Jeszcze całkiem niedawno do rozegrania meczu potrzebny był trawiasty plac określonych rozmiarów, dwie bramki i cztery chorągiewki, spod których wykonuje się rzuty rożne. Dziś na najwyższym poziomie wszechobecna jest elektronika. Zestawy do komunikacji dla arbitrów, technologie goal-line czy offside, a przede wszystkim VAR. Teoretycznie sędziowie są zaopatrzeni w pomoc, bez której po przyspieszeniu tempa gry nie daliby rady. Z drugiej strony widzowi coraz trudniej jest zrozumieć ich decyzje, powtórki prezentowane przez realizatorów transmisji i interpretacje stosowane przez zespoły arbitrów nie rozwiewają bowiem wątpliwości.
Był porządek w przepisach, a teraz jest bałagan
Jeszcze całkiem niedawno zmiana przepisu w piłce nożnej była czymś, o czym dyskutowano miesiącami. Bo zdarzała się niezmiernie rzadko, o co dbała stojąca na straży reguł gry, konserwatywna z założenia Rada Starszych, szerzej znana jako IFAB (International Football Association Board). A teraz interpretacje mnożą się niczym grzyby po deszczu, w zasadzie przed każdym sezonem. A co jeszcze gorsze, trudno oprzeć się wrażeniu, że najnowsze wytyczne są inaczej odbierane i wdrażane w UEFA Champions League niż w PKO Ekstraklasie…
Jeszcze całkiem niedawno w przepisach piłkarskich był porządek, a teraz zrobił się bałagan. Niby przy używaniu VAR obowiązuje protokół, który precyzyjnie określa przypadki, w których ingerencja wideoasystenta jest uprawniona. I wszystkie te przypadki sprowadza do wspólnego mianownika sytuacji czarno-białej. Czyli takiej, w której sędzia główny pomylił się, podejmując decyzję na boisku, co wymaga jej bezwarunkowej zmiany. Tymczasem w pucharowym meczu Legii z Jagiellonią Szymon Marciniak wezwał Piotra Lasyka do monitora po podyktowaniu rzutu karnego, choć przypadek, który zaistniał na boisku, wcale zero-jedynkowy nie był. A obraz dostępny na powtórkach telewizyjnych niczego nie rozstrzygnął, jedynie podsycił kontrowersje.
Marciniak był najlepszy na świecie. Był...
Jeszcze całkiem niedawno Marciniak był (bezapelacyjnie!) najlepszym arbitrem świata. Takim, co to nawet finałem mundialu potrafił zarządzać po mistrzowsku. Najwyraźniej później Szymon zbyt często był delegowany przez szefów z PZPN do pracy z gwizdkiem (a szczególnie przed monitorem) na polskich boiskach, bo zatracił nie tylko ostrość spojrzenia, ale i intuicję, która wyróżniała go w skali globalnej.
Jeszcze całkiem niedawno Jagiellonia – konkretnie do wieczora 26 lutego – była w stawce zespołów walczących o Puchar Polski. Na skutek sędziowskich pomyłek pożegnała się z tymi rozgrywkami. I nic już tego nie cofnie...