Poruszanie się po mapie polskich sympatii narodowych jest zajęciem nad wyraz karkołomnym. Lubimy na przykład Napoleona, bo uosabia mit słodkiej Francji, przygarniającej naszą skrwawioną ojczyznę, papieża Polaka, bo dał nam sposobność do globalnej dumy, nawet towarzysza Gierka, bo wybudował namiastkę autostrady do Katowic. Ale dlaczego lubimy Józefa Szwejka? Tęgie umysły od dziesięcioleci głowią się nad tą zagadką, a wniosek jest zawsze taki sam - Szwejka kochamy bez żadnych dających się naukowo wytłumaczyć przyczyn.
No bo kim jest ten Szwejk? Życiowym niedojdą, spędzającym czas na popijaniu piwa U Kalicha. Domorosłym filozofem, którego mądrości każdego obdarzonego szczyptą zdrowego rozsądku przyprawiają o wściekłość. Pechowcem, który zamienia w katastrofę wszystko, czego dotknie i oszustem, sprzedającym frajerom podrasowane nieudolnie psy. Poza tym szowinistą, nieszczególnie przepadającym za Polakami. Nasi rodacy w jego opinii to podejrzane indywidua i kretyni, jak ów legendarny Latrinengeneral, owładnięty manią regularnych wizyt żołnierzy w kiblu, poza tym szpicle, sutenerzy, donosiciele, tępawi kmiecie czy wreszcie farbowani hrabiowie, zadzierający przed wszystkimi nosa.
No dobrze, z całą pewnością Szwejk nas nie lubi, ale może posiada inne wartościowe dla nas zalety, na przykład fizyczne? Ależ skąd. To niski, opity piwem grubas ostrzyżony na jeża, z bławatkowymi oczami i nieodłącznym idiotycznym uśmiechem na pucołowatej gębie. W cywilu noszący się z elegancją żulika z Pankraca, a zgarnięty do wojska tonący w zbyt dużym mundurze i opadających gaciach. Do tego ćmiący cuchnącą fajkę, spluwający na każdym kroku i trzeszczący kośćmi z powodu reumatyzmu kurowanego opodeldokiem. Oto bohater, przedmiot polskich westchnień.
Miłość jest ślepa, a polska miłość do Józefa Szwejka z Królewskich Vinohradów nie dość, ze jest ślepa, to na dodatek będąca owocem literackiej agitki Jarosława Haška, duchowego ojca naszego bohatera. Każdy rozsądny wie przecież, że Szwejkowe losy pomyślane zostały jako kpina z Miłościwego CK Monarchy Franciszka Józefa, armii i w ogóle Austro-Węgier. Miał być zrodzonym z szyderstwa "wielkim człowiekiem na wielkie czasy". I tylko my patrzymy na jego losy przez pryzmat nostalgii za czasami, kiedy sporą częścią Europy władał starzec z bokobrodami. Ten sam, którego Szwejk nie oszczędza, snując swoje absurdalne teorie.
Rozum mówi, że Szwejka powinniśmy raczej nienawidzić, ale skoro już go kochamy, spróbujmy jeszcze raz poszukać powodów tego zadziwiającego afektu. Leszek Mazan, krakowski dziennikarz, człowiek, który o dzielnym wojaku wie wszystko, od lat twierdzi z uporem, że u podstaw tego zjawiska leży światopogląd Szwejka - uniwersalna "filozofia niebieskich oczu kretyna". Pozwala ona przetrwać w każdych warunkach, w każdym zakątku kuli ziemskiej i w dowolnym ustroju. Sprowadza się bowiem do udawania głupka, swoistej mimikry, przy której przeciwnik staje się po prostu bezsilny.
Dowody na poparcie tej teorii? Ot, choćby pierwsze z brzegu. Gdy komisja lekarska każe poborowemu Szwejkowi zrobić pięć kroków, on robi dziesięć, bo przecież na kilku krokach mu nie zależy, a pytany przez towarzyszy z kompanii marszowej, ile potrwa obecna wojna, bez zastanowienia odpowiada, że piętnaście lat, bo przecież od czasów wojny trzydziestoletniej ludzkość o połowę zmądrzała. Dziś - jak chce Mazan - Szwejk z równą pewnością wypowiadałby się o tarczy rakietowej, kryzysie i amerykańskiej wojnie w Afganistanie. Co niewiele go różni od rzeszy prezydentów, premierów i posłów, którzy z godną podziwu wytrwałością próbują go naśladować. Tylko nie potrafią.
Udawanie przed światem bałwana zakłada jednak, że w głębi ducha Szwejk posiada jednak jakąś swoją, przewrotną inteligencję. Temu sprzeciwia się inny szwejkolog - Antoni Kroh, autor tomu "O Szwejku i o nas", w którym dowodzi, że kochamy niedojdę z Pragi na zasadzie lustrzanego odbicia. Bo skoro Polacy to herosi, twardziele i kawalerzyści, którzy bez zastanowienia rzucają się na każdą wojenkę, głupkowaty Szwejk jest osobnikiem kochanym tak, jak kocha się w rodzinie ociężałego umysłowo albo kalekę. Jakaś prawda w tym jest, bo chyba nie ma polskiego domu, w którym choć raz nie śmiano by się z "bohaterskich" Czechów, co to oddali Hitlerowi Pragę bez jednego wystrzału.
Zacytujmy Kroha: "Lata dwudzieste u nas to czasy rozkwitu dziarskiej literatury legionowej: wspomnień, poezji, beletrystyki. Jeśli zaplącze się do niej Czech, zwłaszcza czeski żołnierz, możemy się spodziewać, że będzie to figurka dość odrażająca: tchórz, obłudnik, człowiek dbający jedynie o własną skórę, nieczuły na honor i inne uczucia wyższe (...)". Słowem, nasza sympatia do dzielnego wojaka wypływa z litości. Ale czyż nie jest godzien litości ktoś, kto swojemu przełożonemu odpowiada bez mrugnięcia okiem: "Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było".
Stefan Kisielewski z nieukrywaną zazdrością zauważył w "Dziennikach", że przed zdławieniem praskiej wiosny obśmiewane czeskie szwejki lepiej sobie radziły w starciu z radzieckim protektoratem niż zgnuśniali, zagadani przez towarzysza Gomułkę Polacy. To zdecydowane zaprzeczenie wizerunku Szwejka niemoty, biernie poddającego się losowi. Przeciwnie, tu byłby kimś godnym podziwu, obdarzonym nawet sporą dozą - tak lubianej nad Wisłą - bohaterszczyzny. Można to nazwać "filozofią przebiegłej uległości" i - kto wie - można nawet polubić.
Ale czy można powiedzieć o kimś, że jest bohaterem, skoro on sam wyznaje dobrotliwie, że jest idiotą i to "idiotą urzędowym", co w swoim czasie stwierdziła stosowna komisja lekarska? Nie, to raczej Boży prostaczek, który nie chce zmieniać świata i nie jest nawet świadom, że posiada skuteczną broń przeciw jego absurdom. Przypomnijmy sobie ten fragment przygód wojaka, gdy eszelon wiozący Szwejka na front mija zbombardowany pociąg. Szejkowi towarzysze wgapiają się w przerażający widok, tylko on kontempluje leżący obok torów dziurawy nocnik. Może właśnie owo "nieangażowanie się" w doczesne sprawy tego świata sprawia, że Szwejk jest nam tak bliski?
Oryginalne tłumaczenie polskiej szwejkomanii znaleźć można także u Pawła Hulki-Laskowskiego, autora najbardziej znanego przekładu "Przygód dzielnego wojaka..." z 1931 roku. Otóż wedle niego, jej przyczyna leży w socjologii narodowej, konkretnie w tym, że zarówno Polacy, jak i Czesi są społeczeństwami chłopskimi, "wsobnymi", stroniącymi od wielkich spraw świata, a skoncentrowanymi na sobie. Szwejk, zabłąkany w niezrozumiałych dlań odmętach wojny światowej, to taki post agrarny Don Kichot, swą nieporadnością mimowolnie wzbudzający sympatię bliźnich.
Coś w tym jest, bo jakież to życiowe ideały przyświecają Szwejkowi? Podjeść, zakurzyć fajkę, wypić piwo w gospodzie U Palivca (ciemne, bo w Wiedniu obchodzą właśnie żałobę), przyczesać ogon fałszywemu szpicowi albo powspominać pobyt w zakładzie dla psychicznie chorych. Dość ubogi repertuar, w którym nie mieszczą się sprawy tyczące ludzkości. Taki życiowy minimalizm nie uwzględnia ponadto zagadnień etycznych, logicznych, światopoglądowych ani tym bardziej metafizycznych. Szwejk nie filozofuje o Bogu (poza zdaniem rzuconym w policyjnym areszcie, że Chrystus też był niewinny, a i tak go ukrzyżowali) i sensie życia - bardziej zajmuje go piwo, gulasz i skąd wyfasować konserwy. Nawet o kobietach mówi mimochodem, dając tym samym dowód, że nie jest specem od płci pięknej.
Zatem co się nam w tym Szwejku tak podoba? Może rozwiązanie leży tuż pod ręką - prosty mechanizm pozwalający utożsamić pucołowatego idiotę z udanymi wakacjami w Pradze, knedliczkami zjedzonymi w knajpce na Małej Stranie i czeskim piwem wypitym w letni upał? Szwejk jako uosobienie sielskiego życia, podszytego tęsknotą za mityczną krainą, gdzie przed stuleciem wszyscy żyli razem, zjednoczeni miłością do Najjaśniejszego Pana. Ot, dzielny wojak jako symbol złotych czasów, robiący z siebie głupka w roli ordynansa feldkurata Katza i "bałwaniący się" przed porucznikiem Lucasem dla naszej czytelniczej uciechy.
Więc - zgodnie z zaleceniami Leszka Mazana - uśmiechnijmy się do tego niepoprawnego idioty, pamiętając, że idioci są pod ochroną. Niezależnie od tego, czy występują pod nazwiskiem Józef Szwejk i służą w kompanii marszowej, czy też - jak Hamletowi - przypadło im w udziale bycie księciem Danii.