Joanna Zaręba: Nasze mózgi zdolne są do niesamowitej adaptacji

Anita Czupryn
123RF
Świadomość wciąż pozostaje jedną z największych zagadek nauki. Nie wiemy, skąd się bierze ani kto jeszcze ją posiada. Gdybyśmy to zrozumieli, mogłoby to zmienić nasze podejście do świata, zwierząt, a nawet jedzenia mięsa – mówi Joanna Zaręba, autorka książki o pułapkach ludzkiego mózgu.

Które z odkryć dotyczących ludzkiego mózgu i jego działania jest dla Pani najważniejsze? Co szczególnie Panią zaskoczyło podczas pracy nad książką "O mężczyźnie, który widział dźwięki"?

Zaskakuje mnie sam fakt, że ludzie uważają, iż dobrze znają swój umysł – w końcu mamy go od zawsze, prawda? A mimo wszystko, choć ja sama „siedzę” w swojej głowie od 45 lat, wciąż istnieją rzeczy, o których nie mamy pojęcia. Ostatnio widziałam zabawny mem na Facebooku, który mówił, że jeśli zamkniemy oboje oczu, widzimy ciemność, ale gdy zamkniemy tylko jedno oko, nie widzimy ciemności za tym zamkniętym okiem. Widzimy wyłącznie to, co pokazuje nam otwarte oko. Mózg nie rejestruje, że po drugiej stronie jest ciemno – po prostu to ignoruje. Tak samo nie widzimy plamki ślepej, dopóki nam coś w plamkę ślepą nie wejdzie; coś, co jest pojedynczym punktem, jedną kropką która nagle zniknie, to nie dowiemy się że mózg absolutnie nie widzi niczego, bo w tym miejscu wchodzi do oka nerw wzrokowy i nie ma żadnych sygnałów wzrokowych, więc mózg po prostu „dokleja” sobie obraz, estymuje, co w tym miejscu powinno być.

A które odkrycie szczególnie Panią zafascynowało?

Chyba najbardziej zadziwiło mnie to, jak skrajnie różnie ludzie podchodzą do hipnozy. Z jednej strony istnieją spektakularne dowody na to, co można osiągnąć pod wpływem hipnozy – na przykład operacje bez znieczulenia albo utrzymanie ciała w pozycji „deski” między dwoma krzesłami, czego przeciętny człowiek by nie dokonał. Z drugiej strony, są naukowcy, którzy mówią: „Dobrze, ale na grupie kontrolnej z odpowiednio zmotywowanymi ochotnikami udało się osiągnąć ten sam efekt”.

Jednak trudno zaprzeczyć efektom hipnozy. Czytając o tym, co można dzięki niej osiągnąć, zastanawiam się, czym ona naprawdę jest. Naukowcy są w tej kwestii podzieleni – jedni twierdzą, że to wyjątkowe zjawisko, inni, że to po prostu powszechny mechanizm, na który nie zwracamy uwagi. Sam fakt, że nauka bada coś, czego wciąż nie potrafi w pełni zdefiniować, jest dla mnie niezwykle fascynujący.

Myśli Pani, że nasze myślenie jest bardziej zależne od biologicznych uwarunkowań, niż jesteśmy skłonni to przyjąć?

Z pewnością. Nasze myślenie jest silnie zależne od biologii, co doskonale widać na przykładzie samoregulacji. Kiedy człowiek znienacka staje się zły i ma ochotę wszystkich pogryźć, często nie powinien się zastanawiać, kto go zdenerwował, ale raczej, czy zjadł obiad albo wypił wystarczająco dużo wody. Fizjologiczny stan naszego organizmu – to, czy jesteśmy głodni, czy spadł nam poziom cukru, czy odpowiednio się nawodniliśmy – wpływa na nasze reakcje. Osoby z ADHD, depresją czy innymi problemami zdrowotnymi mogą się leczyć farmakologicznie i terapeutycznie, ale muszą także bardzo dbać o swoje podstawowe potrzeby fizjologiczne, jak regularne jedzenie i picie wody, bo zaburzenia na tym poziomie dodatkowo rozregulowują organizm. A przecież mózg, poprzez neuroprzekaźniki, decyduje o tym, co właściwie czujemy. Brak odpowiedniego neuroprzekaźnika lub jego nadmiar może zaburzyć nasze odczucia, przez co reagujemy inaczej, niż byśmy tego oczekiwali. Tak więc nasza fizjologia już na poziomie mózgu decyduje o tym, co czujemy, a przecież z uczuciami bardzo się identyfikujemy.

Pisze Pani o zjawiskach takich jak synestezja, echolokacja czy zespół sawanta. O ile synestezja – mam wrażenie - jest zjawiskiem powszechnie bardziej znanym, o tyle dwa następne już niekoniecznie. Jakie mechanizmy za nimi stoją i czy kiedykolwiek będziemy w stanie je w pełni zrozumieć?

Echolokacja jest dość prostym mechanizmem, w którym zwierzęta (i ludzie w pewnym stopniu) posługują się słuchem do orientacji w przestrzeni. Gdy brakuje bodźców wzrokowych, ludzki mózg jest w stanie wykorzystywać informacje o dźwiękach odbijających się od przeszkód i może opracować inną metodę orientacji, np. właśnie echolokację. Widziałam kiedyś relację z jednego ze szkoleń, gdzie osoby niewidome jeździły na rowerach po lesie, używając zamocowanych na szprychach plastikowych trytytek, które wydawały dźwięk. Słysząc, jak dźwięk odbija się od przeszkód, były w stanie się orientować. Mózg jest plastyczny, więc większość z nas mogłaby się tego nauczyć – choć nie osiągniemy takiej precyzji jak nietoperze, bo one są do tego przystosowane ewolucyjnie. Echolokacja daje pewne możliwości, których wzrok nie oferuje – można „zobaczyć”, co znajduje się za rogiem.

Stąd mówi się, że osoby niewidome świetnie wykorzystują swój słuch.

Tak, bo mózg, pozbawiony bodźców wzrokowych, przekierowuje swoje zasoby na odbieranie bodźców słuchowych. W ten sposób osoby niewidome mogą efektywniej wykorzystywać swoje zmysły.

Na czym polega zespół sawanta?

Tu sprawa jest bardziej złożona. Zespół sawanta, jak sama nazwa wskazuje, to nie jest pojedynczy syndrom, lecz zespół cech, które współwystępują z innymi problemami, często intelektualnymi lub społecznymi. Zespół sawanta bywa kojarzony z autyzmem, ale to stereotyp – nie każda osoba w spektrum autyzmu jest sawantem, a nie każdy sawant ma autyzm. To, co jest fascynujące w zespole sawanta, to ogromny kontrast między genialnymi umiejętnościami a codziennymi trudnościami tych osób. Na przykład, ktoś będący wybitnym malarzem nie radzi sobie w kontaktach międzyludzkich, ponieważ jest głęboko autystyczny. Albo ktoś tworzy genialne konstrukcje, ale jednocześnie potrzebuje opieki, bo nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie.

Ludzie często wyobrażają sobie geniusza jako kogoś wszechstronnego, jak Leonardo da Vinci, ale w przypadku zespołu sawanta mamy do czynienia z bardzo wąską specjalizacją. Jedna umiejętność, w której dana osoba się wyróżnia, często mocno kontrastuje z resztą jej życia. Sawanci mogą mieć niesamowite zdolności obliczeniowe, potrafią podać, jaki dzień tygodnia przypadał 30 lat temu, ale jednocześnie mogą nie być w stanie samodzielnie funkcjonować.

W swojej książce porusza Pani temat psikusów płatanych przez umysł. Jest granica między talentem a błędem w działaniach naszego mózgu?

Nie jestem pewna, czy taka granica w ogóle istnieje. Wszystko to raczej stanowi spektrum. Na przykład, wracając do synestezji, może ona bardzo pomóc – u muzyka czy malarza może sprawić, że ich dzieła będą absolutnie unikalne. Ale jednocześnie synestezja może być irytująca w codziennym życiu. Wyobraźmy sobie osobę, która zamawia danie w restauracji, ale kolor kurczaka, jego wygląd czy zapach wywołują u niej inne, nieprzyjemne bodźce. Kolor potrawy może spowodować, że ta osoba usłyszy nieprzyjemny, zgrzytający dźwięk, albo smak może wywołać wrażenie obrzydliwego dotyku, śliskiego, nieprzyjemnego obiektu. To sprawia, że trudno byłoby jej coś takiego zjeść.

Pamiętam, że Zdzisław Beksiński podczas malowania swoich obrazów słuchał muzyki.

Prawdopodobnie muzyka pomagała mu w twórczym procesie. Zresztą, nie trzeba być synestetą, aby muzyka była inspiracją. Niektórzy artyści, niezależnie od posiadania synestezji, korzystają z dźwięków, które stają się dla nich motorem twórczości. Oczywiście, nie każdy reaguje na muzykę w ten sam sposób – dla osób nadwrażliwych dźwięki mogą wręcz przeszkadzać. Jednak czasem muzyka bywa dużą inspiracją.

Wspomina Pani, że nasza pamięć jest pełna niespodzianek, na przykład mogą nas oszukiwać fałszywe wspomnienia. Jak to wpływa na nasze poczucie tożsamości?

To jedno z większych zagadnień. Ktoś kiedyś podczas wykładu TED mówił o tym, z czego składa się nasza tożsamość – wymienił emocje i wspomnienia. Poprosił słuchaczy, aby wyobrazili sobie, jakby to było, gdybyśmy nie mieli ani emocji, ani wspomnień. Kim wtedy bylibyśmy? To, co pamiętamy, wydaje nam się realne, ale nasza pamięć jest niezwykle podatna na zmiany i modyfikacje. Jeśli nie podejrzewamy, że ktoś chce nas celowo zmanipulować, bardzo łatwo możemy uwierzyć w fałszywe wspomnienia. Możemy wierzyć, że coś się wydarzyło, i będziemy mieć w głowie dokładne obrazy, szczegóły, kolory. Na przykład, ktoś może nam wmówić, że zgubiliśmy się w centrum handlowym jako dziecko, a my zaczniemy w to wierzyć, bo ktoś trzeci nam to potwierdzi, mówiąc: „Nie pamiętasz jak się zgubiłaś w tym centrum i jak taka pani cię odprowadzała?” Mózg uzna, że, pewnie tak było, tworząc to wspomnienie na podstawie sugestii.

Gorzej, gdy ludzie zaczynają „przypominać sobie” traumatyczne wydarzenia, które nigdy się nie wydarzyły. Tak było w przypadku tzw. „satanic panic” w Stanach Zjednoczonych, kiedy odkryto, że sprawcami molestowania seksualnego nie są obcy ludzie, ale bliscy – rodzina, sąsiedzi, przyjaciele. Kiedy terapeuci zaczęli intensywnie szukać tych przypadków, zaczęły pojawiać się coraz dziwniejsze wspomnienia. Stosowano metody terapeutyczne, które sugerowały pacjentom pewne rzeczy, a oni zaczynali przypominać sobie sytuacje, które były wręcz absurdalne. W pewnym momencie FBI prowadzące te śledztwa doszło do wniosku, że wiele z tych „wspomnień” nie jest prawdziwych – ktoś mówił, że był molestowany przez satanistów, którzy składali ofiary z ludzi, a do tego pojawiali się kosmici.

Szczególnie dzieci były podatne na te sugestie, ponieważ mają bardzo rozwiniętą intuicję i szybko wyczuwają, co dorośli chcą od nich usłyszeć. Jeśli policjant pyta dziecko: „Czy ten pan zrobił ci krzywdę?”, dziecko prawdopodobnie odpowie, jak policjant tego oczekuje. A ponieważ dorośli coraz bardziej się wkręcali w tę narrację, dostawali coraz dziwniejsze zeznania. Myślałam, że „satanic panic” to typowo amerykańskie zjawisko, ale potem przypomniałam sobie, że w podstawówce bałam się wracać do domu, bo moja polonistka opowiadała mi, że wszędzie są sataniści. Dopiero po latach zrozumiałam, że to był właśnie ten czas, kiedy „satanic panic”, które zaczynało się kończyć w Stanach, a do nas wszystko z zachodu docierało jak zwykle z opóźnieniem, no i sataniści też dotarli.

Posiadamy taką cechę w naszym umyśle, którą powinniśmy bardziej doceniać w codziennym życiu, ale o niej zapominamy?

Może łatwiej byłoby powiedzieć, na co powinniśmy uważać. Jednak myślę, że warto doceniać plastyczność naszego mózgu – to, jak niesamowicie potrafi się dostosowywać. Z tego wynika również pewna plastyczność umysłu, bo bez mózgu umysł by nie istniał. Powinniśmy docenić, że nasz umysł robi wszystko, by zminimalizować nasz dyskomfort i dostosować nas do zmieniających się warunków. Jesteśmy gatunkiem zdolnym do adaptacji, do uczenia się nowych rzeczy, do postrzegania świata w zupełnie nowy sposób. Uważam, że ta zdolność do adaptacji, innowacyjności i plastyczności jest główną umiejętnością w dzisiejszych czasach, bo żyjemy w świecie, który zupełnie odbiega od tego, do czego zostaliśmy ewolucyjnie stworzeni. Mózg naszych przodków rozwijał się, aby pomagać im przetrwać w grupach, które poruszały się po sawannie, współpracując przy zdobywaniu pożywienia i uciekaniu przed drapieżnikami. Mieliśmy widzieć zagrożenie, reagować na nie szybko i skutecznie. Tymczasem dzisiejszy poziom stresu i ilość bodźców, z którymi się mierzymy, znacznie przekracza tamtą rzeczywistość. Na sawannie mieliśmy niebo, trawę, lwy – to, co chcieliśmy upolować. A teraz, gdy idziemy do centrum handlowego, otacza nas cała gama kolorów, dźwięków, świateł, zapachów i ludzi. W okresie świątecznym bywa to wręcz przytłaczające – mówi się nawet, że małe dzieci nie powinny przebywać w takich miejscach zbyt długo, bo jest tam zbyt wiele bodźców.

Nasze mózgi wciąż nie odróżniają współczesnych stresorów od tych, z którymi mierzyli się nasi przodkowie. Kiedy na przykład szef na nas krzyczy, uruchamia się w nas dokładnie ten sam mechanizm obronny, który dawniej aktywował się, gdy przodków gonił tygrys. Świadomie wiemy, że to nie tygrys, ale fizycznie nasza reakcja jest taka sama. Jeśli więc żyjemy w ciągłym stresie, nasz organizm stale funkcjonuje w trybie „uwaga, tygrys” – a to nas wyczerpuje.

Badając takie zjawiska jak synestezja czy fałszywe wspomnienia, natknęła się Pani na przypadki, które podważałyby to, co nauka na ten temat już wie?

Jeśli chodzi o coś, co wykraczałoby poza naukę w sensie paranormalnym, to na nic takiego nie trafiłam. Kiedy jednak człowiek przeczyta już dużo o tym, co mózg potrafi, i ogólnie o świecie, trudno jest znaleźć coś, co by nas zaskoczyło na tyle, byśmy uznali: „Ojej, to nie może być prawdziwe”. Jest jednak wiele zjawisk, które bardzo skutecznie udają coś paranormalnego. Kiedyś przez kilka miesięcy analizowałam to, co działo się na jednym z forów ezoterycznych. Był tam dział poświęcony snom, gdzie ludzie dzielili się swoimi doświadczeniami, i sporo osób opisywało zmory nocne.

Zmora nocna to coś, czego nie potrafimy zdefiniować, a jeśli to nas spotka, łatwo zrozumieć, dlaczego później kręci się o tym horrory. Podczas fazy REM nasze ciało jest sparaliżowane – to naturalne, bo inaczej byśmy wstali i mogli sobie zrobić krzywdę. Kiedy budzimy się w tej fazie, ciało nadal jest sparaliżowane, ale my już jesteśmy świadomi. Czujemy, że nie możemy się ruszyć, wpadamy w panikę, a mózg zaczyna podrzucać różne wizje. Często ludzie widzą wtedy ciemną, złowrogą postać – nie wiedzą, skąd to wiedzą, ale czują, że ta postać jest zła i że się do nich zbliża, podczas gdy oni są sparaliżowani.Mam kolegę, który również zmagał się ze zmorą nocną. Jest buntowniczą osobą, więc w końcu wysiłkiem woli udało mu się poruszyć ustami i powiedzieć: „Wynocha!” – i to zadziałało.

Wspomniała Pani o snach; a wiem, że prowadzi Pani sennik. Ludzie od wieków próbują je zrozumieć. Czy sny mogą nam pomóc zrozumieć nasz mózg?

Sny mogą wiele powiedzieć o tym, jak działa nasz mózg. Pisząc książkę i czytając o pamięci, natrafiłam na mechanizmy związane ze snem i okazało się, że to, co nam się wydaje snem, jest bardziej skomplikowane. Po pierwsze, w fazie NREM, w której nie mamy typowych snów, mózg utrwala to, czego nauczył się w ciągu dnia. Na przykład, wieczorem nie mogę sobie przypomnieć nowych słówek z Duolingo po włosku, ale rano budzę się i już je znam – mózg wykorzystał czas snu, żeby utrwalić tę wiedzę.

Jeśli chodzi o fazę REM, w której pojawiają się sny, istnieje teoria, że w tej fazie mózg tworzy sieci skojarzeń. Wszystko, co widzieliśmy, usłyszeliśmy, dotknęliśmy czy posmakowaliśmy w ciągu dnia, mózg łączy w skomplikowane sieci. Czasami te połączenia mogą wydawać się dziwaczne. W testach skojarzeń, gdzie jedna osoba podaje słowo, a druga musi natychmiast odpowiedzieć innym, często wychodzą zaskakujące odpowiedzi – to właśnie pokazuje, jak pracuje mózg. W snach, mózg buduje te sieci skojarzeń i być może dlatego sny są tak niesamowite i chaotyczne. To po prostu efekt tego, jak mózg pracowicie organizuje wszystkie nowe informacje, wyświetlając skojarzenia i łącząc je z nowymi treściami.

Można nauczyć się kontrolować swoje sny?

Są osoby, które to potrafią, i u niektórych zdarza się to częściej niż u innych. Kiedy rozmawiam z ludźmi o snach, o tzw. „lucid dreaming”, czyli świadomych snach, to niektórzy mówią, że zawsze to mieli, bez żadnych starań, inni mówią, że nauczyli się tego, a jeszcze inni próbują, ale nie dają rady. Świadomy sen to coś naprawdę niezwykłego. Pamiętam swoje pierwsze odczucie, kiedy byłam w takim świadomym śnie – to było poczucie całkowitej wolności. Wiedziałam, że nic nie muszę, bo to tylko sen. Mogłam iść na spacer, zapomnieć o problemach, bo wiedziałam, że wszystko to jest nierzeczywiste. Jeśli ktoś potrafi kontrolować swoje sny, może w nich przećwiczyć trudną rozmowę kwalifikacyjną albo popracować nad koszmarami. Zwłaszcza jeśli ktoś ma powtarzające się koszmary, może próbować porozmawiać z postaciami ze snu i zapytać: „Czego ode mnie chcesz?”. Sama raz to zrobiłam i zauważyłam, że kiedy coś mnie goni we śnie, a ja zatrzymuję się i pytam, to w ten sposób koszmar się rozmywa. Na przykład, w moim dzieciństwie miałam koszmary o kosmitach, którzy chcieli przejąć władzę nad Ziemią. Kiedy raz zapytałam ich we śnie: „Czego od nas chcecie?”, okazało się, że sami tego nie wiedzieli.

Chciałam zapytać o Pani osobiste doświadczenia związane z fenomenami mózgu, o których Pani pisze. Na przykład o déjà vu.

Oj, déjà vu miałam wyjątkowo silne podczas nauki jazdy, co było chyba najgorszym momentem, aby to odczuwać. Zwykle déjà vu to wrażenie, że coś już się wydarzyło, ale u mnie było inaczej – czułam, że to już kiedyś mi się śniło. Pamiętam sytuację na placu manewrowym, kiedy parkowałam tyłem. Zostało mi jeszcze pół metra do ściany, kiedy nagle ogarnęło mnie deja vu. Zupełnie straciłam orientację, co mam zrobić. Na szczęście instruktor wcisnął hamulec i nie wjechaliśmy w ścianę, ale pewnie bym to zrobiła, bo miałam takie silne przeświadczenie, że dokładnie ta sytuacja już mi się kiedyś śniła. To chyba było jakieś przepięcie w mózgu.Niektórzy wierzą, że déjà vu to wspomnienia z poprzedniego wcielenia, ale wątpię, żebym w poprzednim życiu jeździła dokładnie tym samym samochodem z tym samym instruktorem, w tym samym miejscu. Prawdopodobnie jakiś neuron źle „dogadał się” z innym i stąd to uczucie.

Umysł można oszukać do tego stopnia, że wierzymy w rzeczy zupełnie irracjonalne, jak w przypadku zespołu Cotarda, gdzie osoba wierzy, że nie żyje?

Tak, to jest łatwiejsze, niż się wydaje, bo tu nie chodzi o wiarę czy logikę. Mózg zaczyna budować obraz rzeczywistości na podstawie dostępnych danych. W zespole Cotarda problem polega na tym, że zaburzone jest postrzeganie własnego ciała – osoba uważa, że jej ciało jest martwe. Świadomość nie ma tu nic do gadania. Podobnie jest w przypadkach, kiedy po wylewie człowiek ma sparaliżowaną kończynę i twierdzi, że to nie jego noga. Oliver Sacks pisał o takim przypadku – pacjent spadał z łóżka, pielęgniarki zastanawiały się, dlaczego, dopóki nie okazało się, że wypada, bo wyrzuca swoją sparaliżowaną nogę z łóżka. Był przekonany, że to nie jego noga. Nie podejrzewał, że to jego własny mózg wprowadzał go w błąd. A jeśli ktoś czuje, że jego sparaliżowana noga nie należy do niego, łatwo jest uwierzyć w tę iluzję i twierdzić, że ktoś ją „podłożył” albo, że to nie jego kończyna. I naprawdę nie da się takiej osoby przekonać. Były przypadki lekarzy i pielęgniarek, którzy sami cierpieli na takie schorzenie, mimo że świadomie wiedzieli, że to niemożliwe, nadal nie byli w stanie uwierzyć w rzeczywistość.

Oliver Sacks badając umysł, poszukiwał granicy między zdrowiem a chorobą psychiczną. Pani zdaniem taka wyraźna granica istnieje?

Na 100 procent nie ma wyraźnej granicy. To, jak sobie radzimy, czy coś nam pomaga, czy szkodzi, zależy w dużej mierze od warunków, w jakich się znajdujemy, od ludzi, którzy nas otaczają, i od oczekiwań wobec nas. W mojej pracy problemem może być np. prokrastynacja – jeśli nie mogę się skupić i nie odpowiadam na maile, to jest problem. Ale gdybym była artystką malarką bez wyznaczonych terminów, mogłabym czerpać z tego, że mój mózg działa inaczej. Oczywiście są też przypadki, kiedy mózg wyraźnie utrudnia funkcjonowanie. Ostatnio czytałam książkę „The Center Cannot Hold" Elyn Saks. Autorka opisuje swoje życie z diagnozą schizofrenii. Jest dla niej jasne, że bez leków nie może funkcjonować. Choroba wywiera przemożny wpływ na jej życie, ale pomimo tego ukończyła prawo, psychologię, psychiatrię. Studiowała na prestiżowych uczelniach. Najtrudniejszy okres swojego życia spędziła z rozwijającą się chorobą, z dala od domu i poradziła sobie.

Na jakie pytania naukowcy wciąż nie potrafią znaleźć odpowiedzi? Na czym powinni się skupić, jeśli chodzi o umysł?

Przede wszystkim cały czas pozostaje wielki problem – czym dokładnie jest świadomość. Ostatnio czytałam książkę o modularnej strukturze świadomości. Autor sugerował, że świadomość składa się z modułów. Jeśli moduł ulegnie uszkodzeniu, np. w wyniku wylewu, nie widzimy lewej strony, to nie zdajemy sobie sprawy, że jej nie widzimy. To tak, jakby ten moduł zniknął, a my nie zauważamy, że brakuje części obrazu. To podważa teorię, że świadomość jest czymś jednolitym, centralnym, co ma pełen wgląd w naszą percepcję. Naukowcy wciąż próbują określić, czym dokładnie jest świadomość i na ile inne organizmy mogą jej doświadczać. Książka pod tytułem „Płonący dom" odnosi się do pewnego eksperymentu. Pacjentom z uszkodzeniem mózgu, którzy nie widzą lewej strony, pokazywano dwa identyczne obrazki domów, z tą różnicą, że w jednym z okien po lewej stronie był ogień. Kiedy pytano ich, czym te domy się różnią, odpowiadali, że niczym – dla nich były identyczne. Ale gdy proszono, by wybrali dom, w którym chcieliby zamieszkać, zawsze wskazywali ten bez ognia. Kiedy pytano ich, dlaczego dokonali takiego wyboru, wymyślali różne wymówki, np. że w tym domu jest więcej kwiatków albo więcej miejsca, mimo że tego na obrazku nie było widać. Coś w ich mózgu „wiedziało”, że tam jest ogień, choć sami tego nie dostrzegali. To pokazuje, jak złożony jest nasz umysł.

Co mogłoby zrewolucjonizować nasze życie, gdybyśmy znali odpowiedź?

Zdecydowanie rewolucją byłoby pełne zrozumienie, czym jest świadomość, skąd się bierze i kto jeszcze może ją posiadać. Na przykład, czy zwierzęta są świadome? Gdybyśmy to wiedzieli, mogłoby to całkowicie zmienić nasze podejście do jedzenia mięsa i hodowli zwierząt. Kolejną rzeczą, którą nauka powinna się zająć, jest zdrowie psychiczne. Wciąż jest ono traktowane po macoszemu – ludziom z depresją mówi się, żeby poszli pobiegać, pograli w piłkę, albo po prostu się uśmiechnęli. Myślę, że nauka ma tu ogromne pole do popisu, by popularyzować wiedzę o tym, jak działa mózg i umysł. To nie jest tak, że siłą woli możemy wszystko przezwyciężyć. Musimy zrozumieć, że nasz mózg ma swoje ograniczenia i że nie zawsze wystarczy „skupienie się”, by rozwiązać problemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl