora. Żal, że już odeszła

Paweł Gzyl
Jeśli istnieje Bóg, to tylko w człowieku i w przyrodzie - pisała Kora w swej autobiografii
Jeśli istnieje Bóg, to tylko w człowieku i w przyrodzie - pisała Kora w swej autobiografii Marcin Oliva Soto
Kora zmarła po pięciu latach nieustępliwej walki z rakiem jajników. Wyjątkowo ciężki był ostatni miesiąc - ostatecznie Kora odeszła w sobotę o 5.30 w otoczeniu rodziny i przyjaciół w swym domu Bliżowie na Roztoczu. Miała 67 lat.

Naprawdę nazywała się Olga Ostrowska. Pochodziła z Krakowa - i miasto to ukształtowało jej niezwykłą osobowość. O swoim ojcu nie wypowiadała się nigdy z aprobatą. Z jej wspomnień wyłania się obraz lekkoducha, który pochodził z bogatej rodziny, a rozpieszczony przez rodziców, nie potrafił sobie poradzić w powojennej rzeczywistości. Ciężar odpowiedzialności za rodzinę spadł więc na jego żonę - radziła sobie jak mogła, zostawiając w pamięci swej córki ciepły ślad. Kiedy zachorowała na gruźlicę, ojciec nie chciał zostać sam z piątką dzieci. Dlatego rozesłano je do domów dziecka. Olga z siostrą trafiły do Jordanowa.

Traumatyczne dzieciństwo

„Spędziłyśmy w domu dziecka pięć lat. Prowadziły go zakonnice, które psychicznie i fizycznie znęcały się nad dziećmi. Zostałyśmy umieszczone w różnych grupach, zakonnice nie pozwalały nam na kontakty. Cały czas się bałam. Bałam się być sobą, bałam się domagać swoich praw. Bałam się zaprotestować przeciwko wielu niedobrym rzeczom, które się działy” - napisała Kora wiele lat później w autobiografii „A planety szaleją”.

Kiedy wróciła do domu, zmarł jej ojciec. Dziewczynka znalazła go w łóżku i myśląc, że śpi, próbowała obudzić. Okazało się, że miał w nocy zawał serca. Matka, która wcześniej pracowała jako nauczycielka, musiała zostać z dziećmi w domu - zrezygnowała z zawodu i zarabiała na życie szyciem. Olga zapamiętała, że zawsze była zmęczona i schorowana.

„Jako mała dziewczynka nie potrafiłam się odnaleźć i postanowiłam odebrać sobie życie. Wzięłam wszystkie tabletki, jakie znalazłam. I zamknęłam się w piwnicy. Nie miałam czym popić tych tabletek, wyszłam więc na podwórko i połykając tabletki, jadłam kule śniegowe. Potem leżałam w piwnicy i wymiotowałam. Znalazł mnie brat, wezwał pogotowie” - wspominała.

Mężczyzna, nie chłopak

Wszystko zmieniło się, kiedy Olga poszła do VII LO w Krakowie. Jako nastolatka poznała hippisów. To właśnie pod Wawelem było ich polskie centrum, tępione i inwigilowane przez SB. Z czasem zaczęła ubierać się równie kolorowo jak jej nowi znajomi, jeździła z nimi na „zloty”, ale także sięgnęła po narkotyki. Przestała mieszkać w rodzinnym domu, co noc znajdując inny kąt u kogoś „na chacie”. Tam też poznała muzykę rockową: Dylana, Doorsów, Floydów i całą resztę.

„Będąc w tym środowisku, miałam okazję zetknąć się z ludźmi ze środowiska artystycznego Europy i Ameryki. Byliśmy na bieżąco z tym, co tam się działo. Panowała atmosfera buntu przeciw establishmentowi. Czytaliśmy namiętnie Sartre’a, Camusa, dużo poezji, Witkiewicza, Gombrowicza. I non stop coś się działo. Było też dużo nowej muzyki - przedziwny jak na tamte czasy zespół Zdrój Jana, Marek Jackowski ze swoim Vox Gentis” - opisywała.

To był też czas pierwszych miłości Olgi. Najpierw zakochała się w „Psie”, hipisie który jest teraz prominentnym politykiem PiS. Ten związek był jednak toksyczny - i młoda dziewczyna więcej w nim wycierpiała, niż doświadczyła radości.

Zupełnie inaczej działo się, kiedy w Piwnicy pod Baranami poznała Marka Jackowskiego. Piotr Skrzynecki namówił łódzkiego gitarzystę, aby przeprowadził się do Krakowa. I tak też się stało - dzięki czemu Jackowski mógł grać w podwawelskich klubach i spotykać się z Olgą. Para wzięła ślub w 1971 roku.

„Miałam mnóstwo absztyfikantów. Ale żadnego nie chciałam, nikogo nie kochałam. Marek był zupełnie inny. Marek wydawał mi się mężczyzną, a nie chłopcem jak inni. I czułam, że naprawdę mnie kocha. Poczułam, że dobiłam do przystani. Marek był tą przystanią” - przyznała wiele lat potem.

Jako żona i nieżona

Dwa lata po ślubie przyszedł na świat syn Marka i Olgi - Mateusz. Wtedy para przeprowadziła się do Warszawy. Tam Jackowski założył zespół Maanam, w którym najpierw wspomagał go Milo Kurtis, a potem John Porter. Początkowo grupa wykonywała hipisowską muzykę o akustycznym brzmieniu i psychodelicznym klimacie, w którym było również miejsce na wokalizy Olgi, która przybrała wtedy pseudonim Kora. Wszystko zmieniło się, gdy Porter przyniósł na jedną z prób płytę Sex Pistols. Punk był dla Marka i Kory objawieniem. Kiedy Maanam pokazał się w 1980 roku na festiwalu w Opolu - wszyscy byli zaszokowani.

„O wszystkich członkach Maanamu, ze mną włącznie, mogę powiedzieć, że byliśmy bardzo nieśmiali i naiwni. Popełniliśmy przez to wiele błędów. Byliśmy wykorzystywani przez menedżerów. Osiągnęliśmy ogromny sukces, mieliśmy ponad trzysta koncertów w roku, nagrywaliśmy płyty, o które ludzie się zabijali, a mimo to nigdy nie powodziło się nam finansowo - podkreślała potem.

Los chciał, że w tej samej kamienicy, do której w stolicy wprowadzili się Jackowscy, mieszkał Kamil Sipowicz. Młodszy od Kory o trzy lata młody poeta od razu zachwycił piosenkarkę. Wybuchł płomienny romans - a kiedy jego namacalnym dowodem okazało się dziecko, wokalistka uznała, że lepiej dla wszystkich będzie, jeśli syn Szymon zostanie uznany za owoc związku z Markiem. I tak też się stało: przez wiele lat Jackowski wierzył, że to jego dziecko. Kora zerwała znajomość z Sipowczem i starała się być przykładną żoną.

„Nasze małżeństwo trwało trzynaście lat, a ja coraz bardziej uzmysławiałam sobie, że nie chcę grać roli żony. Nie mogłam żyć z mężczyzną, który uważał, że »jako żona« nie mogę robić tego czy tamtego, a jako nieżona mogłabym to robić, niezależnie od tego, czy jesteśmy razem czy nie. Po rozwodzie przez jakiś czas próbowaliśmy z Markiem żyć w wolnym związku, ale to się nie sprawdziło” - deklarowała Kora.

Fani pod balkonem

Kiedy małżeństwo Jackowskich przeżywało swój rozpad, Maanam stał się jedną z najpopularniejszych grup rodzimego rocka. Kora i Marek potrafili zaadaptować punkowe wzorce do stworzenia świetnych piosenek, które wpadały w ucho. Ważne były też teksty Kory - dla jednych absurdalne, dla drugich - poetyckie. Nic więc dziwnego, że kiedy Jackowscy wrócili do Krakowa i zamieszkali w bloku przy ulicy Kazimierza Wielkiego, pod ich balkonem koczowali zakochani w wokalistce fani.

„Nocny patrol” to moja ulubiona płyta Maanamu. Oddaje, co czułam i myślałam w czasie stanu wojennego. I kojarzy mi się właśnie z Krakowem z młodości. „Nocny patrol”, „Kreon” i „Zdrada” to typowe utwory stanu wojennego. „Nocny patrol” dlatego, że ja ten nocny patrol ciągle widziałam, nagrywając poprzednią płytę „O!”. Ciągle mnie te patrole legitymowały, kiedy wracałam z nagrań, ale i odwoziły do domu” - wspominała Kora.

Maanam nie miał wielkich problemów z cenzurą. Nie spodobały jej się tylko trzy teksty Kory. „Paradę nadzwyczaj wielkich słoni” zinterpretowano jako aluzję do... ówczesnej agresji ZSRR na Afganistan. „Anton” - bo pojawił się wtedy, kiedy dokonano zamachu na papieża, w którym brał udział bułgarski spiskowiec o takim właśnie nazwisku. „Oddech szczura” dyskredytował już sam tytuł. Kiedy w 1984 r. zespół odmówił zagrania podczas zjazdu młodzieży komunistycznej w Pałacu Kultury i Nauki - przez trzy miesiące nie wolno było grać jego piosenek w radiu. Dwa lata później Maanam się rozpadł - ze względu na alkoholizm Jackowskiego i jego rozstanie z Korą.

„Po tych doświadczeniach najważniejszą rzeczą stał się dla mnie dom. Dom, w którym nie ma alkoholu, papierochów, gdzie byle kto nie może wejść, gdzie jest zawsze czysto - podkreślała.

Ostatnia walka

Maanam jednak powrócił - kiedy Jackowski wyzwolił się z alkoholizmu, a Kora ułożyła sobie życie z Sipowiczem. Nie był to już ten sam zespół. Aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości po 1989 roku, grupa odpuściła rockowe granie - a jej specjalnością stały się miłosne ballady. Maanam wrócił do formy dopiero na swej ostatniej płycie. Niestety - „Znaki szczególne” z 2004 roku okazały się pożegnaniem z zespołem.

Kiedy Jackowski opuścił Maanam, Kora skoncentrowała się więc na solowej karierze. Z jednej strony była jurorką popularnego talent-show „Must Be The Music”, a z drugiej - nagrała stylową płytę solową. Jako osoba publiczna często wypowiadała się na społeczne i polityczne tematy. Gdy policja przechwyciła adresowaną dla niej paczkę z marihuaną - tłumaczyła się, że to przesyłka dla jej... psa.

Pięć lat temu zdiagnozowano u Kory raka jajników. Kiedy okazało się, że jedyne lekarstwo, które może jej pomóc, kosztuje majątek, zwróciła się z prośbą o wsparcie do fanów. Ci nie poskąpili grosza - i przekazali na konto wskazanej przez nią fundacji sporą sumę. Początkowo wydawało się, że wszystko skończy się szczęśliwie: mówiono o jej powrocie na scenę i koncertach. Niestety, nowotwór zaatakował jeszcze raz i tym razem nie udało się już go pokonać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: „Jestem jeszcze, jeszcze trochę”... - śpiewała Kora. Żal, że już odeszła - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl