Bolesna prawda jest taka, że po fantastycznych wyczynach Adama Małysza, Kamila Stocha i złotym medalu mistrzostw świata drużyny pozostały już tylko wspomnienia. Na dziś nie mamy skoczka zaliczającego się do ścisłej czołówki, nie mamy zespołu, który byłby w stanie nawiązać walkę z najlepszymi, nie mamy trenera rokującego nadzieje przed zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi. A co gorsza, nie mamy także systemu szkolenia - zarówno zawodników, jak i trenerów. W zasadzie - po latach sukcesów - mamy jedynie oczekiwania. Wciąż na najwyższym poziomie, tyle że coraz bardziej bez pokrycia.
Tylko sukces ma wielu ojców
Porażka ze swej natury jest sierotą, zatem kibice nie powinni oczekiwać, że teraz prezes PZN i/lub trener kadry uderzy się w piersi i weźmie odpowiedzialność za fatalny stan skoków na własną klatę. A tak naprawdę obaj ponoszą winę! I to w głównej mierze! Przykre jest zwłaszcza to, że Adam Małysz, który nakręcił modę na sukcesy w skokach i przez lata był polskim bohaterem masowej wyobraźni na skalę nigdy wcześniej ani później nieoglądaną, teraz jest jednym z grabarzy dyscypliny. I jeszcze zasłania się zarządem...
A przecież to Małysz angażował trenera Thomasa Thurnbichlera, to on jak nikt inny wiązał z niedoświadczonym Austriakiem nadzieje - nawet jeśli nie na lepsze jutro, to przynajmniej na solidną kontynuację w polskich skokach. Tymczasem do zmiany pokoleniowej wciąż nie doszło, zaplecza zwyczajnie nie widać, a świat ucieka nam w postępie geometrycznym. Thurnbichler nie okazał się mistrzem nowinek i magii sprzętowej, nie był w stanie doprowadzić młodszych zawodników do poziomu coraz bardziej leciwych mistrzów, nie umiał też spowodować spowolnienia procesów starzenia u Kamila Stocha, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego.
Niesmak przy powołaniach i przaśny styl pożegnania
W efekcie po obecnym sezonie Austriak zostanie zapamiętany głównie z mizernych rezultatów i niechęci do trenującego indywidualnie pod okiem Michala Doleżala Stocha, którego nie włączył do reprezentacji na mistrzostwa świata. 3-krotny mistrz olimpijski także oczywiście daleki był od satysfakcjonującej formy, ale czy naprawdę był słabszy od tych, którzy zawiedli w Norwegii? A jakiś niesmak związany z tą sytuacją pozostanie już na zawsze...
O ile skoczek Małysz był gigantem, o tyle prezes Małysz kojarzy się głównie z nieporadnością, która przełożyła się na spadek naszych skoków o kilka poziomów. Nadziei na poprawę nie widać tym bardziej, że międzynarodowe notowania szefa PZN - po pożegnaniu z dyrektorem Alexandrem Stoecklem w przaśnym, wręcz fatalnym stylu - są wprost proporcjonalne do aktualnego poziomu sportowego skoczków. I na tyle niskie, że żaden z cenionych zagranicznych specjalistów, naprawdę nikt szanujący się, nie zechce teraz wiązać się z naszą narciarską federacją.
Cóż, wygląda niestety na to, że prezes Małysz skazał polskie skoki na przeciętność.
