Od ponad blisko trzech miesięcy prawie wszystkie związki zawodowe na Uniwersytecie Wrocławskim pozostają w sporze zbiorowym z władzami uczelni. Spór idzie głównie o pieniądze, ale też o inne – zdaniem związkowców – niejasne decyzje Senatu UWr.
Działacze zrzeszeni w związkach zawodowych działających na uniwersytecie: NSZZ Solidarność, ZZPAiB UWr, ZZNA, KZ OZZ Inicjatywa Pracownicza, domagają się, by całość dotacji z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jaka w tym roku i pod koniec 2018 trafiła do Uniwersytetu Wrocławskiego w wysokości blisko 50 mln zł, została przeznaczona na regulację zarobków i podwyższenie pensji. - Te środki powinny być przeznaczone na wyrównanie i podwyższenie wynagrodzeń wszystkich grup pracowników uczelni, w szczególności wynagrodzeń pracowników niebędących nauczycielami akademickimi – przekonuje Andrzej Jabłoński, przewodniczący Komitetu Zakładowego NSZZ Solidarność na UWr. Z tego - jak podkreśla - ponad 16 mln powinno zostać wypłacone wszystkim pracownikom w postaci jednorazowych dodatków, na podstawie aneksów do umów o zatrudnieniu. Powołuje się tutaj na ministerialne dokumenty w tym na Konstytucję dla Nauki ze stycznia.
Związkowcy twierdzą, że nie tylko tak się nie stało, ale na dodatek pieniądze są wydawane na różnego rodzaju niepotrzebne, a nawet – ich zdaniem – kuriozalne inwestycje. - Portiernia w kształcie jaja w głównym gmachu Uniwersytetu to najbardziej jaskrawy przykład przedziwnych decyzji – mówi Jabłoński. - Za 1,5 mln złotych zbudowano potworka, do tego dusznego i śmierdzącego tak, że portierzy z niego uciekają i to w miejscu nie tak dawno przebudowanej, przeszklonej portierni ze specjalną windą dla niepełnosprawnych – dodaje. Szef uczelnianej Solidarności niemal jednym tchem wymienia kolejne przykłady – jak to określa – przerabiania pieniędzy. - Choćby niedawna budowa ogrodu relaksu z altanami przy ulicy Przesmyckiego za pół miliona złotych, czy pompowanie kolejnych milionów w remont pałacu w Białkowie pod pretekstem odtworzenia w nim pracowni astronomicznej i stworzenia hotelu dla pracowników uczelni. Na ten cel Uniwersytet Wrocławski przeznaczył już – jak twierdzą związkowcy – 10 mln złotych.
- Nie twierdzę, że te dwie inwestycje są zupełnie bezsensowne, że nie przysłużą się okolicznym mieszkańcom, ale czy musi je finansować nasza uczelnia i to w sytuacji, gdy jej pracownicy zarabiają tak mało, to może wybudujmy im jeszcze most, bo kto bogatemu zabroni? - pyta zdenerwowany Andrzej Jabłoński. Podkreśla, że to wszystko wygląda szczególnie skandalicznie w sytuacji, gdy uczelniani pracownicy administracyjni, nierzadko wykwalifikowani specjaliści, zarabiają niewiele więcej niż najniższa ustawowo pensja czyli niespełna 2,5 tysiąca złotych brutto miesięcznie. - Nasi wykładowcy w porównaniu z innymi uczelniami w kraju też plasują się ze swoimi wynagrodzeniami raczej bliżej dolnej granicy widełek, czyli od niespełna 3 w przypadku doktorów do około 7 tysięcy złotych w przypadku profesorów - podkreślają związkowcy z UWr. Według nich, jak uczelnia chce koniecznie inwestować, to powinna przede wszystkim przeznaczać pieniądze na remonty i doposażenie pracowni naukowych.
Uczelnie odpiera zarzuty i mówi o półprawdach pomieszanych z kłamstwami
- Zarzuty związkowców to półprawdy pomieszane z nieprawdą – odpowiada dr Ryszard Balicki, rzecznik prasowy Uniwersytetu Wrocławskiego. Po pierwsze nie wszystkie związki przystąpiły do sporu zbiorowego. Nie zrobił tego Związek Nauczycielstwa Polskiego, największa centrala na naszej uczelni - podkreśla. - Po drugie nie jest tak, że całą kwotę przekazaną nam w trzech transzach przez resort nauki czyli w sumie blisko 50 mln złotych, powinniśmy przeznaczyć na wyrównanie płac i podwyżki. Mowa tu może być o co najwyżej o 33,6 mln złotych, a związkowcy źle czytają przepisy - tłumaczy dalej. Przyznaje, że pracownicy administracyjni nie dostali jak dotąd obiecanych podwyżek, ale jako na winnych wskazuje związkowców. - Podczas ostatnich negocjacji zaproponowaliśmy likwidację największych kominów płacowych i przyznanie każdemu po 230 złotych podwyżki miesięcznie. Związkowcy na to się nie zgodzili - ujawnia.
Balicki odpiera też zarzuty, że pieniądze które miały iść na płace, władze uczelni przeznaczają na podejrzane inwestycje. - Pałac w Białkowie pozostaje w rejestrze naszych obiektów i mamy wręcz obowiązek dbania o jego stan, a jest on fatalny, o czym związkowcy doskonale wiedzą. Odtwarzana w nim pracownia astronomiczna będzie przecież służyła naszym naukowcom. Poza tym nie wydaliśmy na ten remont ani złotówki z uczelnianego budżetu, a pieniądze pochodziły ze środków przekazanych nam przez Urząd Marszałkowski – wyjaśnia Balicki. Jeżeli chodzi o portiernię jajo - to jak tłumaczy - kształt wybrano i zaakceptowano spośród wielu koncepcji przez miejskiego konserwatora zabytków i władze uczelni jeszcze w 2014 roku. Obok tego, że obła portiernia nawiązuje do barokowego stylu gmachu, to jednocześnie w takiej formie pozwoliła na przebudowanie dojazdu do windy dla niepełnosprawnych, by mogli oni wjeżdżać do gmachu głównym wejściem, a nie od podwórza. Co do ogrodu relaksacyjnego przy Przesmyckiego, to zbudowano go z myślą o studentach, gościach uczelni, a także o organizowanych tam różnego rodzaju imprezach. Pieniądze - jak zapewnił - pochodziły z zysków jakie przynosi udostępnianie sportowych obiektów należących do uniwersytetu, a nie z funduszy płacowych.
Oprócz podwyżek przejrzysty system płac. Co na to uczelnia?
Protestujący związkowcy domagają się udostępnienia pełnych informacji dotyczących wynagrodzeń pracowników UWr, co – jak przekonują- pomogłoby w przeprowadzeniu wiarygodnej symulacji kosztów id podwyższenia. Jak twierdzą, władze uczelni odmawiają udostępnienia tych informacji. Domagają się także stworzenia jawnego i – jak to określają – bardziej sprawiedliwego systemu wynagrodzeń na UWr. Twierdzą, że istnieją duże dysproporcje pomiędzy poszczególnymi jednostkami wchodzącymi w skład uczelni. - Na naszym uniwersytecie pracuje ponad 3 tysiące osób i ich zarobki nie są regulowane żadnym spójnym i przejrzystym systemem. To powoduje, że osoby niebędące wykładowcami, zatrudnione w dziekanatach i w poszczególnych instytutach zarabiają bardzo różnie. Te różnice sięgają kilkuset złotych – mówi Andrzej Jabłoński. Jako dobry przykład, uczelni, która sobie z płacowymi dysproporcjami poradziła, wskazuje Politechnikę Wrocławską.
Żądają ujawnienia jej sytuacji finansowej, a także stworzenia przejrzystej siatki płac powiązanej z drogami awansu i zmiany zaszeregowania. - Chcemy mądrej polityki inwestowania we własnych pracowników, jak to jest na Uniwersytecie Śląskim czy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i wiemy, że w tych postulatach popierają nas też dziekani – przekonuje szef uczelnianej Solidarności. - Szczegółowy regulamin wynagrodzeń powstanie do końca tego roku, zresztą zobowiązują nas do tego nowe przepisy – odpowiada mu Ryszard Balicki.
Związkowcy i władze uczelni czekają teraz na wyznaczenie mediatora przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. To powinno się stać w październiku. Co jeśli mediacje między władzami uczelni i jej pracownikami zakończą się fiaskiem? Ostatecznością jest strajk – odpowiadają związkowcy, zapewniając jednak od razu, że to nie jest ich celem i przede wszystkim chcą się dogadać z rektorem prof. Adamem Jezierskim. - Nam też zależy na szybkim porozumieniu i wypłacie podwyżek wszystkim pracownikom. Związkowcy powinni pamiętać, że jeśli nie wypracujemy wspólnego stanowiska do grudnia, to ministerialna, płacowa subwencja przepadnie – ostrzega.
