Niskie pensje ratowników
Pracują po 200, a w skrajnych przypadkach nawet i ponad 300 godzin w miesiącu, by zarobić więcej niż ustawowe minimum. Tym samym łatają ogromne dziury kadrowe, bo w karetkach brakuje pracowników. Wojewódzka Stacja Ratownictwa Medycznego w Łodzi potrzebuje nawet 18 ratowników lub pielęgniarek systemu. Publikuje ogłoszenia od kilku miesięcy, ale odzew jest niewielki.
- Dużym problemem dla nas jest to, że ratownicy zmieniają kwalifikacje i odchodzą do szpitali pracować jako pielęgniarka. Po ostatnich podwyżkach dla pielęgniarek, wiedzą, że mogą w ten sposób zarobić więcej, a my mamy z tego powodu problemy kadrowe - przyznaje Adam Stępka, rzecznik łódzkiego pogotowia.
Ratownicy medyczni podwyżki nie mieli od lat. Pielęgniarki najpierw wywalczyły dodatek do pensji 4x400 zł brutto, czyli tzw. zembalowe, a na początku lipca podpisały porozumienie z ministrem gwarantujące im podwyżkę wynagrodzenia zasadniczego o 1.100 zł od 1 września i o kolejne 100 od 1 lipca 2019 r. Tymczasem ratownicy medyczni nadal czekają na wypłatę obiecanego po ubiegłorocznych protestach dodatku 2x400 zł brutto. Dlatego zainteresowanie pracą w pogotowiu słabnie.
Czytaj więcej: Ile kosztuje ludzkie życie? 8, 13, czasem 20 złotych. Ale oni ratują je zawsze...
- Wszyscy są zdziwieni, że ratowników brakuje, ale ktoś wpadł kiedyś na pomysł likwidacji szkół średnich kształcących ratowników, bo stwierdził, że jest ich za dużo i ustawił wynagrodzenia na poziomie sprzątaczki. Najniższe uposażenie ratownika jest na poziomie 2.490 zł brutto. Dlatego ratownicy przechodzą na pielęgniarstwo, idą do szpitali i poradni, bo tam mogą zarobić więcej - mówi Paweł Horoszczak, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Służb Ratowniczych w Łodzi. - Stawki dla ratowników nie zmieniły się praktycznie od 10 lat. Część ratowników wyjechała z kraju, a na studia w Polsce decyduje się coraz mniej osób, bo przy obecnych zarobkach to po prostu się nie opłaca - dodaje Paweł Horoszczak.
W karetkach brakuje 5 tysięcy ratowników
Wojewódzka Stacja Ratownictwa Medycznego (WSRM) w Łodzi od kilku miesięcy ogłasza zapotrzebowanie na ratowników medycznych i pielęgniarki do pracy w karetkach w Łodzi, Zgierzu, Rawie i Skierniewicach. Braki są duże, a problem z obsadą potęguje okres urlopowy.
- Potrzebujemy od 16 do 18 pracowników, w zależności od miesiąca. Gdy jedne konkursy ofert kończą się, ogłaszamy następne i liczymy, że zgłoszą się kolejni chętni. Staramy się zapewnić funkcjonowanie tego systemu zgodnie z przyjętymi wymogami - mówi Adam Stępka, rzecznik WSRM w Łodzi.
A to do łatwych nie należy, bo po ostatnich zmianach legislacyjnych nie każdy w karetce pracować może, a już na pewno nie na stanowisku kierownika zespołu, a głównie tacy są poszukiwani. Wprowadzono zapis, że na stanowisku kierownika zespołu ratownictwa medycznego, oprócz lekarza systemu, może być ratownik lub pielęgniarka systemu z co najmniej 5-letnim doświadczeniem pracy w karetce.
To zawęża możliwość wyboru pracownika, ponieważ do tej pory wystarczyło doświadczenie np. w szpitalnym oddziale ratunkowym. I choć zmiany są z korzyścią dla pacjenta, dziś utrudniają znalezienie ratowników, których i tak w całym kraju jest za mało.
- Nawet nie za mało, ich po prostu nie ma. Rok temu w całej Polsce brakowało 4 tys. ratowników, teraz brakuje 5 tys. i będzie gorzej. Jeśli Ministerstwo Zdrowia nie zmieni postępowania, zawali się cały system i nie będzie miał kto jeździć w karetkach. Już dziś jeden ratownik pracuje średnio na 2,5 etatu. Jak długo tak można? - zastanawia się Paweł Horoszczak.
Zobacz też: Protest ratowników medycznych. Ratują życie za 17 złotych. Tyle kosztuje paczka papierosów