Oskarżeni nie kwestionują, że do zdarzenia doszło. Choć nie przebiegało aż tak brutalnie jak wynikałoby to z wersji prokuratury. W sądzie najważniejszy spór będzie jednak dotyczył prawnej kwalifikacji przestępstwa. Oskarżająca Prokuratura Rejonowa z Trzebnicy uważa, że był to rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Najłagodniejsza kara to 3 lata więzienia. Najsurowsza – 15 lat. Obrona będzie przekonywać sąd, że możemy mówić najwyżej o brutalnej egzekucji długu. Najniższy wyrok to trzy miesiące a najsurowszy 5 lat.
Opis przestępstwa, w wersji oskarżenia, jest bardzo drastyczny. Pokrzywdzony – prywatny przedsiębiorca Zdzisław M. - został zwabiony w okolice Wilczyna koło Obornik Śląskich. Miał się tym zająć jeden z braci lekarzy. Udawał klienta zainteresowanego usługą budowlaną. Zawiózł pana Zdzisława w miejsce, gdzie miała być wykonana robota. Tam czekali zamaskowani napastnicy i państwo doktorostwo. Wybiegli z ukrycia z okrzykami „gleba”, „leżeć”. Cześć zdarzenia pani farmaceutka nagrała na dyktafon swojego telefonu komórkowego.
Pokrzywdzonemu psiknięto gazem w twarz, przewrócono go na ziemię i wykręcono ręce do tyłu. Miał być kilka razy kopnięty. Jeden z lekarzy zdjął buty napadniętemu mężczyźnie i cały czas trzymał go za kostki. Na karku pan Zdzisław miał siekierę a przed oczami położoną maczetę. Sprawcy zabrali mu portfel, dwie karty płatnicze i 2 500 zł w gotówce. Potem uwolnili prawą rękę i zmusili do podpisania dwóch dokumentów. „protokół zajęcia ruchomości” i dokument „in blanco”.
W uzasadnieniu aktu oskarżenia prokurator przytacza rzekome słowa męża pani farmaceutki o zabieranych napadniętemu mężczyźnie pieniądzach. „To weźmiemy sobie jako zaliczkę na to co nam jesteś dłużny i za fatygę, bo ja musiałem jeździć, tracić paliwo. Musiałem znaleźć jeszcze ludzi, którzy mogli nam pomóc. Tak. Zgadzasz się?” Zdzisław M. z siekierą na karku i maczetą przed twarzą miał odpowiedzieć: „tak, zgadzam się”. Usłyszał też, że ma kilka dni na naprawienie usterek w altance na posesji państwa doktorostwa. W pewnym momencie napadnięty Zdzisław M. miał mieć problemy z oddychaniem i na moment stracił wzrok - kiedy kolejny raz psiknięto mu gazem w twarz.
Mężczyzna jeszcze tego samego dnia zadzwonił na policję. Jak opowiadali potem w prokuraturze policjanci, był cały roztrzęsiony, zapuchnięty i zapłakany. Na przeszukaniu w domu państwa doktorostwa znaleziono jego portfel, notes i karty płatnicze. W bagażniku samochodu była maczeta ogrodowa. Rzekomo wykorzystana do przestępstwa.
Pan doktor i farmaceutka nie przyznali się do zarzutów. Przekonywali, że nie był aż tak brutalnie. Nie było kopania, używania gazu ani siekiery czy maczety. Chodziło o uzyskanie podpisu na dokumentach. Nie było też zabierania pieniędzy. Drugi z oskarżonych lekarzy przekonuje, że on tylko zawiózł pokrzywdzonego na miejsce zdarzenia i potem pojechał stamtąd. Prokuratura twierdzi, że był cały czas i trzymał Zdzisława M. za kostki.
Kim są trzej zamaskowani wspólnicy oskarżonych? Tego prokuratura nie wie i w tej sprawie prowadzi odrębne śledztwo. Co dziwne, w uzasadnieniu aktu oskarżenia pada nazwisko jednego z domniemanych współsprawców. Z tego co napisał prokurator wynika, że to żołnierz Wojska Polskiego. Jednak autor aktu oskarżenia przyznaje, że nie znaleziono wystarczających dowodów by zarzucić mu przestępstwo. Po co więc ta informacja w akcie oskarżenia? Nie wiemy. Co więcej, według nieoficjalnych informacji śledczy mieliby dysponować dowodami, że żołnierz w czasie zdarzenia był w jednostce.
