Tzw. afera mielecka, w ramach której Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie oskarżyła 14 osób o działanie na szkodę WSK PZL Mielec, była początkiem końca zakładu. Współoskarżonymi w tej sprawie byli bracia Andrzej i Józef Gajowie, właściciele firmy Grand Limited, która dla mieleckiego zakładu wynegocjowała od ukraińskich właścicieli prawa do produkcji i sprzedaży samolotu Antonow. To m. in. wysokość honorarium dla Grand Limited prokuratura uznała za działanie na szkodę WSK. Oskarżonymi w tej sprawie było też ścisłe kierownictwo mieleckiego zakładu. Po 17 latach proces zakończył się prawomocnym uniewinnieniem Józefa Gaja. Jego brat nie dożył tej chwili, zmarł śmiercią samobójczą w areszcie śledczym na początku procesu.
- To był typowy areszt wydobywczy - mówi Józef Gaj po 17 latach przemyśleń. - Obliczony na złamanie aresztowanych, skłonienie ich do przyznania się do winy. Mojego brata rzeczywiście złamano, choć pewnie nie w taki sposób, jak oczekiwali tego śledczy.
Nie sprecyzował, komu i dlaczego w 1998 roku zależało, by przed sądem postawić jego i kierownictwo WZK PZL Mielec. Sugeruje, że chodziło o usunięcie ówczesnego kierownictwa zakładu, a Grand Limited posłużył pomysłodawcom za pretekst. Nie wykluczył hipotezy, że określone siły polityczne lub też ludzie powiązani ze służbami specjalnymi chcieli przejąć lukratywny biznes międzynarodowego handlu sprzętem transportowym i bojowym. Fakt aresztowania Gajów i dyrekcji mieleckiego WSK zbiegł się w czasie z kontraktem na dostawę kilkudziesięciu skytracków, jaki zakład zawarł z kontrahentami w Wenezueli.
Jest i inna koncepcja: sparaliżowanie mieleckiego producenta samolotów było na rękę amerykańskiemu lobby lotniczemu, któremu nie w smak było, iż Polacy wchodzą na południowoamerykański rynek, zwyczajowo zastrzeżony dla amerykańskich producentów.
Niewinny po 17 latach
Po 17 procesowych latach Józef Gaj został uniewinniony, choć kilku współoskarżonych i pod tymi samymi zarzutami już na początku dobrowolnie poddało się karze.
- Zapytani, czy nie żałują tamtej decyzji odpowiadali, że nie, nawet czując się niewinnymi - mówi mec. Wiesław Ciekliński, obrońca Józefa Gaja. - Tłumaczyli, że dzięki tamtej decyzji zyskali spokój. Odnoszę wrażenie, że nie tak winien działać system sprawiedliwości.
Józef Gaj mówi, że w wyniku tej afery mielecki zakład podupadł, stracił zagraniczne rynki, potężne pieniądze, a załoga możliwość zyskania dochodu obiecanych jej 15 proc. akcji zakładu.
Chce, żeby Ukraińcy odkupili Mielec
Przed 17 laty Józef Gaj reprezentował WSK PZL Mielec w negocjacjach z ANTK w Kijowie. Dziś jest przedstawicielem ukraińskiego producenta sprzętu latającego i zamierza doprowadzić do ścisłej współpracy polskich i ukraińskich przedsiębiorstw tej branży. Strona ukraińska ma wnieść kapitał, myśl technologiczną, bo wciąż posiadają laboratoria konstrukcyjne, którymi polski przemysł lotniczy już dawno nie dysponuje. Ma przenieść część produkcji z Ukrainy do Polski.
- Namawiam Ukraińców, żeby odkupili Mielec - mówi Gaj. - Nie wiemy, czy uda się namówić Lockheeda do odsprzedaży tego peryferyjnego dla nich zakładu, ale to jest szansa, by prawdziwy przemysł lotniczy wrócił na Podkarpacie, byśmy nie byli wyłącznie montownią lotniczą, choćby silników trzeciej generacji, podczas kiedy na świecie produkuje się silniki generacji piątej. Żeby podkarpackie zakłady nie były poddostawcą części, a stały się producentem finalnym, zdolnym sprzedawać całe samoloty.
Ukraińcy wstępnie zainteresowani są zakładami w Bydgoszczy, Łodzi i Lublinie, ale w centrum ich zainteresowania są przedsiębiorstwa podkarpackie. Za tą lokalizacją przemawia także Politechnika Rzeszowska i jej „kuźnia kadr” na wydziale lotniczym.
