Do tragedii doszło 21 czerwca w wynajmowanym domu na osiedlu Leśna Dolina w Białymstoku. Od roku mieszkała tam kobieta z trójką dzieci oraz jej konkubent. Feralnego dnia chłopczyk baraszkował w przedpokoju, uczył się raczkować. Przy drzwiach wejściowych od dzwonka ciągnęły się kable pod napięciem. Nie były zabezpieczone. Kończyły się tuż nad podłogą. Maluszek chwycił za nie. Został porażony prądem. Doszło do zatrzymania krążenia.
Na miejsce wezwano pogotowie. Dziecko trafiło na oddział intensywnej terapii. Jego stan lekarz określili jako krytyczny. Mimo wdrożonego leczenia, 7 lipca chłopiec zmarł.
Jak ustaliła prokuratura, matka dziecka wiedziała, że instalacja jest niesprawna i wymaga remontu. Nic z tym jednak nie zrobiła. Dlatego usłyszała zarzuty.
- Śledztwo dotyczy narażenia 10-miesięcznego chłopca na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz nieumyślnego spowodowania choroby realnie zagrażającej życiu. Podejrzana nie sprawowała właściwej opieki na dzieckiem, co skutkowało porażeniem prądem - mówi Wojciech Zalesko, szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe.
Kobiecie grozi kara od 3 miesięcy do nawet 5 lat więzienia. Z naszych informacji wynika, że nie przyznała się do winy. Prokurator zastosował wobec niej wolnościowe środki zapobiegawcze - dozór policji oraz zakaz opuszczania kraju.
Zobacz też:
Przeczytaj także: Pijani rodzice wszczęli awanturę. Na policję zadzwonił 8-letni chłopiec