Małżeństwo doskonałe: Pelagia i Jan Grychtołowie z Gliwic wygrali pierwszy telewizyjny show.

Grażyna Kuźnik
Państwo Grychtołowie, 
zdjęcie z rodzinnego albumu.
Państwo Grychtołowie, 
zdjęcie z rodzinnego albumu. Fot. mat. prasowe, repr. m.bugała-azarko
Jest rok 1969. W telewizji leci program „Małżeństwo doskonałe”. Kto może, siada przed telewizorem. Prowadzi Jacek Fedorowicz, reżyseruje Jerzy Gruza. Na ekranie dzieją się rzeczy nieznane dotąd polskim telewidzom; luz, żarty i aluzje polityczne. Publiczność pęka ze śmiechu. W zwariowanych konkurencjach startują małżeństwa z całego kraju. W końcu wielki finał finałów; wygrywają Pelagia i Jan Grychtołowie z Gliwic.

Para otrzymuje uroczyście tytuł „Najdoskonalszego małżeństwa w Polsce”, nakaz wytrwania w tym idealnym związku oraz Palmę Prezesa. Prawdziwych palm nie mogli zobaczyć, w nagrodę jednak dostają wycieczkę do Bułgarii.

Następnego finału już nie było, więc honor „Najdoskonalszych” pozostał przy Grychtołach. Jak potoczyło im się życie? Czy wytrwali w tak utytułowanym małżeństwie?

Wiele mogło się wydarzyć

W Gliwicach nadal mieszka ich syn Kamil. Gdy rodzice wystąpili w legendarnym już programie, był kilkulatkiem. Pamięta zaskoczenie, że widzi mamę w telewizji, a mama przecież jest w kuchni.

Państwo Grychtołowie, 
zdjęcie z rodzinnego albumu.
Państwo Grychtołowie, 
zdjęcie z rodzinnego albumu. Fot. mat. prasowe, repr. m.bugała-azarko

- Rodzice przeżyli ze sobą szczęśliwie 40 lat - przekazuje Kamil Grychtoł. - Na co dzień nie manifestowali jakoś żywiołowo radości, że są małżeństwem, nie chwalili się też, że „doskonałym”; tym bardziej że w tamtych czasach mało kto miał telewizor. Stanowili udaną parę, wychowali razem czworo dzieci.

Pelagia i Jan Grychtołowie już nie żyją. Kiedy wygrali finał w 1969, „Dziennik Zachodni” poświęcił im artykuł, ciesząc się, że gliwiczanie pokonali 30 par z całego kraju dzięki zgraniu i poczuciu humoru. O tym się mówiło, bo ciekawy program w telewizji był dużym wydarzeniem; ekran zalewają wtedy nadęte transmisje i gadające głowy.

„Małżeństwo doskonałe” powstało pół wieku temu, ale wciąż uchodzi za jeden z najlepszych programów w historii TVP. Występowali w nim ulubieni artyści; Irena Kwiatkowska, Bogumił Kobiela, Bohdan Łazuka, Wojciech Młynarski i wielu innych.


Irena Kwiatkowska 
i Jacek Fedorowicz 
występowali w programie

Irena Kwiatkowska 
i Jacek Fedorowicz 
występowali w programie

Królował inteligentny dowcip. Prowadzący Jacek Fedorowicz żartował z uczestnikami i publicznością. Kiedyś chlapnął, że czeka na taką telewizję, która pozwoli „każdemu wybierać różne programy i oglądać, co się chce”. Wydaje się to szalone, jeśli nie wywrotowe. W latach 60. XX wieku w TVP był tylko jeden program i można go było jedynie wyłączyć.

Ale, jak wspomina Fedorowicz w książce „Ja, jako wykopalisko”, w telewizji jeszcze za Gomułki można było sobie trochę pozwolić, na przykład w „Małżeństwie doskonałym”, emitowanym na żywo. Autor tak pisze o programie: „Cykl ten zasadzał się na zabawie w odgadywanie różnych haseł pokazywanych bez słów, był to oczywiście tylko pretekst do najprzeróżniejszych działań rozrywkowych”. Pokazanie hasła „Nowoczesna świekra entuzjastką fachowości” na pewno nie było łatwe. Wojciech Młynarski do haseł układał piosenki. Czasem rymy podrzucała publiczność. Kiedyś do przysłowia: „Nie wywołuj z lasu wilka” ktoś krzyknął: „Bo wilki mogą być w kokilkach!” Kokilkami nazywano wtedy hełmy pałujących milicjantów, a w roku 1968 widywano je często.
Krzyknął widz Maciej Zembaty, nie poniósł jednak konsekwencji. Nie było to oczywiście mile widziane, ale program nie miał kłopotów. Fedorowicz tłumaczy: „Władza uważała, że telewizja to taka zabawka dla garstki zapaleńców i podchodziła do kwestii niecenzuralności nader łagodnie”. Uwagę skupiała głównie na filmach.

Mimo to reżyser „Małżeństwa doskonałego”, Jerzy Gruza, nawet gdy już zaczęto używać urządzeń do rejestracji programów, bronił się przed ich użyciem. Fedorowicz: „Uważał, że lepiej nie gromadzić dowodów przeciwko sobie. W programie rozrywkowym na żywo i z publicznością naprawdę wiele mogło się wydarzyć i lepiej było nastawić się na tłumaczenie, że nie, nic takiego nie padło. Dowcip antypaństwowy? Skąd! Państwo musieli się przesłyszeć”. Niestety, z tego powodu nie można odtworzyć odcinków „Małżeństwa...”. Pozostały tylko fragmenty.

Bez fantazji ani rusz

W programie występowały autentyczne pary małżeńskie i nic nie było ustawione. Telewizyjny show dopiero się rodził. Śmiech również był prawdziwy, nie z puszki, konkurencje dla uczestników stanowiły niespodzianki. Kamil Grychtoł wie z
rodzinnych opowiadań, że w finałowym programie rodzice brali udział w takich zawodach, jak rzucanie w męża stojącego w drzwiach talerzami oraz rozpoznawanie obuwia małżonków.

- Okazało się, że wygrywała para, która miała nie najwięcej, ale najmniej trafień talerzem - wspomina. - Każda żona szybko rozpoznała buty męża, natomiast panowie mieli spore problemy ze wskazaniem obuwia żon.

Wojciech Młynarski właśnie podczas „Małżeństwa doskonałego” ułożył piosenkę, którą później często wykonywał. „Ułańska fantazja, co rusza z kopyta i na oślep rwie, ułańska fantazja, która przeszkód nie zna, nie. Ułańska ochota, gdy serce jak trąbka gra. Ułańska tęsknota, by miłować aż do dna!”.

Na początku w „Małżeństwie...” występowali tylko znajomi twórców programu. Nikt nie wiedział, jak występ się zakończy i czy taka rozrywka spodoba się telewidzom. Pary pochodziły więc głównie z Warszawy. Do kolejnych odcinków, do drugiej edycji, przeprowadzano jednak eliminacje w kraju, co nie było takie łatwe. - Tata pracował wtedy w rybnickim Empiku, gdzie miały odbyć się eliminacje do „Małżeństwa doskonałego’ - opowiada Kamil Grychtoł.- Ale nikt się nie zgłosił. Żeby ratować sytuację, tata zgłosił siebie i mamę. To była niespodziewana przygoda, wtedy wszyscy mało wiedzieli o telewizji.

Na korzyści finansowe nie było co liczyć. W odcinkach „Małżeństwa” dawano takie niepoważne nagrody jak krawat albo grzebień, a głównym laurem były przedmioty należące do prezesa TVP, na przykład nalewka czy palma. Kiedyś wyszło na jaw, że walczono tylko o „wycisk prezesa”. Innym razem nagrodą był fotel, wtedy jednak Fedorowicz odebrał na scenie pilny telefon. Publiczność wysłuchała głosu ówczesnego prezesa TVP, Włodzimierza Sokorskiego, który karcił prowadzącego: „Zauważyłem brak ulubionego fotela po waszej ostatniej wizycie, kiedy w środę sprzątaliście u mnie z panem Gruzą”. Głos nie był prawdziwy, ale robił wrażenie. Gdy nagrodą była szafa prezesa, pojawił się lokator, który twierdził, że otrzymał na nią przydział z kwaterunku jako na M2. Wprowadził się i przez trzy odcinki mieszkał w szafie, nawet z żoną. Metraż im nie posłużył i para się rozwiodła, wbrew nazwie programu, w którym się rozgościła. W jednym z odcinków Fedorowicz zakłada się z mężczyzną z publiczności o to, która para wygra. Proponuje:„Jak ja wygram, to pan odwozi moją parę do domu. Jak pan wygra, to odwozi swoją”. Pan jednak nie był zadowolony. W innym prowadzący zakłada się o noszenie na barana i gdy wygrywa, uczestnik programu niesie go na plecach za kulisy.

Recepta na związek

Grychtołowie byli młodym, sympatycznym małżeństwem i bardzo dobrze odnaleźli się w zasadach programu.
- Mama pochodziła z Kozłowa koło Sośnicowic, a tata z Gierałtowic. Poznali się w Gliwicach w liceum dla pracujących, osiedli w tym mieście. Dobrze się rozumieli - wspomina ich syn. - Mama była kasjerką w gliwickim oddziale PKO, a tata księgarzem.

„Dziennik Zachodni” pisze, że okazali się bezkonkurencyjni. Wyjątkowo, bo jednak chodziło o finał finałów, a także w ogóle o koniec programu, otrzymali realną nagrodę. Dwutygodniowe wczasy w Złotych Piaskach. - Skorzystali. Rodzice nie czuli się sławni, chociaż jakaś grupa wiedziała o ich wygranej. Ale nie za duża, bo przecież telewizja w domach była rzadkością - zaznacza ich syn.

Chciano ją jednak oglądać, wpraszano się do sąsiadów, telewizor kupowały świetlice, domy kultury czy klubokawiarnie. W 1957 w całej Polsce było 21 tys. odbiorników, a w 1963 już milion. Utajnione badania opinii publicznej z 1968 wykazały, że najbardziej pragnęli oglądać ją robotnicy, którym trudno było pozwolić sobie na własny telewizor. Czy Pelagia i Jan Grychtołowie zostawili synowi jakąś receptę na doskonałe małżeństwo? - Jeśli taka recepta w ogóle istnieje, to każdy musi ją sobie znaleźć sam - stwierdza syn.
Może nie być skomplikowana. Przechodzień, zapytany przed programem, co to jest małżeństwo doskonałe, odpowiedział: - Ona kocha jego. On kocha ją. Oboje się kochają. I wystarczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Małżeństwo doskonałe: Pelagia i Jan Grychtołowie z Gliwic wygrali pierwszy telewizyjny show. - Plus Dziennik Zachodni

Wróć na i.pl Portal i.pl