Marek Falenta - człowiek, który liczył na więcej

Dorota Kowalska
Michał Dyjuk
Falenta jest zdesperowany. Pisze listy do prezesa Kaczyńskiego i prezydenta Dudy. Ponoć obiecano mu wolność, ponoć politycy PiS wiedzieli, że nagrywa ówczesną władzę - miała być nagroda, jest więzienie. Konfabulacje skazanego czy autentyczny żal człowieka wykorzystanego przez służby?

Temat afery podsłuchowej powraca. Tym razem za sprawą jej głównego bohatera, czyli Marka Falenty, który „nie zamierza umierać w samotności, ujawni zleceniodawców i wszystkie szczegóły”.

Marek Falenta, bohater afery taśmowej, nie daje za wygraną. Skazany prawomocnym wyrokiem na dwa i pół roku więzienia, wziął się za pisanie. We wniosku o ułaskawienie skierowanym do prezydenta właściwie szantażuje Andrzeja Dudę. Pisze tak: „Obiecali wiele korzyści i łupów politycznych. Czekałem lata codziennie łudzony, że niebawem nadejdzie dzień, w którym zostanę przez Pana ułaskawiony. Nie widać nadziei na jego nadejście. Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie ze mną. Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły”.

Falenta chce być świadkiem koronnym i zapewnia, że może przekazać kolejną kopię nagrań. Ponoć wielu z nich jeszcze nie upubliczniono, w tym rozmowy Mateusza Morawieckiego z prezesem banku PKO BP Zbigniewem Jagiełłą. W piśmie pada wiele nazwisk: prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, szefa CBA Ernesta Bejdy, oficerów biura, dziennikarzy - wszyscy oni mieli wiedzieć o tym, że nagrywa polityków PO, PSL i Sojuszu.

Jak pisze „Rzeczpospolita”, która ujawniła treść wniosku, główną postacią afery taśmowej, oczywiście według Falenty, jest Stanisław Kostrzewski - bliski współpracownik prezesa Jarosława Kaczyńskiego, swego czasu szara eminencja PiS-u i skarbnik partii. To Kostrzewski miał się pierwszy dowiedzieć o nagraniach i o tym, że Falenta chętnie się nimi podzieli, miał też polecić biznesmenowi, aby „pracował” dalej. Falenta pisze, że spotykał się z Kostrzewskim w siedzibie PiS i w swoim biurze. Kostrzewski miał też konsultować wykorzystanie nagrań z samym Jarosławem Kaczyńskim. To wszystko brzmi dość sensacyjnie, bo jak by nie patrzeć, skazany biznesmen twierdzi , że politycy PiS wiedzieli o nagraniach, a nawet sugerowali, żeby dalej nagrywał polityków ówczesnego obozu rządzącego.

W środę okazało się, że Falenta wysłała list także do samego prezesa Kaczyńskiego.

„Panie Prezesie, jest mi bardzo przykro. Liczyłem, że wielka sprawa, do jakiej się przyczyniłem, zostanie mi zapamiętana i po wygranych wyborach załatwiona niejako z urzędu. Zresztą taka była obietnica Panów z CBA” - brzmi jeden z fragmentów pisma, które szef Prawa i Sprawiedliwości otrzymał - jak podaje „Gazeta Wyborcza”, która ujawniła jego treść - już w lutym.

Falenta tłumaczy, że powinien zostać nagrodzony wolnością za swoje „zasługi” dla obecnej ekipy rządzącej. Jego zdaniem Jarosław Kaczyński jako jedyny mógłby sprawić, że nie trafi za kratki, bo taką obietnicę złożono mu w trakcie zbierania i ujawniania materiału pogrążającego PO i PSL. „Panie Prezesie, od kilku lat ludzie z Pana politycznego obozu mamią mnie obietnicami pomocy, ułaskawienia i amnestii. Tłumaczą, że jest ciężko, bo jest wiele frakcji i wszyscy się kłócą” - pisze Falenta. Dalej jest o tym, że objęcie władzy przez PiS, do którego sam się przyczynił, było najlepsze, co mogło przytrafić się Polsce. „Dzięki Bogu tak się stało! Wbrew temu, co wygłasza opozycja, dla naszego kraju nastąpiła prawdziwa "dobra zmiana". Jestem dumny, że mogłem przyłożyć do tego rękę. Pieniądze, które były do 2014 roku rozkradane, zostały skierowane do szerokiej rzeszy potrzebujących ludzi” - czytamy w „Gazecie Wyborczej”.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości sugerują, że to brednie skazanego, który za wszelką cenę chce uniknąć więzienia. Opozycja domaga się powołania sejmowej komisji śledczej, której celem byłoby sprawdzenie, czy za aferą podsłuchową nie stoi czasem nie tylko Marek Falenta, ale i Prawo i Sprawiedliwość.

„Domagamy się wyjaśnienia tej sprawy i powołania komisji śledczej, uznając, że zachodzi poważne podejrzenie co do tego, że nielegalnymi metodami wpływano na sytuację polityczną w Polsce” - mówił w Sejmie Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący PO.

Sam Marek Falenta wydaje się mocno zdesperowany. Nie spodziewał się, że trafi do więzienia. Kiedy pierwsze nagrania trafiły do mediów, był na wolności, nawet udzielał wywiadów, przed sądem odpowiadał z wolnej stopy. Był świetnie ubrany i bardzo pewny siebie.

Tyle tylko, że 31 stycznia Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał wyrok Sądu Okręgowego, który skazał Falentę na dwa i pół roku pozbawienia wolności. Co ciekawe, prokurator nie wnioskował o taką karę - chciał kary w zawieszeniu, ale sąd postanowił inaczej. Obrońcy Falenty złożyli kasację do Sądu Najwyższego, a on sam miał 1 lutego stawić się w zakładzie karnym w celu odbycia kary. Zaczął się ukrywać, wyjechał za granicę; 5 kwietnia został zatrzymany w hiszpańskiej Walencji. Dlaczego tak bardzo boi się więzienia? To pytanie zadają sobie dzisiaj wszyscy.

Falenta stoi za jedną z najgłośniejszych afer - aferą taśmową, która pogrążyła rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Pochodzący z Lubina absolwent Wydziału Zarządzania i Marketingu Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Legnicy na rynku pojawił się w 1997 roku jako specjalista od majątku trwałego w KGHM. Potem, jak pisze „Forbes”, razem z dwoma kolegami utworzył spółkę Electus zajmującą się wykupywaniem długów od samorządów i szpitali publicznych. Po sześciu latach sprzedał Electusa za 450 mln zł Domowi Maklerskiemu IDMSA. W 2010 roku utworzył fundusz Falenta Investment i zajął się projektami innowacyjnymi. Ponoć posiada kontrolne pakiety akcji blisko 30 spółek: jedna z nich to notowana na warszawskiej giełdzie ZWG, jeden z najnowocześniejszych w Europie producentów wyrobów gumowych i gumowo-metalowych. Już obsługuje: KGHM, Bogdankę, Jastrzębską Spółkę Węglową, Katowicki Holding Węglowy i Kompanię Węglową. Na fali planów konsolidacji polskiego rynku usług dla górnictwa natknął się na SkładyWęgla.pl. Kupił 40 proc. jego udziałów. I co dzieje się dalej? „Działalność SkładówWęgla.pl budzi niepokój lobby górniczego i rządu. Premier Donald Tusk na spotkaniu w Katowicach obiecuje, że żadna kopalnia nie zostanie zamknięta i że będzie się starał "ograniczyć nieuczciwy import". Rząd myśli m.in. o zaostrzeniu norm zanieczyszczenia węgla, co ma uderzyć w surowiec zza wschodniej granicy. W mediach pojawiają się materiały o tym, że rosyjski węgiel jest wprawdzie tańszy, ale gorszej jakości. Tusk zleca też szefowi MSW Bartłomiejowi Sienkiewiczowi sprawdzenie, czy w sieciach sprzedaży surowca nie dochodzi do nieprawidłowości. Rząd myśli również o utworzeniu państwowej firmy sprzedaży węgla, która zmonopolizuje rynek i będzie kontrolować ceny. 3 czerwca 2014 roku policja zatrzymuje w Bydgoszczy dziesięciu menedżerów SkładówWęgla.pl. Zarzuty: oszustwa, wyłudzanie podatku VAT i pranie brudnych pieniędzy na łączną kwotę ponad 85 mln zł. Paraliżuje to działalność spółki” - pisał swego czasu Wojciech Chuchnowski w „Gazecie Wyborczej”. Falenta był wściekły i postanowił się zemścić. Liczył pewnie na większą wyrozumiałość ze strony obozu rządzącego, bo wcale nie ukrywał swoich sympatii politycznych. „Zawsze głosowałem na PO, mój ojciec był w KLD, potem w Unii Wolności, nawet współtworzył struktury na Dolnym Śląsku. Teraz już na Platformę nie zagłosuję” - mówił w radiu RMF po wybuchu afery. A ta wybuchła 14 czerwca 2014 roku po publikacji w tygodniku „Wprost” stenogramów z nielegalnie podsłuchanych rozmów polityków.

Nagrywali Łukasz N. i Konrad L. - dwaj kelnerzy pracujący w dwóch znanych warszawskich restauracjach. Łukasz N. to właściwie menedżer restauracji Sowa & Przyjaciele. Miła aparycja: szczupły, uśmiechnięty, wysportowany. Klienci go lubili, podobno był ujmujący, a przy tym profesjonalny i dyskretny. Podobnie mówią o Konradzie L., kelnerze z restauracji Amber Room w Pałacu Sobańskich w Warszawie. Obaj od początku zgodnie twierdzili, że nagrywali dla Marka Falenty. W sprawie pojawia się też nazwisko Krzysztofa Rybki, szwagra Falenty, który miał o podsłuchach widzieć, a potem pomóc w przekazaniu nagrań tygodnikowi „Wprost”.

Żeby było ciekawiej, polityków i biznesmenów podsłuchiwano w tzw. VIP roomach, czyli pomieszczeniach, w których goście powinni czuć się bezpiecznie, w każdym razie takie jest ich przeznaczenie. Może dlatego wielu polityków się w nich nie spotyka w myśl stwierdzenia, że najciemniej jest pod latarnią.

Kelnerzy „pracowali” od lipca 2013 do czerwca 2014 roku, zarobili około 120 tys. zł, czyli na głowę wychodzi po 60 tys. zł. Nagranych zostało około stu osób: politycy, celebryci, biznesmeni, ludzie z pierwszych stron gazet. Większość z nich to osoby związane z rządzącym wówczas układem. Jedynym wyjątkiem jest europarlamentarzysta PiS Janusz Wojciechowski. „To, co mówią kelnerzy, powinno zmieść PO, PSL i SLD ze sceny politycznej” - zapowiadał swego czasu na Twitterze dziennikarz Cezary Gmyz, którego nazwisko pojawia się dzisiaj w listach Marka Falenty.

Rzeczywiście, politycy i biznesmeni w nagranych rozmowach nie przebierali w słowach. Język, jakim się posługiwali, wprawił w osłupienie tych, którzy wierzyli, że posługują się tylko taką polszczyzną, jak w studiu telewizyjnym. Tematy rozmów też były ciekawe. Bartłomiej Sienkiewicz z Markiem Belką dyskutowali o finansowaniu deficytu budżetowego przez NBP i odwołaniu ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego. Podczas rozmowy Sienkiewicz zauważył: „Polskie Inwestycje Rozwojowe są, niestety, jak to się górnolotnie nazywa i bardzo eufemistycznie… Ich po prostu nie ma. To ch..., du… i kamieni kupa”. Sławomir Nowak z Andrzejem Parafianowiczem rozprawiali o kontroli skarbowej prowadzonej u żony Nowaka. Radosław Sikorski i Jacek Rostowski biesiadowali i spiskowali. Sikorski nie ukrywał, co myśli o współpracy polsko-amerykańskiej. Restauracja Amber Room w Warszawie to jeden z najdroższych lokali w stolicy, więc tabloidy z animuszem ruszyły do studiowania menu. Wyszło, że politycy bynajmniej nie oszczędzają na jedzeniu i piciu, zwłaszcza jeśli płacą za nie służbową kartą. „Na spotkaniu Sikorskiego z Rostowskim szef MSZ zaproponował do posiłku wino za 700 złotych. (…) Sikorski zamówił zupę z dyni i krwistą polędwicę wołową. Tych smakołyków nie ma już w menu Amber Room, ale zupa w tej knajpie kosztuje około 28 złotych, a inaczej przyrządzona polędwica około 89 złotych. Dwudaniowy obiad kosztował więc Sikorskiego 117 złotych. Rostowski zamówił foie gras i comber z królika. Foie gras Rostowskiego kosztuje 69 złotych, królika w tej chwili w Amber Room nie podają, ale jego cenę można szacować na około 80 złotych” - podsumował „Fakt”.

Jan Kulczyk z Pawłem Grasiem miał rozmawiać o przejęciu przez Kulczyka firmy Ciech SA na warunkach stawianych przez Kulczyka. Z Janem Krzysztofem Bieleckim na temat możliwości dotarcia przez jednego z najbogatszych Polaków do grona zaufanych ludzi ówczesnego premiera Donalda Tuska. Miller z Kwaśniewskim ponoć szeptali o więzieniach CIA, ale miało być też o aferze Rywina. „Politycy byli wystraszeni, mówili cicho i ustalili wspólną wersję, gdyby ktoś ich o więzienia pytał. Pytali się wzajemnie, czy któryś z nich podpisywał jakieś dokumenty i czy są one do odzyskania. Ustalili pomiędzy sobą, że w razie czego, to znaczy, gdyby ktoś ich pytał, czy jakieś fakty pamiętają z tamtego okresu, to oni nic nie wiedzą. Zastanawiali się, czy i kto mógł robić jakieś notatki w tamtym okresie i czy jest sposób na dotarcie do tych dokumentów. Próbowali sobie przypomnieć, z kim rozmawiali, z kim się spotykali, co się wtedy wydarzyło” - miał zeznać Łukasz N.

W całej aferze przewija się nazwisko Pawła Wojtunika, ówczesnego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. On też dał się nagrać kelnerom podczas swojej rozmowy z Elżbietą Bieńkowską, wówczas wicepremier rządu. Jest nagranie z obecnym premierem Mateuszem Morawieckim.

Dziennikarze Onetu po przeanalizowaniu 40 tomów akt śledztwa dotyczącego afery podsłuchowej trafili nawet na trzy przypadki intymnych spotkań, do których doszło w restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Na jednym z nich zarejestrowano „bardzo znaną i wpływową Polkę”, która rzekomo uprawiała seks z lobbystą Platformy Obywatelskiej. Z zeznań pary wynika, że faktycznie mieli oni romans. Na innym nagraniu pojawia się biznesmen z listy 100 najbogatszych Polaków. W restauracji miał spotkać się z 25- i 35-latką w towarzystwie nieznanego z imienia i nazwiska „urzędnika”. Kobiety zeznały w trakcie śledztwa, że nie są prostytutkami, a koleżankami biznesmena.

Ostatnią nagraną osobą był wiceminister rządu PO. Spotykał się u „Sowy” z jedną ze wspomnianych wcześniej kobiet - koleżanek biznesmena. Żadna z wymienionych wyżej osób nie była ponoć „sekstaśmami” szantażowana. Dziennikarze portalu zdecydowali, że nie ujawnią nazwisk żadnej z podsłuchanych osób. Akta sprawy są dostępne publicznie, więc zainteresowani i tak mogą poznać nazwiska nagranych osób.

O tym, dlaczego Falenta nagrywał polityków, spekulowano właściwie od dnia wybuchu afery. Ponoć nielegalne nagrania miały początkowo posłużyć Falencie do celów biznesowych oraz do „gry ze służbami specjalnymi”. Jednak po uderzeniu prokuratury w jego firmę SkładyWęgla.pl latem 2014 roku biznesmen postanowił się zemścić i użyć podsłuchów do obalenia rządu i szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza. Kelnerzy zeznali, że po wybuchu afery podsłuchowej Falenta miał ich uspokajać, że dostaną „nagrodę od PiS”, bo ma tam „dobre kontakty”, a partia ta przejmie władzę „po przewrocie”.

Swego czasu Wojciech Czuchnowski pisał jednak, że informacje o kontaktach Falenty z PiS są wątpliwe - ponoć do ludzi związanych z partią Kaczyńskiego biznesmen miał zgłosić się dopiero trzy miesiące po wybuchu afery. Z tego, co w listach do prezydenta i prezesa Kaczyńskiego sugeruje sam Falenta, wynika, że politycy PiS wiedzieli wcześniej o tym, że nagrywa polityków, mieli o tym wiedzieć także agenci CBA. Ale też o związkach Marka Falenty ze służbami specjalnymi mówiło się właściwie od samego początku wybuchu afery - biznesmen miał być informatorem delegatury biura CBA we Wrocławiu i miał przekazywać oficerom sprawozdania z rozmów polityków z biznesmenami.

Z kolei ABW podtrzymywała, że za nagraniami i ujawnieniem podsłuchów stoją rosyjskie służby specjalne. Donald Tusk mówił wtedy nawet o „scenariuszu pisanym nie wiem, jakim alfabetem” i zwracał uwagę na powiązane z Rosją lobby węglowe i gazowe. Inna z hipotez zakładała, że nielegalne podsłuchy zorganizowali ludzie polskich służb specjalnych, którzy chcieli wysadzić z siodła, a raczej z fotela ministra Bartłomieja Sienkiewicza.

Może dlatego Sienkiewicz miał powołać tajną grupę, która sprawdzała, czy za aferą podsłuchową stoją byli szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Biura Ochrony Rządu oraz urzędujący szef CBA. Grupa specjalna miała używać nielegalnych podsłuchów, śledzić, inwigilować. „Sugestie, że za moją zgodą lub współudziałem były podejmowane nielegalne działania wobec innych osób, mijają się z prawdą” - oświadczył Bartłomiej Sienkiewicz. Ale sprawą i tak zajęła się prokuratura.

Rząd Platformy Obywatelskiej słono zapłacił za aferę taśmową. Ewa Kopacz nie miała innego wyjścia - zorganizowała konferencję prasową, na której ogłosiła, że do dymisji podali się ministrowie: zdrowia Bartosz Arłukowicz, skarbu państwa Włodzimierz Karpiński oraz sportu Andrzej Biernat. Stanowiska stracili także wiceministrowie Rafał Baniak, Stanisław Gawłowski i Tomasz Tomczykiewicz. Z funkcji koordynatora służb specjalnych zrezygnował szef KPRM Jacek Cichocki (służbami zajmował się zamiast szefowej resortu spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej). Jacek Rostowski przestał być szefem doradców Ewy Kopacz, a Radosław Sikorski marszałkiem Sejmu. Z rządu odszedł także Bartłomiej Sienkiewicz. Straty były jednak zdecydowanie większe: w 2015 roku Platforma przegrała wybory parlamentarne i co by nie mówić, afera podsłuchowa mocno się do tego przyczyniła.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Marek Falenta - człowiek, który liczył na więcej - Plus Polska Times

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl