Renata Bożek: Zgodnie z badaniami Vault.com, portalu internetowego skupionego na karierze i pracy, ok. 23 proc. pracowników deklaruje, że w pracy ma bliską osobę płci przeciwnej, którą może nazwać "pracowym współmałżonkiem". Czy jest sens tak to nazywać? Nie lepiej nazwać to po prostu przyjaźnią kobiety i mężczyzny, którzy spędzają razem kilka godzin dziennie w pracy, wspierają się i lubią?
Krzysztof Korona: To bez znaczenia, jak to nazwiemy. Ważne, na czym taki związek polega. W badaniach, o których mówisz, "pracowy współmałżonek" to ktoś wyjątkowo bliski, komu się zwierzamy nie tylko z problemów z pracy, lecz także mówimy o tym, co dzieje się w naszym domu, pytamy o radę po kłótni z żoną lub mężem. To ktoś, kto śmieje się z tych samych dowcipów i wie, że po przyjściu do pracy pijemy kawę z mlekiem, a po obiedzie czarną z dwiema łyżeczkami cukru. Ktoś, kto wie, że bałagan na biurku wyprowadza nas z równowagi, a w doskonały nastrój wprawiają piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Korzyści z takiego związku w pracy są jasne: jest ktoś, kto nas wspiera, na kogo możemy liczyć, kto pomoże poradzić sobie z intrygami współpracowników lub stanie po naszej stronie na zebraniu. Ale ja nie jestem entuzjastą takich "małżeństw". Ci, którzy przyznają się do posiadania takich "pracowych współmałżonków", zarzekają się, że to związki platoniczne. Ja byłbym jednak ostrożny, jeśli chodzi o zapewnienia, że seks nie wchodzi w grę. Relacja damsko--męska zawsze jest seksualna, nawet jeśli do seksu nigdy nie dochodzi. Dlatego byłbym ostrożny, jeśli chodzi o zacieśnianie bliskości z kolegą lub koleżanką z pracy. No, chyba że komuś bardziej zależy na romansie niż na małżeństwie.
Czy ty nie przesadzasz? Przecież istnieje coś takiego jak atrakcyjność fizyczna. Można mieć przyjaciela w pracy, który jest dla nas zupełnie nieatrakcyjny seksualnie, a w domu wspaniałego mężczyznę i wspaniały seks.
A czy ten przyjaciel wie, że nie liczy się dla swojej "pracowej żony" jako mężczyzna? No właśnie, nie zawsze to takie jasne. Miałem pacjenta, który zaprzyjaźnił się z koleżanką, licząc po cichu, że ona zostawi swojego chłopaka. Po trzech latach zostawiła. Ale nie dla niego. Choć w pracy byli nierozłączni, ona od początku mówiła, że nie ma mowy o czymś więcej niż przyjaźń, bo on nie jest w jej typie. Dlaczego nie wziął jej słów na poważnie i nie przestał się łudzić, że będą parą też w życiu?
Większość z nas pragnie bliskości i jeśli mamy ją z koleżanką z pracy, to co zatrzyma nas w pragnieniu, by tej bliskości mieć więcej? Na rozsądek bym tak bardzo nie liczył. Mojemu pacjentowi powiedziałem: "Albo zmieni pan pracę, przestanie się pan spotykać z tą kobietą i wtedy będzie miał szansę na to, że spotka pan kogoś, z kim stworzy prawdziwy związek, albo dalej będzie się pan podkochiwał w koleżance i wysłuchiwał jej narzekań na kolejnego faceta".
Decyzja wydaje się prosta.
Tylko pozornie, bo związki, które nawiązujemy w pracy, są często bardzo silne nie tylko dlatego, że kolega lub koleżanka daje nam to, czego nie dostajemy od ślubnego małżonka. Takie "pary" podtrzymywane są też przez politykę firmy. Jestem niezależnym trenerem, więc nie jestem ograniczony umową z prezesem firmy, który każe za spore pieniądze mieszać ludziom w głowach i wmawiać im, że to wszystko dla ich dobra. Mogę pozwolić sobie na to, by mówić wprost: spotkania integracyjne, szkolenia mogą być niebezpieczne dla pracownika, bo służą m.in. temu, by budować identyfikację z firmą i więzi ze współpracownikami. Dla dobra pracowników? Nie. Chodzi o to, by ludzie tak przywiązali się do siebie, by nawet myśl o tym, że mogą stracić swój zespół lub "pracowego współmałżonka", budziła w nich lęk. A takim lękiem można świetnie manipulować i np. zwiększać liczbę obowiązków, zmniejszając przy tym wynagrodzenie.
Z drugiej strony, jeśli ludzie trzymają się razem, to wspierają się i łatwiej im powiedzieć "nie" głupim lub niesprawiedliwym decyzjom szefa.
A jeśli szef mówi: "Panie Jarku, wie pan, jaka jest sytuacja na rynku i ja nie mam wyjścia. Albo pan zgodzi się na obniżkę pensji, albo będę musiał zwolnic panią Basię"? Nie muszę dodawać, że pani Basia to "pracowa żona" pana Jarka.
Co wtedy robi pan Jarek? Najczęściej zgadza się, bo nie wyobraża sobie, by mógł być nielojalny wobec najbliżej osoby w pracy. Człowiek, który boi się stracić coś, co dla niego cenne, czyli poczucie, że kolega z pracy rozumie go jak nikt lub że na koleżankę z działu zawsze może liczyć, jest w stanie pójść na wiele ustępstw, by uniknąć tej straty. To oznacza, że przestaje być niezależny, staje się podatny na naciski i manipulacje. Szefom na rękę są takie pary, bo łatwiej nimi manipulować.
Na forum internetowym Volt.com pojawiły się głosy, że na takie "pracowe małżeństwo" współpracownicy patrzą wilkiem. Bo albo uważają, że para ma romans, albo zazdroszczą bliskości, albo traktują ich jak zagrożenie.
Cóż, wiadomo, że taka para będzie bardziej lojalna wobec siebie niż wobec kolegi czy koleżanki, z która łączą ich bardziej powierzchowne kontakty. Współpracownicy widzą, że "pracowy współmałżonek" kryje "żonę" przed szefem, poprawia jej pracę, by inni nie zorientowali się, że ona się obija lub nie nadąża za zespołem. W ten sposób albo on pracuje więcej, albo zawala swoją pracę i nadstawia za nią karku. Nie twierdzę, że w pracy trzeba tylko dbać o swój interes, ale pokazuję, że taki bliski związek często obciąża, zamiast wzmacniać.
Zaraz, zaraz, chyba lepiej pracować z kimś, kogo się lubi, niż z kimś, kogo się nie znosi?
I tak, i nie. Jeśli np. szef wyznaczył mnie i koleżankę, która ciągle mnie krytykuje i podważa moje kompetencje, do pracy przy jakimś projekcie, to mogę podjąć rywalizację, by pokazać, kto ma przewagę. Więc staram się pracować tak, by udowodnić jej, że to ja jestem lepszy. To brzmi trochę jak wojna światów, ale efekt pracy może być znacznie lepszy niż wtedy, gdy pracuję z kimś, z kim się przyjaźnię.
Zrozumienie i sympatia wcale nie muszą stymulować nas do wysiłku i osiągnięć. Myślę, że wielu pracowników zdaje sobie z tego sprawę. Kilka lat temu Sopocka Pracownia Badań Społecznych przeprowadziła sondaż, w którym pytano: "Czy chciałbyś/chciałabyś pracować ze swoim parterem w tej samej firmie?". Ponad połowa respondentów odpowiedziała, że nie. Być może chodzi o to, że każdy z nas potrzebuje odsapnięcia od partnera, który czasami irytuje, ma pretensje, obraża się.
Być może chodzi też o to, że często kolega lub koleżanka docenia w nas to, czego partner nie widzi. Albo nie może, nie chce zrozumieć tego, co dzieje się w pracy.
Zwłaszcza teraz, gdy wszyscy jesteśmy straszeni kryzysem. To kolejna pułapka dla "pracowych małżeństw". Wyobraźmy sobie, że we dwoje pracujemy w pokoju, na zewnątrz którego czyha groźny lew. To jasne, że nawet jeśli wcześniej niespecjalnie się lubiliśmy, to sytuacja zagrożenia sprawi, że zaczniemy bliżej współpracować, by uchronić się przed zgubą. Nawet jeśli do tej pory uważałem, że koleżance nie można zaufać, bo jest intrygantką, to lęk przed "lwem" sprawia, że bagatelizuję swoje wątpliwości i łatwiej wchodzę w bliski związek. Odkąd pomyślałem: jesteśmy jedną drużyną, dałbym sobie uciąć za nią rękę, zapominam, że kiedyś wygryzła z posady swojego najlepszego kumpla.
Wydaje mi się, że w takich parach pracowych częściej kobiety wchodzą w rolę opiekuńczej, rozumiejącej siostry lub matki. To one raczej powinny uważać na swoich pracowych współmałżonków. O, nie wszystkie panie są takimi aniołami dla mężczyzn. W korporacjach zdarzają się, i to nierzadko, tzw. korporacyjne jędze, które po trupach idą do celu. Często po trupach męskich. Budowanie związków koleżeńskich z taką kobietą jest równie ryzykowne jak zabawa z kobrą.
Inicjatywa przyjaźni zwykle wychodzi od takiej pani, która zaczyna wyróżniać jednego kolegę, zwierza mu się, odkrywa przed nim serce: "No wiesz, wszyscy myślą, że jestem bezwzględną karierowiczką, a ja miałam zimnego i wymagającego ojca", "Tak naprawdę marzę o tym, by rzucić tę robotę i wyjechać do Afryki pracować w obozie dla uchodźców". Facet myśli: "Wszystkich traktuje z buta, a przede mną otworzyła się i pokazała swoją bezradność". I już po nim.
Mam pacjentów, których wykorzystała szefowa, udając przyjaźń. Na początku daje mnóstwo sygnałów sympatii, że on zaczyna myśleć: "To dziewczyna, z którą tylko ja potrafię się zaprzyjaźnić". To pułapka. Jej celem jest wykorzystanie informacji od swojego "przyjaciela", rozgrywanie za jego pomocą intryg. Gdy już wyciągnie od niego to, na czym jej zależało, przestaje się nim interesować. A facet jest zdruzgotany: "Przecież to była przyjaźń! Byliśmy nierozłączni!". Nieprawda. To była tylko manipulacja.
Mężczyźni też potrafią udawać przyjaźń w pracy.
Oczywiście. Weźmy taki przykład: nowy dyrektor był uprzejmy i miły dla wszystkich. Ale dla mojej pacjentki był szczególnie uroczy, zaprosił ją na lunch, dopytywał się o jej rodzinę, zwierzył się z marzeń o domku za miastem. Nie robił żadnych seksualnych aluzji, więc ona była pewna, że zależy mu na bliskości i przyjaźni, a nie na seksie. Znajomi ostrzegali ją, że to manipulant. Ona była pewna, że zobaczyła go takim, jaki jest naprawdę: wrażliwiec, który martwi się chorobą kota matki. Gdy wyciągnął od niej potrzebne mu dokumenty, kontakty i informacje na temat firmy, przestał ją zauważać.
Nawet te wstrząsające przykłady nie przekonają mnie, że w pracy nie ma szans na przyjaźń i szczerość.
Nie mówię, że nie ma szans. Ale jeśli nie będziemy mieli bliskiego związku poza pracą, to jesteśmy podatni na wciąganie nas w pułapkę takich niby-związków z biura. Unikniemy tego, jeśli osobą, z którą będziemy w bliskim, szczerym związku będzie życiowy, a nie pracowy partner lub partnerka. To o ten związek powinniśmy przede wszystkim dbać, w ten związek inwestować swoje uczucia i energię. Wtedy możemy mieć świetny kontakt ze współpracownikiem lub współpracowniczką. Bez ryzyka, że zastąpi nam prawdziwą, żywą relację.
***
Dr Krzysztof Korona, psycholog, psychoterapeuta. Członek Polskiego Towarzystwa Terapeu-tycznego, biegły sądowy. Prowadzi poradnię internetową Psychonet.pl
Daj sobie spokój z lojalnością wobec współpracowników, jeśli:
Kolega, któremu pomagałeś przez cały dzień, na zebraniu z szefem nawet się nie zająknie, że świetny raport to także twoja zasługa. Możesz mu oczywiście dalej pomagać, jeśli zależy ci na opinii frajera.
Koleżanka wciąż ma kłopoty z mężem. Dlatego od kilku miesięcy spóźnia się i prosi, byś zostawał za nią po godzinach. Czy nie uważasz, że ona na tych narzekaniach świetnie wychodzi, a ty masz mniej czasu na życie osobiste?
Dochodzą do ciebie plotki, że nowy kolega z działu, który prosił cię, byś wprowadził go w meandry pracy, opowiada, że nie masz pojęcia o tej robocie. Traktowanie go jak przyjaciela to strzał do własnej bramki.
Koleżanka, która do tej pory cię ignorowała, stała się szczególnie miła, gdy dostałeś awans. Być może dostrzegła wreszcie w tobie mężczyznę. Bardziej rozsądne wyjaśnienie jest jednak takie, że chce twój awans wykorzystać.
Kolega przypomina ci byłego męża. Też w tym, że kłamie nawet w błahych sprawach. Jeśli masz ochotę znów wkręcić się w chorą relację, kryj go przed szefem. Dla swojego dobra jednak powiedz mu wprost, żeby sam wytłumaczył szefowi swoją nieobecność.